„A więc wojna..” – te słowa komunikatu specjalnego wygłoszone 1 września 1939 r. oznajmiły nadejście nowej rzeczywistości. Podwójna agresja i okrutny charakter rozpoczynającej się okupacji przetasowały społeczeństwo. Ekstremalne okoliczności spowodowały nasilenie się postaw skrajnych, zmuszały do aktywności zapewniającej przeżycie. Nie inaczej sprawy miały się w świecie sztuki. Oprócz heroizmu były przykłady kolaboracji, zwłaszcza pod okupacją sowiecką.
Od pierwszych dni wojny Niemcy rozpoczęli eksterminację polskiej inteligencji, opierając się na sporządzonych wcześniej listach proskrypcyjnych. Obejmowały one 61 tys. nazwisk, w tym wielu ludzi kultury i sztuki. Szczególnie zagrożeni byli twórcy, których dzieła miały wydźwięk patriotyczny czy w jakikolwiek sposób antyniemiecki (np. poznański malarz i rysownik Leon Prauziński, uczestnik Powstania Wielkopolskiego, autor obrazów olejnych przedstawiających sceny walk powstańczych wkrótce po wkroczeniu Niemców został aresztowany, a następnie zamordowany w otoczonym ponurą sławą Forcie VII twierdzy Poznań.
Potworne zbrodnie, jakich dopuszczali się obydwaj okupanci, odcisnęły się głębokim piętnem nie tylko na twórczości, ale często na całym dalszym życiu polskich artystów. Przykuwa przy tym uwagę fakt, że jakkolwiek różne nurty i wrażliwość reprezentowali, to w czasie wojny wszyscy oni stali się reporterami dokumentującymi doświadczane jej okropieństwa. Na dogłębną artystyczną reakcję przyszedł czas kilka, a czasem wiele lat później, to wówczas powstały dzieła milowe z punktu widzenia historii sztuki (jako wyjątek jawi się tu postać Władysława Strzemińskiego, którego bardzo przemyślane cykle „Białoruś zachodnia”, „Deportacje”, „Wojna domowa”, „Twarze”, „Tanie jak błoto”, powstały w czasie okupacji). Trzeba powiedzieć, że te „reporterskie”, wykonane ułomkiem ołówka na kartce z zeszytu, chowane pod pryczą i cudem przemycone do świata żywych prace, mają niemożliwy do powtórzenia w innych okolicznościach walor bezpośredniej, nieprzetworzonej reakcji artysty.
Wspomnijmy o Janie Komskim, absolwencie krakowskiej ASP, aresztowanym przy próbie przedostania się do Francji, wsławionym udaną ucieczką z Oświęcimia (niestety, ponownie aresztowany w Krakowie był więziony w kilku obozach koncentracyjnych aż do końca wojny). Osiadł w USA, pracując jako ilustrator w „Washington Post”. Wiele jego dzieł znajduje się w zbiorach Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Wspomnijmy też o Mieczysławie Kościelniaku aresztowanym w 1941 r. W Oświęcimiu wykonał ok. 300 rysunków, każdy z nich mógł być wyrokiem śmierci. Xawery Dunikowski zaś do Oświęcimia trafił w 1940 r., mając 65 lat. Przeżył cudem, otrzymawszy pracę w stolarni. Chudy i drobny rzeźbiarz był w stanie chować się w szufladach w magazynie, unikając selekcji. W obozie stworzył szereg portretów współwięźniów. Dopiero w latach 1948–1955 namalował cykl „Oświęcim” złożony z wielkoformatowych płócien o ekspresyjnej kompozycji, zdecydowanych barwach, silnie przetworzonej rzeczywistości, z których najbardziej dosłowny przedstawia ciała ludzkie zawisłe na obozowych drutach i opatrzony jest tytułem „droga do wolności”.
Również po zakończeniu wojny powstały szeroko znane, reprodukowane w dziesiątkach albumów, cykle prac Andrzeja Wróblewskiego i Bronisława Wojciecha Linkego. „Rozstrzelania” Wróblewskiego (był synem profesora Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, widział śmierć ojca podczas rewizji przeprowadzonej przez Niemców w ich mieszkaniu w 1941) to przejmujące studium zabijania i śmierci. Autor w czasie pracy nad „Rozstrzelaniami” bardzo aktywnie próbował zaistnieć pod rządami komunistów. Drugi obraz cyklu: „Rozstrzelanie poznańskie”, był w zamierzeniu propozycją socrealistycznego sposobu malowania, jednak partia inaczej wyobrażała sobie sztukę w służbie ustroju i wkrótce Wróblewski na łamach „Przeglądu Artystycznego” złożył solenną samokrytykę. „Kamienie krzyczą” Linkego to z kolei niezwykła, niemalże narracyjna, potężnie oddziałująca, alegoria wojny. Warto wspomnieć, że pierwotnie cykl kończył się pracą „Śnieżyca”, na której widać poświatę o rysach twarzy Stalina. Bronisław Linke wojnę przeżył wywieziony w głąb Związku Sowieckiego. Po powrocie stworzył wiele prac satyrycznych, kontynuując nurt swojej twórczości z lat trzydziestych. Znany jest jego rysunek „Sztandar Ameryki”, na którym trupie główki zastępują gwiazdy, a łańcuchy pasy.
Pisząc o wywózce na wschód, trzeba przypomnieć, jaki był charakter okupacji sowieckiej. Tutaj nie wystarczyło być biernym jak pod niemieckim butem, Sowieci wymagali „aktywnej pracy społecznej”. Wielu pisarzy, poetów, malarzy powodowanych strachem przed deportacją, koniecznością zdobycia środków do życia, ale także konformizmem maskowanym lewicowym światopoglądem, nawiązało współpracę z propagandową prasą czy Państwowym Wydawnictwem Mniejszości Narodowych USRR. Za przykład (nieodosobniony) niech posłuży Leon Chwistek publikujący w „Czerwonym Sztandarze”, a od września 1940 r. członek Związku Radzieckich Pisarzy Ukrainy. Nieco inaczej potoczyły się losy Brunona Schulza, tragicznej postaci polskiej sztuki. Jego twórczość plastyczna targana seksualnymi obsesjami, nie znalazła w czasach mu współczesnych uznania, a czas wojny to najpierw walka o byt i próby wkupienia się w łaski władzy sowieckiej, później zaś podtrzymywanie życia talentem u gestapowskiego protektora, zakończone tragiczną śmiercią.
Straszny koniec spotkał całe pokolenie młodych twórców, ludzi o najwyższych przymiotach, wychowanych w wolnej Polsce, którzy powinni byli stanowić o przyszłości państwa. Po walce stoczonej w mundurach Wojska Polskiego dostali się w sowieckie ręce i zostali niemal wszyscy wymordowani w Katyniu, Smoleńsku, Charkowie i Twerze. Na ironię zakrawa fakt, że najważniejszy świadek bestialstwa Józef Czapski przeżył w wyniku interwencji niemieckiej ambasady (stali za nią arystokratyczni przyjaciele rodziny Czapskich). Przeżył też przebywający w łagrach Adam Kossowski, laureat konkursu na dekorację monumentalnego hallu budowanego dworca głównego w Warszawie. W 1943 r., już w Londynie, namalował on cykl obrazów pokazującym życie w łagrach. Uratowały się rysunki obozowe wywiezione w pudełku na szachy. Zawierają często ostatni ślad istnienia wielu młodych talentów. Przykładem takiej bolesnej straty jest Edward Manteuffel-Szoege, malarz i grafik, autor wystroju polskich transatlantyków MS „Piłsudski” i MS „Batory”. Ostatnim dziełem graficznym, jakie wykonał, była matryca z obrazkiem świętej rodziny, użyta do sporządzenia opłatka w wigilię 1939 r. Jego wizerunek znajdziemy na akwareli namalowanej przez Czapskiego w Starobielsku.
Jak wyglądałyby polskie galerie i wystawy, gdyby ci ludzie nie zginęli? Jaka byłaby powojenna twórczość tych, którzy przeżyli, bez łamania charakterów i karier przez nowy ustrój? Pewnej odpowiedzi udziela Jan Wiktor Sienkiewicz w swojej książce „Sztuka w poczekalni”, przytaczając spotkanie uratowanego ze Starobielska Stanisława Westwalewicza z Janem Cybisem, przyjacielem z krakowskiej ASP, gdzie Cybis zmuszony był prosić kolegę, aby już nigdy się z nim nie kontaktował... Ostatecznie na długie dziesięciolecia utrwalił się stan wrogości do bardzo licznego emigracyjnego środowiska artystycznego (w samej Wielkiej Brytanii tworzyło po 1945 ponad ośmiuset artystów). Jego osiągnięcia pozostają u nas w większości nieznane. Stanowi to pole do badań, które w efekcie dałyby pełny i zapewne jaśniejszy obraz polskiej sztuki drugiej połowy XX wieku, a także wartościową bazę wiedzy dla przyszłych pokoleń twórców.
Paweł Chwastek
Źródło: MHP