„Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że na piłkarskim fundamencie postawionym w okresie II Rzeczypospolitej ganiamy za piłką po dziś. Zmienił się tylko futbolowy +entourage+” – zauważa Remigiusz Piotrowski.
Książka przybliża barwny świat przedwojennego futbolu, który jest światem pełnym sprzeczności. Po boiskach biegali robotnicy i inteligenci. Żaden z nich nie mógł na piłce zarabiać.
„Pan piłkarz w dwudziestoleciu międzywojennym z tytułu gry w piłkę nie może, przynajmniej oficjalnie, liczyć na wysoką pensję, premie i intratne kontrakty reklamowe, a jeśli już łamie święte przykazania amatorstwa, to i tak zazwyczaj obławia się niespecjalnie. Cóż więc pozostaje, trzeba pracować. Od rana więc w urzędzie, fabryce lub warsztacie, a dopiero po fajrancie na trening, bo cała ta piłka nożna ma być w założeniu jedynie +uszlachetniającym człowieka+ dodatkiem, nie zaś celem samym w sobie” – czytamy.
Autor pokazuje, jak klubowi działacze świecili przykładem, ale po cichu jednak część z nich snuła misterne intrygi. Z kolei gwiazdy futbolu rozbudzały wyobraźnię tłumów w czasie meczu, jednak aby zaraz po meczu okładać się pięściami po głowach. Z kolei eleganccy dżentelmeni w kapeluszach rozprawiali na trybunach o sztuce oraz do utraty tchu krytykowali sędziego kalosza.
„Według danych opublikowanych przed mundialem w 1939 r. przez francuskie „L’Auto-Vélo”, protoplastę słynnej „L’Équipe”, Polska wśród uczestników mistrzostw zajmowała czwarte miejsce pod względem liczby uprawiających piłkę nożną zawodników (130 tys.). Na tym polu wyprzedzali nas wówczas tylko Niemcy (750 tys.), Francuzi (300 tys.), Brazylijczycy (200 tys.) i Szwedzi (160 tys.). Wszyscy nasi kopacze oficjalnie byli amatorami, zgoła inaczej sprawa wyglądała na Zachodzie i Południu, gdzie profesjonalizm nie tylko często akceptowano, ale i przyjmowano go z całym dobrodziejstwem inwentarza oraz szerokim uśmiechem na twarzy” – wskazuje autor.
„W przedwojennej Polsce istotę futbolu rozmaite autorytety zawsze próbowały sprowadzić do nieskalanej przez pieniądz szlachetnej rywalizacji stworzonej po to tylko, by uczestnicy zawodów, a więc sami piłkarze, wykuwali z mozołem swe charaktery. Tacy dziwili się, że publika nagradza brawami piłkarza za byle udaną akcję, a potknięcie rywala brawami podwójnymi. Elity pragnęły doświadczać futbolu w taki mniej więcej sposób, w jaki doświadcza się sztuki w teatrze, gdzie bez względu na sympatie tylko dobre role nagradza się owacjami, a złe zawsze należy zganić” – czytamy.
Autor przedstawił również ciekawostki dotyczące przedwojennego futbolu. Jeśli np. komuś zabrakło pieniędzy na bilet, to mecz Wisły można było obejrzeć przez dziurkę w płocie. Piłkarze byli też bardzo przesądni. Tadeusz Grabowski, czyli piłkarz warszawskiej Polonii, uważał, że szczęście przynosiło mu spotkanie przed meczem biegającego po parku wilczura „Boba”. Natomiast Wacław Kuchar zmierzał na boisko okrężną drogą, tylko po to, aby nie spotkać po drodze konduktu żałobnego, zakonnicy lub wiejskiej baby z pustym koszem. Wierzył, że takie spotkanie odbiłoby się na wyniku meczu, czyli przegranej lwowskiej Pogoni. Hołdował także innym dość osobliwym zwyczajom: jego zespół po przerwie musiał pojawić się na murawie przed graczami przeciwnej drużyny. Kuchar nie pozwalał się przed meczem fotografować, a w trakcie meczów nigdy nie zmieniał koszulki. Zygmunt Chruściński, zawodnik Cracovii, przed każdym meczem zakładał z kolei getrę na lewą stronę.
„Przedwojenny futbol nie mógł liczyć na takie zaangażowanie ze strony firm, jak to często zdarza się dzisiaj, niemniej jednak kilka nieźle prosperujących przedsiębiorstw, fabryk, a i wpływowych środowisk już wtedy postanowiło zainwestować własne środki w futbol. Miarą tej pomocy ze strony możnych nie były co prawda wielomilionowe wpłaty, ale już choćby taki remont boiska, zakup sprzętu sportowego lub zatrudnienie w zakładzie pracy piłkarza przynosiły towarzystwom sportowym sporą ulgę” – czytamy.
Futbolem interesowała się jednak klasa polityczna, przynajmniej od strony instytucjonalnej. Jak czytamy, „w zarządach przedwojennych klubów najważniejsze funkcje często pełniły znane osobistości świata nauki i polityki, głównie zaś wojskowi. I nawet jeśli taki prezes, w osobie generała, profesora czy choćby posła, był w istocie figurantem, a na co dzień nie zaprzątał sobie głowy sprawami towarzystwa sportowego, to dokumenty klubowe opatrzone jego parafką miały niezwykłą moc sprawczą”.
Wraz z wybuchem II wojny światowej zginął niezwykły świat przedwojennego futbolu. Szacuje się, że w trakcie wojny zginęło 270 piłkarzy.
Książka „Niezwykły świat przedwojennego futbolu” Remigiusza Piotrowskiego ukazała się nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN.
Anna Kruszyńska (PAP)