Chociaż Anna Walentynowicz jest coraz bardziej znana, to obserwujemy za mało odniesień do jej życia i jej ideałów w szeroko rozumianym życiu publicznym – mówi PAP Adam Chmielecki, politolog, współautor publikacji biograficznych o współzałożycielce NSZZ „Solidarność”.
Polska Agencja Prasowa: Czy Annę Walentynowicz da się przyporządkować do konkretnej formacji politycznej lub intelektualnej?
Adam Chmielecki: Na pewno nie można Anny Walentynowicz traktować w kategoriach politycznych, ponieważ ona nigdy nie była politykiem, chociaż miała na swoim koncie krótki polityczny epizod. W 1993 r. w wyborach parlamentarnych Andrzej Gwiazda zbudował obywatelski komitet wyborczy, który nazywał się Poza Układem. Już sama nazwa tego komitetu była symboliczna, bo pokazywała, że to środowisko nie akceptowało postkomunistycznej formy polskiego państwa po roku 1989. Wówczas Anna Walentynowicz dała się namówić na jednorazowy udział w wyborach parlamentarnych. Ten komitet wówczas jednak przepadł, zdobywając śladowe poparcie.
Trzeba zatem podkreślić jeszcze raz, że mimo tego epizodu nie można Anny Walentynowicz przypisywać do jakiejś politycznej formacji. Tak naprawdę ona nigdy nie wypowiadała się w szczegółowych kwestiach politycznych. Natomiast odwoływała się do wartości dla niej najważniejszych, jak niepodległość Polski, ojczyzna, naród, godność każdego człowieka, a także wolność i solidarność. Jedynym punktem odniesienia, w którego kontekście można ją oceniać i dla którego stała się symbolem, jest „Solidarność” – związek zawodowy i wielki ruch społeczny.
Adam Chmielecki: Mało kto wie, że początkowo nie zgodziła się na przyjęcie Orderu Orła Białego. Uważała, że jej zasługi nie są wystarczające. Użyła wówczas takie sformułowania, że ona w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych walczyła nie dla blaszki, lecz dla Polski. Jej przyjaciołom Joannie i Andrzejowi Gwiazdom udało się ją jednak przekonać, aby przyjęła to odznaczenie. Miało dla niej znaczenie również to, że prezydentem Polski był Lech Kaczyński, który podobnie jak ona odwoływał się do „Solidarności” i jej dziedzictwa. Walentynowicz przyjęła to wyróżnienie i można powiedzieć, że wówczas zaczął się jej powolny powrót do świadomości społecznej.
PAP: Co zatem było najważniejsze dla Anny Walentynowicz w jej działalności?
Adam Chmielecki: Dla niej najważniejszymi wartościami była solidarność z drugim człowiekiem, najczęściej słabszym, wykluczonym, poniżonym; godność człowieka. Dlatego już na stałe przylgnął do niej przydomek „Anna Solidarność”, zaczerpnięty z tytułu książki Sławomira Cenckiewicza. Dla mnie osobiście Anna Walentynowicz jest jedną z dwóch, obok ks. Jerzego Popiełuszki, najważniejszych postaci dla „Solidarności”. Oni się zresztą przyjaźnili, wielokrotnie się spotykali i wspierali, co też jest symboliczne.
Te dwie postaci pokazują to, co było i jest najważniejsze w „Solidarności” – godność i obrona drugiego człowieka. Ks. Popiełuszko odprawiając msze święte za ojczyznę, mówił, że trzeba zło dobrem zwyciężać. Tak samo uważała Anna Walentynowicz, która tę zasadę wprowadzała w czyn. W imię tej wartości pomagała innym, jeszcze zanim zaangażowała się w „Solidarność”, kiedy przez trzy dekady była szeregowym pracownikiem Stoczni Gdańskiej, gdzie pracowała najpierw jako spawacz, a później jako suwnicowa (musiała zmienić stanowisko pracy z powodów zdrowotnych). Zanim jeszcze powstała „S”, angażowała się w pomoc kolegom z pracy, walczyła dla nich o lepsze warunki, sprawy socjalne i bytowe.
Gdy wybuchł Grudzień ’70 i protesty robotników na Wybrzeżu, także się zaangażowała. Później pomagała ofiarom represji komunistycznych po Grudniu oraz rodzinom tych osób, które wówczas zginęły – zbierała składki, żeby wypłacać im finansową pomoc, współorganizowała uroczystości rocznicowe, nawiedzenia cmentarzy. Zaangażowała się również w to, aby upamiętnić ofiary brutalnego stłumienia tych protestów przez Pomnik Poległych Stoczniowców, który został postawiony w 1981 r. już po powstaniu „Solidarności”. Od 1978 r. angażowała się w Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża, które także miały na celu walkę o godność pracownika, człowieka i powstanie niezależnych od władz komunistycznych organizacji. Ona zawsze patrzyła w kategoriach tych wartości, które miały pomóc w życiu konkretnych ludzi.
PAP: Co zatem wyróżniało Annę Walentynowicz na tle innych działaczy solidarnościowych?
Adam Chmielecki: Można się zapytać, dlaczego właśnie w obronie Anny Walentynowicz 14 sierpnia 1980 r. wybuchł w Stoczni Gdańskiej strajk? Bo przecież w Stoczni Gdańskiej bardzo wiele osób było wcześniej w różny sposób represjonowanych, zwolnionych z pracy czy przeniesionych na inne stanowisko.
Strajk w jej obronie wybuchł właśnie dlatego, że Anna Walentynowicz była już wcześniej znana jako aktywna działaczka społeczna na terenie stoczni, walczyła o innych pracowników. Była postrzegana jako dobra i pomocna koleżanka z pracy, nie była anonimowa. Poza tym była działaczką WZZ i także z tego była znana stoczniowcom i innym działaczom opozycji antykomunistycznej.
Została zwolniona ze Stoczni Gdańskiej 7 sierpnia 1980 r. w sposób bezprecedensowy. Za kilka miesięcy miała przejść na emeryturę, zatem było wiadomo, że zabraknie jej kilku miesięcy do tego, by otrzymać uprawnienia emerytalne. To była celowa represja ze strony władz komunistycznych. Ponadto w momencie, gdy wręczono jej wymówienie, formalnie znajdowała się na zwolnieniu lekarskim, ponieważ była już wówczas schorowana w wyniku kilkudziesięciu lat ciężkiej pracy w Stoczni Gdańskiej.
To, jak bardzo była ona znana ze swojej działalności społecznej na rzecz innych pracowników, oraz wyjątkowe, dolegliwe okoliczności jej zwolnienia sprawiły, że to Anna Walentynowicz stała się iskrą uruchomiającą strajk, który w konsekwencji doprowadził do powstania „Solidarności”.
PAP: Jak wyglądała jej działalność w latach osiemdziesiątych?
Adam Chmielecki: Także później była bardzo ważną postacią w „Solidarności”, mimo że formalnych funkcji tak naprawdę nie pełniła. Stało się tak dlatego, że została „wycięta” przez Lecha Wałęsę, który przez całą dekadę lat osiemdziesiątych miał dominującą pozycję w „S”. Starał się wyeliminować ze związku wszystkie silne postaci, które mogłyby zagrozić jego pozycji, a potem, gdy został szefem „Solidarności” – jego przywództwu. Walentynowicz była właśnie taką silną postacią, bardzo dobrze znaną i cenioną zarówno przez związkowców, jak i społeczeństwo. Była zatem bardzo dużym zagrożeniem dla pozycji Wałęsy.
Adam Chmielecki: Gdy nadeszły lata przełomu 1988–1900, Walentynowicz nie zgadzała się na jakąkolwiek formę kompromisu z komunistami, dlatego negowała Okrągły Stół i nie znalazła się w głównym nurcie polskiej polityki w III Rzeczypospolitej.
Z drugiej strony Lech Wałęsa „pozbywał” się z „S” tych osób, które miały pewną wiedzę lub domyślały się jego związków ze Służbą Bezpieczeństwa. W tym gronie byli zwłaszcza działacze Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, ponieważ Wałęsa, który sam był działaczem WZZ, w chwili słabości przyznał się kiedyś kolegom, że miał na swoim koncie taki epizod. Bał się tego, że oni mogą to wykorzystać przeciwko niemu, dlatego starał się osłabić pozycję takich osób jak Anna Walentynowicz, Joanna i Andrzej Gwiazdowie czy Krzysztof Wyszkowski.
Walentynowicz mimo to była przez całą dekadę lat osiemdziesiątych jednym z symboli „Solidarności”. Przed wprowadzeniem stanu wojennego jako szeregowy członek jeździła na spotkania w całej Polsce, na które przychodziły tysiące ludzi. Kiedy wybuchł stan wojenny, znalazła się w Stoczni Gdańskiej, gdzie przez kilka dni strajkowała, a gdy strajk został rozbity, ukrywała się. W stanie wojennym i kolejnych latach była kilkakrotnie aresztowana, także internowana. Przetrzymywano ją m.in. w Gdańsku, Gołdapi, Grudziądzu, Krakowie i w niesławnym areszcie na warszawskim Mokotowie.
Kiedy wyszła z więzienia w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, również działała w podziemnej „S”. W 1985 r. współorganizowała słynną głodówkę kilkuset osób w Krakowie Bieżanowie.
Gdy nadeszły lata przełomu 1988–1900, Walentynowicz oczywiście nie zgadzała się na jakąkolwiek formę kompromisu z komunistami, dlatego negowała Okrągły Stół i nie znalazła się w głównym nurcie polskiej polityki w III Rzeczypospolitej.
PAP: Czy po 1989 r. Anna Walentynowicz zaprzestała swojej działalności?
Adam Chmielecki: Oczywiście dalej angażowała się na rzecz wartości, którym była wierna przez całe życie. Organizowała seminaria społeczne pt. „W trosce o Dom Ojczysty”. Jest to charakterystyczne, bo nie odwoływała się do żadnego konkretnego hasła, ale właśnie do ojczyzny. W świadomości społecznej jednak nie funkcjonowała. Można powiedzieć, że została wyprowadzona z tego niebytu świadomości społecznej dopiero przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który nadał jej w 2006 r. najwyższe odznaczenie państwowe, czyli Order Orła Białego.
Z tym także wiąże się ciekawa historia, bo mało kto wie, że początkowo Walentynowicz nie zgodziła się na przyjęcie tego odznaczenia. W swojej skromności uważała, że jej zasługi nie są wystarczające. Użyła wówczas takie sformułowania, że ona w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych walczyła nie dla blaszki, lecz dla Polski. Jej przyjaciołom Joannie i Andrzejowi Gwiazdom udało się ją jednak przekonać, aby przyjęła to odznaczenie. Miało dla niej znaczenie również to, że prezydentem Polski był Lech Kaczyński, który podobnie jak ona odwoływał się do „Solidarności” i jej dziedzictwa. Walentynowicz przyjęła to wyróżnienie i można powiedzieć, że wówczas zaczął się jej powolny powrót do świadomości społecznej. Dzisiaj już może być powszechnie odbierana jako jeden z symboli, a czasami nawet, właśnie jako „Anna Solidarność”, jako personalny symbol ruchu „Solidarności”.
Adam Chmielecki: Jest takie słynne powiedzenie majora Józefa Buraka ze Służby Bezpieczeństwa, który przesłuchiwał Annę Walentynowicz w zakładzie karnym w Lublińcu. Wówczas mjr Burak powiedział jej: „Pani nigdy nie będzie w encyklopedii”.
PAP: Anna Walentynowicz zginęła 10 kwietnia 2010 r. w katastrofie smoleńskiej, w drodze na uroczystości upamiętniające zbrodnię katyńską…
Adam Chmielecki: Śmierć w Smoleńsku jest również symboliczna – była to śmierć na służbie Polsce. Nieważne, czy ktoś, kto się znajdował w samolocie lecącym na uroczystości do Katynia, był prezydentem, kombatantem i działaczem społecznym, jak właśnie Anna Walentynowicz, czy pełnił jakąkolwiek inną funkcję, wszystkie te osoby zginęły na służbie.
Dla Anny Walentynowicz było to symboliczne z jeszcze innego powodu. Ona urodziła się w Równem i przed wybuchem II wojny światowej mieszkała właśnie na Wołyniu. To teren dzisiejszej Ukrainy, ale wówczas były to Kresy Wschodnie II RP. Można więc powiedzieć, że ona zginęła na tych samych ziemiach, na Wschodzie, gdzie rozpoczęło się jej życie.
PAP: Prof. Igor Hałagida w jednym ze swoich tekstów zauważył, że Anna Walentynowicz miała ukraińskie korzenie.
Adam Chmielecki: Tak naprawdę nie wiemy, jak było. Nie chcę negować tych ustaleń, ale prof. Hałagida do tej pory opublikował je tylko w formie popularnej w piśmie IPN „Pamięć.pl”. Od tego czasu minęło już kilka lat, a nie zostało to potwierdzone w żadnym artykule naukowym, nie mówiąc już o książce.
Sama Anna Walentynowicz do ukraińskich korzeni się nie przyznawała. W życiorysie, który sama podawała, gdy starała się o kolejne prace, wskazywała, że pochodziła z rodziny polskiej. Gdyby rzeczywiście miała ukraińskie korzenie, to Służba Bezpieczeństwa zapewne by to wykorzystała. SB bez problemu mogła dotrzeć do takich informacji i na tej bazie podważać pozycję Walentynowicz w „Solidarności”, a przecież tego nigdy nie zrobiła. Początki i korzenie Anny Walentynowicz nie są do końca wyjaśnione, ale nie to było najważniejsze w jej życiorysie. Nawet gdyby przyjąć, że miała korzenie ukraińskie i pochodziła z rodziny ukraińskiej, bez wątpienia świadomie i z pełnym przekonaniem była Polką – przyjęła całe polskie dziedzictwo i tradycję.
PAP: Czy w życiu Anny Walentynowicz możemy doszukiwać się jakiegoś przełomu?
Adam Chmielecki: W młodości zaangażowała się w komunizm, o czym wie niewiele osób, ale było to w pewnym sensie naturalne. Ona pochodziła z naprawdę bardzo biednej rodziny, ukończyła tylko cztery klasy szkoły powszechnej, musiała bardzo ciężko pracować na swoje utrzymanie podczas II wojny światowej czy już w pierwszych latach powojennych, bo była sierotą. Pracowała jako pomoc domowa, służąca, opiekunka do dzieci, a także pomagała w gospodarstwie przy zwierzętach. Nie dostawała za to żadnego wynagrodzenia poza wiktem i opierunkiem.
Kiedy w komunistycznej Polsce poszła do pierwszej pracy w gdańskiej fabryce margaryny, a później została zatrudniona w Stoczni Gdańskiej – był to dla niej realny awans społeczny. Zarabiała wówczas, jak na nią, bardzo duże pieniądze, mogła pozwolić sobie na w miarę normalne życie. Wtedy rzeczywiście uwierzyła w to, że komunizm daje szanse na rozwój gospodarczy i awans społeczny.
Adam Chmielecki: Z typową dla siebie gorliwością zaangażowała się w działalność Ligi Kobiet i Związku Młodzieży Polskiej. Jednak już po kilku latach zrezygnowała z tego. Gdy pojechała na festiwal młodzieży komunistycznej do Berlina, na własne oczy zobaczyła, że komunizm jest kłamstwem, indoktrynacją, łamie charaktery ludzi. Wówczas wystąpiła z organizacji komunistycznych i zaangażowała się w ruch antykomunistyczny. Przekształciła się ze wzorowej komunistycznej proletariuszki w antykomunistkę. To najważniejsza przemiana w życiu Walentynowicz, a nie kwestie etniczno-narodowe, które tak naprawdę są drugorzędne.
Z typową dla siebie gorliwością zaangażowała się w działalność Ligi Kobiet i Związku Młodzieży Polskiej. Jednak już po kilku latach zrezygnowała z tego. Gdy pojechała na festiwal młodzieży komunistycznej do Berlina, na własne oczy zobaczyła, że komunizm jest kłamstwem, indoktrynacją, łamie charaktery ludzi. Wówczas wystąpiła z organizacji komunistycznych i zaangażowała się w ruch antykomunistyczny. Przekształciła się ze wzorowej komunistycznej proletariuszki w antykomunistkę. To najważniejsza przemiana w życiu Walentynowicz, a nie kwestie etniczno-narodowe, które tak naprawdę są drugorzędne.
PAP: Czy we współczesnej Polsce Anna Walentynowicz jest postacią w pełni docenioną?
Adam Chmielecki: Myślę, że jeszcze nie. Jest takie słynne powiedzenie majora Józefa Buraka ze Służby Bezpieczeństwa, który przesłuchiwał Annę Walentynowicz w zakładzie karnym w Lublińcu. Wówczas mjr Burak powiedział jej: „Pani nigdy nie będzie w encyklopedii”. Co prawda to się nie sprawdziło, ale to zwalczanie jej przez Lecha Wałęsę w ramach samej „Solidarności”, przez Służbę Bezpieczeństwa i cały aparat represji komunistycznych, a później nieobecność przez dekadę lat dziewięćdziesiątych w życiu publicznym, przyniosły negatywne efekty w świadomości społecznej. Ona właściwie została wykreślona z historii „Solidarności”, dopiero później, dzięki działaniom Lecha Kaczyńskiego, a także książce Sławomira Cenckiewicza „Anna Solidarność” oraz kolejnym działaniom Instytutu Pamięci Narodowej i innych środowisk patriotycznych ta tendencja zaczęła się zmieniać. Nie zmienia to jednak tego, że chociaż Walentynowicz jest coraz bardziej znana, to, mam wrażenie, przez cały czas obserwujemy za mało odniesień do jej życia i jej ideałów w bardzo szeroko rozumianym życiu publicznym.
Adam Chmielecki – politolog, publicysta historyczny, autor książek, w tym (wspólnie z S. Cenckiewiczem) albumu „Anna Walentynowicz 1929–2010)”.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /