Do tej pory zidentyfikowano kilkaset ofiar zbrodni totalitaryzmu spośród wielu tysięcy jeszcze nie odnalezionych - ocenił wiceprezes IPN Krzysztof Szwagrzyk, który w Warszawie wziął udział w dyskusji o żołnierzach wyklętych. Nie sądzę, że nasze pokolenie da radę wypełnić to zadanie - dodał.
Spotkanie z badaczami polskiego podziemia niepodległościowego - poza Krzysztofem Szwagrzykiem, który kieruje w IPN pracami Biura Poszukiwań i Identyfikacji, także z Tomaszem Łabuszewskim, szefem Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie - zainaugurowało w czwartek obchody Narodowego Dnia Pamięci "Żołnierzy Wyklętych", czyli święta podziemia niepodległościowego, które po II wojnie światowej wystąpiło przeciwko sowietyzacji Polski.
"Czy potrafimy dziś określić, ilu żołnierzy wyklętych, współpracowników, uczestników opozycji antykomunistycznego oporu zginęło w latach 1944-56? Precyzyjnie - nie. Możemy mówić o około 20 tysiącach, może być 30 (tysięcy), bo na pewno nie mniej. 20 tysięcy zostało zabitych w walce, zamordowanych w kazamatach Urzędów Bezpieczeństwa, zakatowanych i potem prawie zawsze ich zwłoki ukrywano" - powiedział podczas spotkania Szwagrzyk.
"Może się rodzić pytanie: po co? Jeżeli ich zabito, to przecież nie byli groźni. (Ale) byli - dla władzy ludowej byli. Bo komuniści mieli świadomość tego, że są ciałem słabym, obcym, który w warunkach polskich - bez poparcia sowieckich bagnetów - nie przetrwałby kwartału" - dodał.
Wiceprezes IPN przywołał przy tym jeden z dokumentów funkcjonariusza UB, w którym ten stwierdził, że "gdyby te miejsca ukrycia (zwłok uczestników podziemia antykomunistycznego - PAP) były jawne, to wtedy mielibyśmy problem z honorowaniem tych miejsc".
"Tam składano by kwiaty, byłyby różnego rodzaju demonstracje, bo przecież to byłyby groby bohaterów, ale jeżeli się zabije +Łupaszkę+ (Zygmunta Szendzielarza), zabije się Pileckiego (Witolda), zabije się +Zaporę+ (Hieronima Dekutowskiego) i ukryje się szczątki, to nie mają wtedy sprawcy problemu. Wydawało im się, że to jest dobry sposób, żeby raz na zawsze rozwiązać ten problem oporu. Zabijamy ich, ukrywamy zwłoki i jeszcze konieczny warunek: przypisujemy im czarną legendę" - mówił Szwagrzyk, tłumacząc, że powojenne władze komunistycznej Polski poprzez masową propagandę przedstawiały żołnierzy podziemia niepodległościowego jako bandytów.
Wiceprezes IPN przypomniał, że od pewnego czasu polskie państwo - poprzez działalność Instytutu Pamięci Narodowej, w tym poprzez Biuro Poszukiwań i Identyfikacji - realizuje bardzo ważny obowiązek odszukiwania tajnych miejsc pochówku ofiar m.in. zbrodni komunistycznych.
"To ile dziś w takim razie możemy powiedzieć, że odnaleźliśmy tych grobów i ilu zidentyfikowaliśmy? Kilkuset. To oznacza, że jesteśmy na początku długiej drogi drogi. Nie wydaje mi się, żeby nasze pokolenie mogło ten obowiązek wypełnić. Bo ci, którzy mordowali byli nie tylko doskonałymi mordercami, ale też w tym swoim fachu potrafili doskonale maskować swoje zbrodnie (...). Dziś krok po kroku trzeba takie miejsca odnajdywać" - stwierdził Szwagrzyk.
Wiceprezes IPN zaznaczył jednak, że choć jego słowa brzmią pesymistycznie, to chce podsumować swoją wypowiedź w tej sprawie w bardziej optymistycznym duchu. "Ten proces, mimo że trudny i obliczony na wiele wiele lat, jest jednak i trwa... Biuro Poszukiwań IPN ma w tej chwili 60 osób, aż trudno uwierzyć, że cztery lata temu było nas trzy osoby. I ten proces będzie trwał. Jestem przekonany, że mimo różnych prób i zakusów nie będzie takiej siły, która by powiedziała, że oto któregoś dnia w Polsce wstrzymujemy te prace, bo one są niepotrzebne" - mówił.
"Bez względu na to, kto będzie w Polsce kiedykolwiek rządził nie wydaje mi się, żeby mógł ten proces spełniania świętego obowiązku powstrzymać, a tym bardziej cofnąć" - podkreślił Szwagrzyk.
Od 2012 r., czyli od czasu, gdy Instytut na szeroką skalę rozpoczął poszukiwania tajnych miejsc pochówków ofiar zbrodni (wcześniej tego rodzaju prace też były prowadzone, lecz w mniejszym zakresie) specjaliści IPN - jak podawali w październiku 2019 r. przedstawiciele Biura Poszukiwań i Identyfikacji - odnaleźli szczątki ponad 1000 osób (do ok. 1500), z których zidentyfikowano - jak wówczas oszacowano - ok. 8-10 proc.
W dyskusji, którą w całości będzie można obejrzeć na kanale IPN na You Tube, historycy omawiali również specyfikę działalności podziemia niepodległościowego, w tym skalę oporu od końca wojny do lat 50., a także kwestie upamiętnienia żołnierzy wyklętych. W spotkaniu - poza Szwagrzykiem i Łabuszewskim - wzięli także udział m.in. prezes IPN Jarosław Szarek, dyrektor Oddziału IPN w Krakowie Filip Musiał oraz dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL Jacek Pawłowicz. Obecni byli także krewni żołnierzy podziemia niepodległościowego, m.in. gen. Antoniego Hedy "Szarego".
Narodowy Dzień Pamięci "Żołnierzy Wyklętych", który obchodzony jest 1 marca, w 2011 r. ustanowił Sejm. Inicjatorem święta był prezydent Lech Kaczyński, a w przywracaniu pamięci o żołnierzach podziemia antykomunistycznego ważną rolę odegrał także prezes IPN z lat 2005-2010 Janusz Kurtyka, który zwracał uwagę, że tematyka ta jest słabo obecna w społecznej świadomości Polaków lub też jest zafałszowana w wyniku polityki historycznej władz PRL.
Sama nazwa "żołnierze wyklęci" powstała w 1993 r., gdy Liga Republikańska, organizacja antykomunistyczna działająca w latach 1993-2001, przygotowywała wystawę na Uniwersytecie Warszawskim poświęconą podziemiu antykomunistycznemu. Szukano wówczas wspólnej nazwy dla oddziałów, które po zajęciu Polski przez Armię Czerwoną podjęły walkę z komunizmem. Termin "żołnierze wyklęci" upowszechnił Jerzy Ślaski, który w 1996 r. wydał książkę o takim właśnie tytule.
Część historyków przyjmuje, że w latach 1944-1963 przez antykomunistyczną konspirację przewinęło się do 300 tys. osób. Podawane są też niższe szacunki, które wskazują, że w krótszym okresie lat 1944-56 przez wszystkie organizacje podziemia antykomunistycznego (grupy o charakterze zbrojnym, ale i organizacje cywilne o charakterze antykomunistycznym) przewinęło się ok. 120 tys. osób, a w samych oddziałach bojowych walczyło ok. 20-25 tys. osób.
"Liczba ok. 300 tys. osób wydaje się racjonalna. Jeżeli przyjmiemy, że w okresie największego rozwoju konspiracji antykomunistycznej w jej szeregach było ok. 200 tysięcy ludzi, to wydaje się, że w okresie tych kilku kolejnych lat możemy dodać 100 tys. osób, zwłaszcza, że ta konspiracja nie zaczyna się w roku 1945, ale moim zdaniem w końcu roku 1943" - ocenił we wcześniejszej rozmowie z PAP dr Tomasz Łabuszewski.
Historycy szacują, że w latach 1944-56 wskutek terroru komunistycznego w Polsce śmierć poniosło - jak do tej pory szacował IPN - ok. 50 tys. osób (inne szacunki mówią, że nie więcej niż ok. 20 tys.; dr Łabuszewski podał też liczbę 75 tys.), które zginęły na mocy wyroków sądowych, zostały zamordowane lub zmarły w siedzibach UB i Informacji Wojskowej, więzieniach i obozach, a także zginęły w walce lub w trakcie działań pacyfikacyjnych.
Norbert Nowotnik (PAP)
nno/aszw/