Wykup przez państwo kolekcji Czartoryskich był niezwykle racjonalny i propaństwowy - powiedział w rozmowie z PAP Marek Rubnikowicz. Przewodniczący Rady ds. Muzeów i Miejsc Pamięci Narodowej dodał, że można ją śmiało nazwać relikwiami narodowymi.
Polska Agencja Prasowa: 19 grudnia zostanie otwarte po 10 latach przerwy Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. Bilety na pierwszy miesiąc od otwarcia zostały już sprzedane. To świadczy o tym, jak wielkie było oczekiwanie na ten moment?
Marek Rubnikowicz: Oczekiwanie na tę kolekcję jest uzasadnione, bo będziemy mogli ją znów obejrzeć w pierwotnej lokalizacji, a więc w Pałacu Czartoryskich. Znów zobaczymy kolekcję w całości. Obok "Damy z gronostajem" Leonarda da Vinci czy "Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta zobaczymy to wszystko, co wiąże się z panteonem narodowym. Początki tego muzeum sięgają 1801 roku i Puław. Bez wątpienia jest to kolebka polskiego muzealnictwa. Niezwykle ważne jest również to, że ponownie udostępnienie kolekcji jest finałem wieloletnich starań związanych z zapewnieniem jej bezpieczeństwa.
PAP: Gdy pod koniec 2016 r. polskie państwo kupiło od rodziny Czartoryskich budynki i kolekcję wywołało to swoistą "medialną i polityczną burzę". Dlaczego?
M.R.: Chciałoby się rzec, że tak się dzieje, gdy polityka wchodzi do sfer merytorycznych. Pomysł wykupienia kolekcji, który ponownie pojawił się w 2016 roku, nie był nowy. W różnych formach objawiał się zdecydowanie wcześniej. Decyzja trzy lata temu była podejmowana w szybkim trybie, ale w taki sposób, żeby zagwarantować bezpieczeństwo pierwszoplanowym i bazowym zbiorom w Polsce. Sfinalizowane były działania, które po II wojnie światowej podejmowane były kilkukrotnie.
W trakcie II wojny światowej najcenniejsza część kolekcji była ukrywana w majątku Czartoryskich w Sieniawie. Niemcy odkryli ten depozyt i częściowo splądrowali. Na szczęście zaginęła niewielka część zbiorów. Powojenna ustawa o nacjonalizacji pominęła element dotyczący kolekcji. Ta część była zawieszona w powietrzu. W roku 1949 oficjalnie stała się ona depozytem Muzeum Narodowego w Krakowie. Potem jest moment, w którym te zbiory, niczym rozgrzana magma, ciągle pulsują. W latach 80. XX wieku prof. Zdzisław Żygulski postanowił negocjować z rodziną Czartoryskich i już wydawało się, że za sumę 5 lub 6 mln dolarów odstępnego kolekcja stanie się własnością państwa. Wtedy jednak przekombinowano, gdyż chciano za nią zapłacić węglem i transakcja nie doszła do skutku.
Później w 1991 roku negocjacje prowadził ówczesny minister kultury Marek Rostworowski, gdyż w tym samym roku sąd III RP uznał Adama Czartoryskiego prawowitym spadkobiercą i właścicielem kolekcji. Wtedy powstała Fundacja Książąt Czartoryskich. Po kilku latach spokoju znów pojawił się element animozji personalnych. Prezesem Fundacji zostaje w 2004 roku Adam Zamoyski, a ze statutu fundacji znika niezwykle ważny zapis o niezbywalności zbiorów. Widać wyraźnie, że non stop coś się w tej materii dzieje. Później minister Bogdan Zdrojewski chciał powstania niezależnego muzeum, które byłoby współprowadzone przez państwo i dawałoby to gwarancję nienaruszalności zbiorów. Okazało się jednak, że podpisana wówczas umowa przestała szybko obowiązywać. W międzyczasie rozpoczął się remontu budynków pałacu. Cały czas - równocześnie - istniało zagrożenie sprzedaży kolekcji przez rodzinę Czartoryskich.
PAP: Dochodzimy do 2016 roku i decyzji państwa polskiego o zakupie kolekcji.
M.R.: W trybie pilnym zwołano wówczas na prośbę ministra kultury Piotra Glińskiego posiedzenie Rady ds. Muzeów i Miejsc Pamięci Narodowej, której nie byłem jeszcze przewodniczącym, a członkiem. Wicepremier przedstawił nam sytuację. O tym, jak ważnym i kluczowym dla polskiego muzealnictwa i polskiej kolekcji bazowej było to spotkanie świadczy fakt, że po kilku godzinach rozmowy - momentami niezwykle emocjonalnej, ale merytorycznej - rada jednogłośnie podjęta decyzję o wyrażeniu opinii dla ministra kultury, że ze wszech miar słuszną jest decyzja o wykupieniu tej kolekcji. Tu pojawia się pytanie, czy 100 mln euro jest sumą właściwą. Nie mnie to oceniać. Działa sztuki mają to do siebie, szczególnie tej jakości dzieła, że są niewymierne.
PAP: Powiedzmy wprost - czym jest kolekcja rodziny Czartoryskich.
M.R.: Pamiętajmy o skali, o której mówimy. Kolekcja Czartoryskich, czyli inaczej Muzeum Czartoryskich, to zbiór liczący ponad 336 tysięcy obiektów. Mogę powiedzieć, że Muzeum Okręgowe w Toruniu, którym kieruję, ma porównywalną kolekcję, ale nie rzecz w wielkości, ale jakości. Są to głównie rękopisy, starodruki, zbiory biblioteczne, bo tego jest ok. 270 tysięcy. Pozostałe elementy, to artefakty związane z malarstwem, z rzemiosłem. Składają się na nią także darowizny z XIX wieku, bo wówczas traktowano to muzeum, jako swoisty depozyt wszystkiego tego, co wiązało się z polskim ruchem niepodległościowym. Było to pierwsze muzeum w Polsce - niezwykle istotne dla dziedzictwa narodowego, narodowej tożsamości. Ta kolekcja nie jest czymś powszechnym. To swojego rodzaju relikwiarz, który musi być odpowiednio przygotowany, do przechowywania - może to brzmi patetycznie - relikwii narodowych. Te obiekty są istotą i solą tożsamości kolekcjonerskiej i muzealnej.
PAP: Z jakimi emocjami podchodzi pan do czwartkowego otwarcia Muzeum Czartoryskich?
M.R.: Żałuję, że 19 grudnia nie będę mógł uczestniczyć osobiście w otwarciu, bo będzie to święto muzealnictwa polskiego. Sfinalizowane zostanie, dzięki działaniom rządu polskiego, to, na co tak długo czekaliśmy. Ta kolekcja dzisiaj jest w całości kolekcją narodową i mogę ze spokojem powiedzieć, że jest ona niepodzielną i nie podlega sprawności prawników.
PAP: Wizyta w tym muzeum powinna stać się w nieodległej przyszłości lekcją obowiązkową historii Polski?
M.R.: Śmiem twierdzić, że powinno być to obligatoryjne. Dziś w systemie kształcenia jesteśmy mocno zatomizowani. Historię postrzegamy przez pojedyncze artefakty, a tak się jej nie da postrzegać - bez przyczyny i skutku. To muzeum - także z uwagi na pewne zawirowania - stanie się jedną z ikon. Wyrokuje, że już w przyszłym roku będziemy świadkami dyskusji o ograniczeniu dostępu do kolekcji, bo następowało będzie tzw. +zadeptanie+ zbiorów. To moment bardzo radosny, bo pokazuje jak duże jest i będzie zainteresowanie. Dyrekcja muzeum będzie jednak stała przez to przed wieloma wyzwaniami.
PAP: Może więc paradoksalnie wrzucenie tego muzeum w "młynek polityczny" na sam koniec przyczyni się do zwiększenia świadomości społecznej o wadze tych zbiorów?
M.R.: Na pewno tak. Pewnie będziemy jeszcze raz wracali do jałowych dyskusji na temat politycznych kontekstów wykupu tej kolekcji z rąk rodziny Czartoryskich. Dla mnie, jest to dyskusja o charakterze czysto jałowym. Mogę się nie zgadzać z różnymi działaniami polityków, ale w tej sprawie od samego początku podpisuje się pod tą decyzją, jako niezmiernie racjonalną i propaństwową.
Rozmawiał Tomasz Więcławski
twi/ wj/ pko/