20 lat temu zmarł grafik i karykaturzysta Antoni Chodorowski. "Podziwiałem go za niebywały stosunek do ludzi - był bardzo opiekuńczy, miał w sobie człowieczeństwo, którego teraz często brakuje" – powiedział PAP przyjaciel Chodorowskiego, malarz Franciszek Maśluszczak.
W latach 80. zaliczany był do czołówki współczesnych rysowników satyrycznych i karykaturzystów portretowych w Polsce. Szczególne uznanie przyniosły mu karykatury polityków i znanych osobistości, ale nie ograniczał się tylko do komentowania polityki – nieustannie zaskakiwał formą i tematyką; jego rysunki zdumiewały prostotą i oryginalnością pomysłu, a jednocześnie przekorą i ponadczasowym poczuciem humoru. Sam Chodorowski, nie datował swoich prac, mówiąc: „rysunek z podpisem czy bez – to nie ma znaczenia. Jeśli jest dobry, nawet po jakimś czasie, wyjęty z szuflady, będzie bawił”.
„Antoni Chodorowski wypłynął na wysokiej fali polskiego rysunku satyrycznego, tej samej, która wyniosła Andrzeja Dudzińskiego, Andrzeja Krauzego, Jana Sawkę, Andrzeja Mleczkę, Andrzeja Czeczota i kilku innych” – napisał w katalogu wystawy „Antoni Chodorowski. Rysunki” – zorganizowanej przez stołeczne Muzeum Karykatury w 1989 r. Daniel Passent. Jego zdaniem ten nowy rysunek satyryczny był „anarchistyczny i zbuntowany w formie i wymowie – śmiał się nie z wroga klasowego ani z pani Dulskiej, ale śmiał się z siebie, z autora, z widza, z ustroju, ze wszystkiego i wszystkich”.
Chodorowski szybko odnalazł własny styl i charakter. „Był wirtuozem cienkiej kreski, w podwójnym znaczeniu. Jego rysunki składały się właśnie z tysięcy takich kresek, a żadna nie sprawiała wrażenie przypadkowo postawionej, wszystkie były potrzebne. Kropki zresztą też” – mówi Franciszek Maśluszczak. „Żart, dowcip tych rysunków też był delikatny, bywał złośliwy, ale nigdy chamski czy toporny” - podkreśla.
„Zastanawialiśmy się z Lengrenem, jak on robił, te niezliczone kreseczki i kropki. Kiedyś nawet usiłowałem coś w ten sposób narysować, ale tylko rozbolała mnie od tego głowa” — powiedział na wernisażu wystawy otwartej w rok po śmierci Chodorowskiego, artysta plastyk Szymon Kobyliński.
„Karykaturując kogoś, Antoni rysował rzeczywistą twarz, nie wykrzywiał jej, nie przerysowywał; zawsze śmiał się, że twarz jest już sama w sobie wystarczającą karykaturą człowieka” – wspomina w rozmowie z PAP Zofia Chodorowska, żona artysty. „Wszelkie złośliwości lokował wokół niej, w stroju, jakichś wymyślonych akcesoriach” – wyjaśnia.
„Kto by wymyślił Ojca Świętego, jak moczy nogi w miednicy? Przecież w tym się mieści cała opowieść o trudzie Papieża-Pielgrzyma, dla którego podziw zawiera się w rysach twarzy o cechach człowieka zadowolonego, że oto może się bodaj na chwilę pozbyć zatroskania” – napisał we wspomnieniu o Chodorowskim dziennikarz i sąsiad z Ursynowa Andrzej Ibis-Wróblewski.
„W 1990 roku furorę zrobił pastiszem Damy z łasiczką. Damą była Małgorzata Niezabitowska, łasiczką Jacek Kuroń, narysowany zresztą w całej męskiej okazałości” – mówi PAP rysownik, plastyk i leśnik Jacek Frankowski, autor m.in. projektów lalek do popularnego ćwierć wieku temu „Polskiego zoo” w TVP.
Przypomina też inną próbę przedstawienia polityków, którzy twierdzili, że „nie mają nic do ukrycia”. „W 1997 roku Antka i mnie zaprosiła ambasada polska w RFN; trzeba było w Berlinie zrobić wystawę połączoną z rysowaniem na żywo. Gospodarzem imprezy było Niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które w ten sposób uświetniało otwarcie swojej nowej siedziby w gmachu dawnej enerdowskiej partii rządzącej. Na tle prezentacji innych ambasad, utrzymanych raczej w stylu cepeliowskim, polska ekspozycja rysunku satyrycznego była całkiem oryginalna. Antek miał przygotowaną niespodziankę, która lekko zszokowała przedstawicieli polskiej ambasady. Zaprezentował rysunek – Kanclerz Kohl o posturze Herkulesa, za to taki, jakim go Pan Bóg stworzył. Rozpoczęły się delikatne perswazje ze strony pracowników ambasady, że nie wypada przedstawiać szefa rządu państwa, gospodarza, gołego jak święty turecki. Antek nie upierał się i goły Kohl zniknął ze ściany wystawowej” – opowiada Frankowski.
„Następnego dnia, gdy otwarto ekspozycję, na stoliku przy którym Antek rysował gości, pojawił się plik odbitek Kohla – Herkulesa. Budziły większe zainteresowanie i rozbawienie niż rysunki wyeksponowane oficjalnie. Wizytujący wystawę minister spraw zagranicznych Klaus Kinkel poprosił o dwie kopie. +Dam drugą Helmutowi+ - powiedział. Dzięki Antkowemu fortelowi zabawa była znakomita” – dodaje Frankowski.
„Cechowała go, prócz poczucia humoru, iście niedźwiedzia siła” – przypomina Maśluszczak. „Jedno i drugie wzięło się zapewne z biednego, wypełnionego ciężką pracą dzieciństwa” - wyjaśnia.
Antoni Chodorowski urodził się 7 czerwca 1946 r. w szlacheckiej wsi Chodory, w Białostockiem. Studiował na wydziale inżynierii lądowej Politechniki Warszawskiej, by ostatecznie jednak w 1975 r. ukończyć wydział architektury wnętrz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, ze specjalnością wzornictwo przemysłowe, w pracowni prof. Wróblewskiego.
Zofia Chodorowska pamięta, że decyzję o zmianie kierunku studiów męża przyjęła niezbyt entuzjastycznie. „Nie uśmiechało mi się utrzymywanie go przez kolejne lata. A on powiedział +po politechnice dostanę trzyletni nakaz pracy, i wyślą mnie gdzieś w teren, gdzie się rozpiję. Chcesz tego?..+” – wyjaśnia w rozmowie z PAP.
To utrzymywanie nie było zresztą do końca prawdą, bo jako rysownik zadebiutował na łamach „Jazz Forum” już w 1970 r. Publikował rysunki w m.in. „Szpilkach”, „Karuzeli”, „Fundamentach”, „Czasie”, „Politechniku”, „Polsce”, „Polityce”. Zarabiał w ten sposób pierwsze pieniądze, choć często powtarzał: „W satyrze wszystko musi być śmieszne! Również honoraria…”.
„Z rodzinnej wsi, prócz siły i humoru wyniósł także prosty kręgosłup, co w konfrontacji z realiami +warszawki+ owocowało stresem i depresją” – wspomina Zofia Chodorowska. Przygnębienie odreagowywał, rysując, czego przykładem może być siedząca za stołem postać redaktora, który kudłatego i brodatego autora pyta: „przeciwko komu jest ta biała kartka, panie Chodorowski?!”. W postaci redaktora, można domyślać się osoby Witolda Fillera, wieloletniego redaktora naczelnego „Szpilek”. „On właśnie taki był, zawsze szukał w rysunkach Antka jakichś niebezpiecznych podtekstów, zagrażających jedynie słusznej linii partii; bał się na zapas” – mówi o Fillerze Chodorowska.
Artystę Chodorowskiego, podobnie zresztą jak wielu innych ludzi, ukształtowało dzieciństwo. Od drugiego roku życia uwieczniał na domowych tapetach postrzeganą rzeczywistość – czołgi, sąsiadów, żołnierzy sowieckich, zwierzęta… Widział ojca pobitego ciężko przez „władzę” za odmowę współpracy, niepokornego sąsiada zastrzelonego na własnym polu, zrozpaczoną kobietę, której „dostawy obowiązkowe” zabrały ostatni kawałek chleba dla jej dzieci. Często bywał głodny.
„Powiedział kiedyś, że tyle jest w nas człowieka, ile zrobimy dla innych ludzi” – przypomina Franciszek Maśluszczak, którego rodzina przyjaźniła się z rodziną Antoniego; byli nawzajem rodzicami chrzestnymi dla swoich dzieci: Barbara Maśluszczak, żona Franciszka, uczyła małych Chodorowskich angielskiego. „Podziwiałem go właśnie za ten niebywały stosunek do ludzi - był bardzo opiekuńczy, miał w sobie człowieczeństwo, którego teraz często nam brakuje” – podkreśla malarz.
„Nie dba o własny komfort - dba o swój dom, w którym sam jest dzieckiem największym - w dzień pielęgnuje swoich wychowanków, dom i rośliny, a w nocy, kiedy już cały Ursynów śpi - rysuje dla nich i dla nas. Mało jest ludzi tak skromnych i dobrych, jak Antoni Chodorowski” - napisał Daniel Passent. „Być może te cechy nie pozwalają jego talentowi rozwinąć się do końca” - podsumował sarkastycznie.
Chodorowscy wychowali dziewięcioro dzieci. „Kiedy drugi raz byłam w ciąży, powiedziałam Antkowi, że wychowywanie jednego dziecka to strata czasu i energii; przy pierwszym synu wciąż przygotowywałam wszystkiego za dużo, albo przypalałam” – wyjaśnia Zofia Chodorowska. „Postanowiliśmy więc wspólnie adoptować kilkoro dzieciaków; skończyło się na szóstce, natomiast ja urodziłam bliźniaki” – dodaje.
Dziewiątka małych Chodorowskich dorosła, od wielu lat jest już „na swoim” – rozjechali się po kraju i świecie; dwudziestka wnuków regularnie odwiedza dom dziadka.
Antoni Chodorowski zajmował się również ilustrowaniem książek, grafiką, plakatem, fotografią i malarstwem, które przyniosło mu zresztą pierwsze poważne nagrody i wyróżnienia m.in. na „Famie” w Świnoujściu i w gdańskim „Przetargu’70”. W 1975 r. zdobył Grand Prix Międzynarodowego Konkursu na Plakat Festiwalu Filmów przeciwko dyskryminacji Rasowej w Strasburgu. Jego rysunki, były nagradzane wielokrotnie w konkursach w Nowej Hucie, Rzeszowie, Warszawie, Zielonej Górze i na legnickim Satyrykonie oraz poza granicami kraju, m.in. w Stambule, Tokio i Montrealu. Dwukrotnie, w 1979 i 1983 r. został uhonorowany „Brązową Szpilką”, a w 1984 r. otrzymał „Srebrną Szpilkę” – nagrody tygodnika satyrycznego „Szpilki”. Był również laureatem „Zielonego Złotego”, wyróżnienia nadanego przez Polonię Amerykańską w 1995 r.
Zmarł nagle 15 lutego 1999 r. z powodu tętniaka aorty. Dwa dni wcześniej Jury Międzynarodowej Wystawy Satyrykon’99 w Legnicy przyznało mu II nagrodę „Srebrny Medal” za rysunek pt. „Wesołe miasteczko” przedstawiający wagoniki wypełnione górnikami likwidowanych kopalń węgla kamiennego jadące po torze kolejki górskiej w lunaparku.
„Jego śmierć była szokiem dla wszystkich. On nigdy się na nic nie skarżył, nie zawracał głowy lekarzom, leczył się wyłącznie aspiryną” – wspomina Barbara Maśluszczak.
„Był niezależnym, prawym, dobrym i uczciwym człowiekiem, tacy ludzie nie powinni tak wcześnie umierać” – dodaje Franciszek Maśluszczak.
„Nagłe odejście Antka w pół słowa, w ćwierć dzieła, uderza nas wyjątkowo boleśnie. Wydawało się przecież, że nie ma w prasowym świecie człowieka żywotniejszego i bardziej niezłomnego, tak prywatnie, jak i publicznie. Był zarazem wzorem serdeczności i bezkompromisowości. Opuścił nas w chwili, gdy pojmowaliśmy w pełni Jego niezbędność” – napisał o zmarłym Szymon Kobyliński.
Wirtualne Muzeum Antoniego Chodorowskiego jest dostępne pod adresem: http://antonichodorowski.pl/. Od 2000 r. jego imię nosi szkoła podstawowa w Czaczkach Małych (Podlaskie), do której uczęszczał jako dziecko. Od 2011 r. artysta jest patronem jednej z ulic na warszawskim Ursynowie.
„Ursynów powinien mieć stałą galerię Antoniego Chodorowskiego. To chyba oczywiste, że miejsce gdzie będzie można zobaczyć jego prace, byłoby – poza wyrazem żywej pamięci o takim artyście, który był naszym sąsiadem – niewątpliwą atrakcją przyciągającą turystów” – powiedziała PAP Danuta Frączek, ze stowarzyszenia mieszkańców osiedla „Jary” na terenie którego mieszkał i tworzył przez 20 lat Antoni Chodorowski. (PAP)
Paweł Tomczyk
pat/ agz/