Matejko był czułym ojcem, bardzo skupionym na dzieciach. Zależało mi, żeby tę jego czułość pokazać na wystawie „Matejkowie. Następne pokolenie” – mówi Marta Kłak-Ambrożkiewicz, kuratorka ekspozycji w Domu Jana Matejki w Krakowie, którą można oglądać do 30 sierpnia 2020 roku.
PAP: Na jednej z fotografii znajdujących się na wystawie „Matejkowie. Następne pokolenie” widzimy Jana Matejkę obejmującego córkę. Czy malarz był rzeczywiście tak czułym ojcem, jak pokazuje to zdjęcie?
Marta Kłak-Ambrożkiewicz: Tak. Był bardzo skupiony na dzieciach, co wydaje się wręcz nieprawdopodobne, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, jak dużo czasu poświęcał też pracy. Nie raz zastanawiam się, analizując choćby jego listy, jak dawał sobie z tym wszystkim radę, zważywszy, że nie było wtedy telefonów komórkowych, inaczej się podróżowało, ludzie w drodze spędzali dni, tygodnie, a nawet miesiące. A on przecież często wyjeżdżał.
PAP: Czy tę czułość malarza można dostrzec na przygotowanej przez panią wystawie?
M.K.A.: Zależało mi na tym, żeby tak było. Przede wszystkim widać to na prezentowanych tu rysunkach. Wystarczy przyjrzeć się, jak sportretował swoje małe wówczas córki, Helenę i Beatę. Na ekspozycji umieściliśmy też portret najmłodszej córeczki malarza, Reginy, która żyła tylko trzy tygodnie. Powstał on już po jej śmierci. Jest niezwykle intymny, niemowlę zostało na nim przedstawione z dużą wrażliwością. Ekspozycja prezentuje również trzy urocze próby szkiców. Pokazują one, jak artysta starał się upozować do portretu całą rodzinę, łącznie z żoną Teodorą. Dzieło miało powstać na wzór królewskiego obrazu historycznego. W końcu jednak malarzowi zabrakło czasu na jego wykonanie.
PAP: Zdążył jednak namalować słynny obraz „Portret dzieci artysty”.
M.K.A.: To wspaniałe dzieło znajduje się we Lwowskiej Galerii Sztuki. Widzimy na nim jego córki, Helenę i Beatę, oraz synów Tadeusza i Jerzego. Na płótnie zostali przedstawieni niczym następcy tronu.
PAP: Podobno kolory strojów, w które są ubrane na tym obrazie dzieci, dużo mówią o ich charakterach.
M.K.A.: Tak, najstarszy Tadeusz jest w czarnym ubraniu. Ojciec potraktował go tu poważnie. Zresztą możliwe jest, że dostał on imię po Tadeuszu Rejtanie, bohaterze jednego z wielkoformatowych obrazów Matejki, o którego namalowaniu mistrz mógł wtedy myśleć. Obok niego stoi Helena, która była charakterologicznie najbliższa ojcu. O nią się najbardziej martwił, bo wiedział, że ta dziewczynka, tak jak on, bardzo wszystko przeżywa. W związku z wrażliwością Heleny, namalował ją w błękitnej sukni przepasanej wstęgą. Za nią stoi ubrana na biało Beata, która okazała się w dorosłym życiu kobietą bardzo konkretną. To ona dała Matejce trójkę wnuków, choć ich narodzin mistrz nie dożył.
PAP: A co z Jerzym? On na obrazie rzuca się szczególnie w oczy, bo ma na sobie ogniście czerwone strój.
M.K.A.: Jerzy, pieszczotliwie zwany przez rodzinę Izio, kiedy był małym chłopcem bardzo rozczulał ojca. Niestety, dorastając zaczął przysparzać mu dużo zmartwień. W żadnej szkole nie mógł zbyt długo zagrzać miejsca. Być może na jego psychice odbiła piętno choroba matki.
PAP: Teodora, nawet zanim jeszcze zachorowała, często wyjeżdżała, na przykład na naukę śpiewu do Drezna. Bywała też – jak to się wówczas mówiło - u wód. Kto wtedy opiekował się dziećmi?
M.K.A.: Od 1872 roku, czyli od czasu, kiedy państwo Matejkowie osiedli w domu przy u. Floriańskiej, który dziś jest muzeum biograficznym artysty, dziećmi zajmowały się guwernantki i guwernerzy. To oni ich uczyli. A gdy przyszła stosowna pora, z Paryża została sprowadzona madame Charlotte, która miała wpoić im język francuski. Zdarzało się też, że dzieci były powierzane opiece rodziny Serafińskich. Joanna Serafińska była siostrą Teodory.
Jednak rodziny poróżniła historia namalowanego przez Matejkę obrazu „Kasztelanka”. Do owego portretu pozowała śliczna, 18-letnia siostrzenica pani Matejkowej, Stanisława. Teodory wówczas nie było w domu, bo właśnie wyjechała na kurację. Kiedy wróciła, nie ukrywała, że jest bardzo niezadowolona z tego, co zobaczyła na płótnie. Kazała mężowi zniszczyć portret. On tego nie zrobił. Za to pani Matejkowa kazała siostrzenicy opuścić swój dom. W ten sposób stosunki z Serafińskimi zostały na wiele lat zerwane. Matejko to boleśnie przeżył, bo czuł się z krewnymi żony bardzo związany.
PAP: Teodora była znana z tego, że miała nie najłatwiejszy charakter. Zaczęła się u niej rozwijać też choroba psychiczna. Jak to wpłynęło na życie rodziny?
M.K.A.: Już w 1882 roku małżeństwo Matejków było w separacji, a Teodora trafiła na leczenie. Postanowiono, że podda mu się poza domem ze względu na dzieci, które malarz chciał chronić przed nieraz dziwnie zachowującą się matką. Ale mimo trudnej sytuacji panującej przy ul. Floriańskiej, Matejko musiał dalej dbać o swoje zawodowe interesy. Dlatego jeszcze w tym samym roku wyjechał w podróż, w którą zabrał najstarszego syna, Tadeusza. Pozostała trójka dzieci została pod opieką guwernerów i dalszej rodziny w Krzesławicach. Ale kiedy artysta wrócił, zrekompensował im swoją nieobecność i namalował ich portrety.
PAP: Czy dzieci malarza też przejawiały skłonności artystyczne?
M.K.A.: Dowodzi tego nasza wystawa. Choć oczywiście ich uzdolnienia miały różną skalę. Tadeusz zaliczył jedynie dwa i pół roku nauki w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, którą kierował jego ojciec. Otrzymywał nagrody za rysunki modeli, dostał nawet stypendium. Jednak trudno dziś powiedzieć, co się stało, że zaniechał twórczości. Kiedy ojciec powierzył mu prowadzenie ich majątku w Krzesławicach, zajmował się już tylko przyziemnymi sprawami.
PAP: Za to na wystawie można oglądać rysunki, obrazy i rzeźby Heleny. Czy ojciec uczył ją sztuki?
M.K.A.: Ona nie odebrała wykształcenia artystycznego, ale na ekspozycji możemy oglądać szkicownik z czasów szkolnych Heleny, gdzie uważny widz dostrzeże poprawki, jakie zrobił jej ojciec. Niewątpliwie Helena najczęściej towarzyszyła Matejce w pracy. Zachowały się relacje malarza, a także jego sekretarza Mariana Gorzkowskiego, z których wynika, że Helena sporo czasu spędzała w atelier, wpatrzona w to, co robi ojciec. Już jako dorosła kobieta pozowała mu do obrazów. Na wystawie zaaranżowaliśmy gablotę, w której jest fotografia Heleny pozującej artyście do postaci anioła, który miał znaleźć się na polichromii mariackiej.
Tak była związana ze sztuką, że wyszła za mąż za malarza, Józefa Unierzyskiego, ucznia Matejki, później też profesora Szkoły Sztuk Pięknych. Na wystawie są jego dzieła, ale też obraz Heleny „Pegaz”, który stanowi ilustrację do napisanego przez nią wiersza o tym samym tytule. Odnoszę wrażenie, że jej rysunki i obrazy z założenia były ilustracjami jej utworów literackich. Wykonywała też prace rzeźbiarskie, które bardzo cieszyły ojca. Zachęcał ją, aby dalej rozwijała się w tym kierunku.
PAP: Czy Beata też zajmowała się sztuką?
M.K.A.: Nie. Ona prowadziła wraz z mężem Wincentym Kirchmayerem fabrykę ceramiki i majoliki. Powstała ona na posesji w Dębnikach, którą Matejko dał jej jako posag. Była matką trójki dzieci, Marii, Janiny i Adama, więc miała się czym zajmować. Wnuki Matejki też znalazły swoje miejsce na wystawie poprzez dary, które otrzymywaliśmy od nich przez lata.
PAP: Kto z rodziny Matejków najbardziej dbał o zachowanie tych pamiątek?
M.K.A.: Gdy 1 listopada 1893 roku umarł Jan Matejko, w trakcie przygotowań do pogrzebu narodziła się idea ogłoszona przez jego dawnego współpracownika Mariana Sokołowskiego, żeby wykupić dom i pamiątki po artyście i stworzyć tu, jeszcze pod zaborami, jego muzeum biograficzne, czyli najtrwalszy pomnik artysty. Po burzliwych obradach w radzie miasta udało się ten pomysł przeforsować, a podczas pertraktacji rodzinę reprezentował Tadeusz. Na mocy umowy część pamiątek pozostała w domu przy Floriańskiej. Inne spływały do nas z czasem. Obie wnuczki artysty zadbały o to, żeby po ich śmierci to, co zostało, także trafiło do naszego muzeum.
W 2004 roku, gdy zmarła Maria Kirchmayer-Nowińska, na mocy testamentu otrzymaliśmy duży dar. Wśród różnych rzeczy, które do nas dotarły ze Stanów Zjednoczonych, gdzie Maria mieszkała wraz z mężem, był m.in. pierścionek zaręczynowy Teodory, Madonna malowana na kości z grawerunkiem na srebrze „Beacie rodzice”, który Matejkowie ofiarowali córce w dniu ślubu, a także notesik z opisem rzeczy, które dostała jako wyprawę. To są bardzo ciekawe, osobiste pamiątki, które można u nas oglądać.
PAP: Świadczą o tym, że przyszedł czas, kiedy panny trzeba było wydać za mąż. Teodory nie było w domu, tym też musiał zająć się Matejko.
M.K.A.: Tak, wszystko spadło na niego. W rękopisach artysty znajdują się opowieści o tym, jak wprowadzał córki w życie towarzyskie. Jeden z dziennikarzy opisuje, jak Matejko chodził z córkami na bale. One ubrane były w piękne suknie zaprojektowane przez ojca. Dostrzegł to dziennikarz, piszący w ówczesnej gazecie, który także zastanawiał się, jak to było możliwe, że mistrz siedział na balu do 7 rano, a już o godzinie 9 widziano go, idącego przez ulicę Floriańską do Szkoły Sztuk Pięknych.
PAP: Jaki miał stosunek do przyszłych zięciów?
M.K.A.: Kiedyś rozgoryczony miał powiedzieć do swojego sekretarza, iż miał nadzieję, że o jego córki będzie się starała najprzedniejsza młodzież polska. Ale tak się nie stało. Choć o Beatę nie musiał się specjalnie martwić, bo jednak jej mąż, Wincenty Kirchmayer miał konkretny zawód, był kupcem. Poza tym jego rodzina była majętna, więc mógł zapewnić żonie i dzieciom utrzymanie. Matejko bardziej niepokoił się o Helenę i to nie dlatego, że zdecydowała się wyjść za malarza. Nie mógł przestać myśleć o tym, że postąpiła tak jak jej matka i początkowo nie przyjęła oświadczyn Józefa. Teodora także dopiero po jakimś czasie zdecydowała się wyjść za Matejkę. Mającemu nie najlepsze doświadczenia we własnym małżeństwie malarzowi, to podobieństwo sytuacji spędzało sen z powiek.
PAP: Czy śluby córek Matejki były huczne?
M.K.A.: Zdecydowanie tak. Ślub Heleny odbył się 24 czerwca 1891 roku w krakowskim kościele kapucynów. W naszych zbiorach zachowała się i jest prezentowana na wystawie wydana drukiem mowa wygłoszona przez łączącego małżonków księdza. Ślub Beaty, który brała w kościele Mariackim rok później, też był wystawny, choć doszło podczas niego do zgrzytu, gdyż pani Teodora przybyła nie dość, że spóźniona, to na dodatek w stroju, którym bardzo zwracała na siebie uwagę. A w owym czasie, podobnie chyba jak dzisiaj, matka panny młodej nie powinna usiłować znaleźć się na pierwszym planie.
PAP: Teodora nie jest na pierwszym planie ekspozycji poświęconej dzieciom Matejki.
M.K.A.: Dlatego wykadrowaliśmy ją z fotografii, która znalazła się na ulotce informującej o naszej ekspozycji i od której zaczęłyśmy naszą rozmowę. Historia tego zdjęcia jest bardzo interesująca. Powstało ono w 1877 roku, podczas podróży Jana Matejki przez granice zaborów do Gdańska i na teren bitwy pod Grunwaldem. Pojechał tam z Teodorą i niespełna 10-letnią Heleną, którą tak czule obejmuje na fotografii. Zdjęcie rodziny zostało wykonane w Warszawie, podczas jednego z postojów. Helenka bardzo przeżyła tę podróż, gdyż na jej trasie pojawiały się tłumy z transparentami wielbiącymi mistrza. Ludzie przynosili różne dary, kwiaty, czekoladki, co na dziecku musiało zrobić niebywałe wrażenie. Bo Jan Matejko był traktowany przez swoich współczesnych niczym prawdziwy celebryta. Jak wysoką miał pozycję i jaki to miało wpływ na jego dzieci, przekonają się wszyscy, którzy odwiedzą w Krakowie jego dom przy ul. Floriańskiej. (PAP)
Rozmawiała Magda Huzarska-Szumiec
Marta Kłak-Ambrożkiewicz jest kustoszem Muzeum Narodowego w Krakowie, kierownikiem Zbiorów Jana Matejki, autorką publikacji „Jan Matejko. Opus magnum: polichromia Kościoła Mariackiego w Krakowie” i kuratorką wielu wystaw o artyście. Dom Jana Matejki mieści się w starej, krakowskiej kamienicy przy ul Floriańskiej 41. Jest miejscem, w którym urodził się, mieszkał z rodziną, tworzył i zmarł Jan Matejko. Po śmierci artysty zawiązało się Towarzystwo jego imienia, które postawiło sobie za cel uczczenie osoby wybitnego malarza, tworząc tu w 1898 roku poświęcone mu muzeum biograficzne. Dziś Dom Jana Matejki jest oddziałem Muzeum Narodowego w Krakowie.
mhs/ wj/