Synowie byłego żołnierza AK Zbigniewa Kowalczyka, który za swoją działalność był torturowany, zesłany na Sybir i skazany na śmierć, za krzywdy, wyrządzone nieżyjącemu ojcu, domagają się przed sądem prawie 22 mln zł odszkodowania i zadośćuczynienia.
Proces w sprawie przyznania Leszkowi i Witoldowi Kowalczykom odszkodowania i zadośćuczynienia, toczy się przed krakowskim sądem okręgowym. Bracia domagają się prawie 22 mln zł za krzywdy, których doznał ich ojciec.
Jak ocenił we wtorek reprezentujący ich adw. Piotr Korotyniec, nawet tak wysoka kwota "nie jest w stanie zrekompensować krzywd, jakie spotkały Zbigniewa Kowalczyka". "Mówimy tutaj o naprawdę ciężkich torturach, wywiezieniu na Sybir, przymusowych pracach, pracy w kopalni przy wydobyciu uranu" - przypomniał w rozmowie z dziennikarzami.
Zbigniew Kowalczyk od 1939 r. był żołnierzem Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. Pod pseudonimem "Lis" do końca stycznia 1945 r., działał na terenie Warszawy i Zakopanego; należał również do 9. Samodzielnej Grupy AK.
UB aresztowało go w kwietniu 1945 r. w Zakopanem. Przedstawiono mu zarzut sporządzenia fotografii do fałszywego dowodu osobistego, jednak prawdziwym powodem zatrzymania była jego wcześniejsza działalność w strukturach AK. Przetrzymywano go w prowizorycznych aresztach, w których przechodził codzienne, wielogodzinne przesłuchiwania, w trakcie których osadzonemu grożono i bito go do utraty przytomności.
Postępowanie w sprawie Kowalczyka toczyło się przed wojskowymi sądami radzieckimi, w konsekwencji czego najpierw skazano go na śmierć, a następnie złagodzono wyrok do dziesięciu lat prac przymusowych. Zarzucono mu uczestnictwo w nielegalnej organizacji podziemnej.
Następnie działacz został zesłany na odległe tereny ZSRR. Przez półtora roku był w obozie pracy na Północnym Uralu, pracował także w kamieniołomach i w kopalni, gdzie wydobywano rudę uranową. W końcu skierowano go do pracy przy produkcji odzieży.
Kancelaria reprezentująca wnioskodawców podkreśla, że Kowalczyk - jako działacz opozycyjny - przebywał w niewoli łącznie dziesięć lat. W tym czasie w kraju została jego żona w ciąży i starszy syn. Po powrocie osadzony ważył niespełna 50 kilogramów, nie miał zębów i cierpiał na wiele dolegliwości zdrowotnych. Zmarł w 1993 r.
Przejścia te - jak podkreślił adw. Piotr Korotyniec, powołując się na relację jednego ze świadków w sprawie - zrujnowały życie nie tylko samego osadzonego, ale też jego rodziny.
Syn działacza, obecny na wtorkowej rozprawie Leszek Kowalczyk powiedział dziennikarzom, że nawet po przyznaniu rekompensaty nie osiągnie spokoju, gdyż przejścia ojca bardzo wpłynęły na jego dzieciństwo. "Rodzina jako rodzina w zasadzie przestała istnieć, pojawiły się konflikty małżeńskie. Przez te dziesięć lat nieobecności ojca, to na matkę spadł obowiązek jej utrzymania" - wyjaśnił dziennikarzom.(PAP)
autorka: Nadia Senkowska
nak/ mark/