Aspirujemy do tego, żeby zarabiać i wydawać więcej. Problem w tym, że wciąż jesteśmy przebierańcami. Przebraliśmy się za Polaków i do końca nie wiemy, co to za sobą niesie – powiedział PAP reżyser teatralny Grzegorz Jarzyna, który w TR Warszawa przygotował „Innych ludzi” Doroty Masłowskiej. Premiera 15 marca.
Polska Agencja Prasowa: „Dwoje Rumunów mówiących po polsku” i „Między nami dobrze jest” – dramaty Doroty Masłowskiej – pisane były na zamówienie TR Warszawa. Czy podobnie było z „Innymi ludźmi”?
Grzegorz Jarzyna: Kilka lat temu rzeczywiście zamówiliśmy u Doroty Masłowskiej trzeci tekst pod roboczym tytułem „Metro”, który miał być musicalem. Po kilku próbach napisania tekstu Masłowska powiedziała, że nie ma wystarczającego materiału i rozwiązaliśmy umowę. Obiecała jednak, że jeśli coś napisze, będziemy mieli pierwszeństwo do scenicznej realizacji. Minęło kilka lat, powstał utwór, który otrzymałem jeszcze przed wydaniem książki.
PAP: Estetyka Masłowskiej jest ci bliska?
G.J.: Bardzo cenię Dorotę za wszystkie jej teksty pisane dla teatru. Według mnie mają one coś bliskiego i wspólnego z twórczością Gombrowicza. Poza semantyką i grą słów, możemy odnaleźć w nich drugie dno. U Masłowskiej czytam to, co jest niewypowiedziane, a co jednocześnie wpływa na składnię i formę.
PAP: U Masłowskiej język niesie sensy, ale też sam jest bohaterem. Wpływa na sposób myślenia o ludziach i o świecie dookoła.
G.J.: Język Masłowskiej jest koherentny. W jej książkach wszystko rozgrywa się słowem, postaci tworzą świat przedstawiony przez samo wypowiadanie tekstu, dlatego tak trudno z nim pracować. Jest czymś w rodzaju nasyconego roztworu, w którym nie sposób zmieścić więcej materii. Z drugiej jednak strony po wniknięciu w tekst Masłowskiej można znaleźć w nim określone motywacje postaci. Nie czytam zatem tego tekstu dosłownie, ale staram się zrozumieć opisane w nim sytuacje.
PAP: Mamy dwa światy: ludzi zepchniętych na margines i tych, którym w życiu powodzi się lepiej. One przenikają się ze sobą, przeglądają się w sobie, ale też są bardzo do siebie podobne.
G.J.: Dorota traktuje swoich bohaterów równo. To fantastyczne. Mam nawet wrażenie, że ludzie z uboższej warstwy, z małych miejscowości, z trudniejszych rodzin mają w jej tekście więcej zrozumienia i empatii niż ci, którzy są ustawieni życiowo. Ludzie sukcesu potraktowani są znacznie ostrzej. Wszystko po to, aby obnażyć prawdę o człowieku.
PAP: Rzeczywistość „Innych ludzi” wydaje się jednak nieludzka.
G.J.: Oczywiście, ponieważ mamy do czynienia z ekstraktami nieludzkich zachowań. Z tego samego powodu możemy jednak przeglądać się w tych postaciach. Zaskakujący jest dla mnie główny bohater – Kamil Janik. To człowiek pełen sprzeczności, z jednej strony chłopak z przysłowiowego Grochowa, którym liberalna część społeczeństwa pogardza, z drugiej strony ktoś na miarę wielkich bohaterów romantycznych, buntownik, chcący zmienić świat. Często nie potrafi dobrze się wysłowić, ale ma aspiracje, żeby układać rapowe rymy i pisać o ważnych sprawach. Jest rasistą i ksenofobem skupionym na sobie. Pije, handluje narkotykami, nie płaci rachunków, jeździ na gapę komunikacją miejską, a mimo to budzi empatię. To on jest naszym przewodnikiem po tej rzeczywistości. Kamil w tych swoich mokrych skarpetach wchodzi wszędzie. Musi być w nim coś szczególnego, skoro potrafi nakłuć tak wiele zdarzeń, które potem pęcznieją.
PAP: Twoja teatralna opowieść przyjmie formę musicalu. Czy to dla ciebie nowe doświadczenie?
G.J.: Nie myślę o tym przedstawieniu jako o musicalu. „Inni ludzie” to rytmizowany spektakl teatralny, który zawiera wiele elementów muzycznych i jest inspirowany polskim hip-hopem. Są tam songi i raperskie bity. Musical nie jest formą, w której się specjalizuję. Kiedy zamawiałem u Masłowskiej musical, wiedziałem, że to będzie coś o nie do końca określonej formie. Tak jak książka Masłowskiej jest trudna do jednoznacznego gatunkowego sklasyfikowania, tak i forma teatralna, którą posługujemy się przy „Innych ludziach”, jest trudna do określenia. Stworzyliśmy dla tego materiału nowy język teatralny.
PAP: Na czym to nowatorstwo ma polegać?
G.J.: Nie jest to język ani czysto teatralny, ani filmowy. Próbujemy budować świat jak z internetu, zapchanych pamięci telefonów komórkowych lub laptopów. Sposób montażu w tym przedstawieniu jest randomowy, ale to pozory. Zdarzenia, obrazy i słowa wywołują liczne skojarzenia. To jest gęsto zabitowane przedstawienie.
PAP: Ta wielopłaszczyznowość, wzajemne budowanie i przenikanie się równoległych światów to coś, co cię w teatrze szczególnie interesuje.
G.J.: Inspiracją do tworzenia w teatrze zawsze było dla mnie to, co się dzieje na zewnątrz. Szalenie inspirująca okazała się Warszawa. W tym mieście odnaleźć można tygiel różnych idei – postępowych i wstecznych, radykalnych i zachowawczych. „Inni ludzie” są kontynuacją poszukiwań, które prowadziliśmy w moim ostatnim spektaklu „G.E.N”. Tam schodziliśmy od poziomu społeczeństwa i wspólnoty do rodziny i jednostki. Jeśli chcemy krytykować społeczeństwo i rodzinę, powinniśmy najpierw poszukać w sobie możliwych rozwiązań, aby wzajemne relacje były bardziej ludzkie. Podstawowa refleksja zawarta w obu przedstawieniach to pytanie o to, kim jest człowiek i jak zmierza ku samorealizacji.
PAP: Wspomniałeś o Warszawie. Ona też jest bohaterem „Innych ludzi”. Widać też dzielnicową przynależność jej mieszkańców. To, gdzie mieszkają i jak mieszkają, buduje ich tożsamość.
G.J.: Lokalna, dzielnicowa tożsamość określa też inne miasta w Polsce i Europie. W przypadku Warszawy jest szczególna, bo naznaczona pamięcią II wojny światowej. Jak pisze Dorota Masłowska życie w Warszawie to „mieszkanie w zbiorowym grobie, sorry, taką mamy historię”. Jesteśmy trzecim pokoleniem po II wojnie światowej, wciąż jednak w jakimś stopniu mierzymy się z jej traumą.
PAP: Traumą powojenną, ale także tą związaną z okresem PRL-u.
G.J.: Oczywiście. Wsiedliśmy w eleganckie samochody, zamieszkaliśmy w wypasionych chatach, aspirujemy do tego, żeby zarabiać i wydawać więcej. Problem polega na tym, że wciąż jesteśmy przebierańcami. Przebraliśmy się za Polaków i do końca nie wiemy, co to za sobą niesie. Nie przerobiliśmy tego, co było wcześniej, brakuje nam głębszej refleksji. Uważam, że teatr to miejsce, w którym powinniśmy pochylić się nad własnym losem. Tu możemy opowiadać o sobie krytycznie i bezinteresownie. Zależy mi na tym, żebyśmy mówili o sobie. Nie w kontekście politycznym i nie w kontekście rozliczeniowym. Ważne jest, abyśmy mogli przejrzeć się w tym lustrze i odpowiedzieć na pytanie: jacy naprawdę jesteśmy? U Masłowskiej jest to podszyte ironią i dowcipem i choć my, Polacy, nie bardzo lubimy śmiać się z siebie, ten tekst na to pozwala.
PAP: W jakiej przestrzeni dialog z widzem będzie się odbywał?
G.J.: Dekoracja jest minimalistyczna, nawiązuje do blaszanych płotów, którymi grodzi się dzisiaj place budowy w Warszawie. Mamy też betonową podłogę i surowe, ceglane ściany hali ATM Studio. Przestrzeń dla postaci budują przede wszystkim projekcje, obrazy i animacje. Ważnym elementem scenicznej rzeczywistości są green boxy, na których można zmontować każdą prawdę i wyświetlić każde wyobrażenie. To syndrom naszych czasów – miejsce prawd zajmują fake'owe konstrukcje. Duże znaczenie ma także dla mnie kostium, budujący postać i jej wizerunek. Postaci płyną w wirze nieustannych zmian, niemal w każdej scenie pokazują inną twarz.
PAP: A muzyka?
G.J.: Współpracujemy z osobowościami polskiego hip-hopu poleconymi przez Wojtka Sokoła z wytwórni Prosto. Za kompozycję muzyki i ścieżki dźwiękowej odpowiadają także Krzysztof Kaliski i Piotr Kurek. Mamy zatem konglomerat odmiennych brzmień, w którym jednocześnie jest miejsce na autorską wypowiedź.
PAP: Co w twoim przedstawieniu uważasz za najważniejsze?
G.J.: Szczególnie fascynuje mnie degradacja polskich elit do prostych, biednych, straumatyzowanych ludzi, którzy mają te same problemy ze sobą i są tak samo bezwzględni, jak ci inni ludzie z marginesu społecznego, którymi pogardzają. To typowa gombrowiczowska przewrotna opozycja pana i chama. Podobnie jak Masłowska mam większą sympatię do tych, co nigdy nie mieli szansy kształcenia, niż do tych, którzy stanowią dzisiejszą elitę Polski. Pod mundurkiem eleganckiego Polaka kryje się czysty, zagubiony, powikłany w polskiej historii człowiek. Frapuje mnie też sam tytuł „Inni ludzie”. Jesteśmy przecież inni niż wyobrażenia innych ludzi o nas.
Grzegorz Jarzyna – reżyser teatralny i dyrektor artystyczny TR Warszawa, w 2009 r. wystawił „Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej, w 2014 r. powstała filmowa adaptacja tego spektaklu. Premiera „Innych ludzi” odbędzie się 15 marca. (PAP)
autorka: Monika Kolet
mko/ wj/