W środę 80 lat kończy Jan Rozmarynowski, znakomity fotoreporter sportowy, świadek wielu sukcesów reprezentantów Polski, przyjaciel największych mistrzów. "Ciepło wspominam dawne lata i podróże" – powiedział PAP jubilat.
Urodził się 8 lipca 1940 roku w Warszawie. Po ukończeniu Technikum Fototechnicznego podjął pracę w dwutygodniku "Sport dla Wszystkich". Tam zetknął się z podnoszeniem ciężarów i kulturystyką. Właśnie te dyscypliny, niezwykle popularne w latach 60., były znakiem firmowym tego czasopisma.
Od 1961 roku do 2013 Rozmarynowski był na wszystkich mistrzostwach Polski w podnoszeniu ciężarów, obsłużył 53 kolejne edycje. Poznał najwybitniejszych zawodników, niektórych bardzo blisko.
"Na zgrupowaniach na warszawskiej AWF bywałem niejednokrotnie dwa razy w tygodniu – zawodowo i towarzysko. Mistrzowie olimpijscy: Ireneusz Paliński, Waldemar Baszanowski, Zygmunt Smalcerz byli moimi przyjaciółmi. Z Waldkiem nawet odwiedzaliśmy się z rodzinami w domach. Baszanowskiego podziwiałem jako sportowca i człowieka. Bardzo przeżyłem jego wielką tragedię, która zdarzyła się w 1969 roku, akurat w moje urodziny. Wracali samochodem znad morza z żoną Anitą i synem Markiem, który leżał na tylnym siedzeniu. Wypadek zdarzył się gdzieś pod Łowiczem. Jemu i dziecku nic się nie stało, tylko lekkie potłuczenia. Ona zginęła na miejscu" – wspomina Rozmarynowski.
Do niego należy chyba największe w Europie archiwum sportów siłowych, bo drugą pasją chłopaka z Woli była kulturystyka, którą sam uprawiał od 1 kwietnia 1960 roku w warszawskim klubie "Herkules". Przez osiem lat był potem jego prezesem.
Z imprez międzynarodowych nie zapomni Zawodów Przyjaźni, bo tak nazywano "zastępcze" igrzyska olimpijskie dla krajów obozu socjalistycznego, które zbojkotowały właściwe igrzyska w Los Angeles w 1984 roku. Ciężarowcy rywalizowali w Warnie.
"Padło tam wiele rekordów świata. Nie było jeszcze wówczas tak gęstego sita kontroli dopingowych. Bułgar Naim Sulejmanow musiał zbić półtora kilograma do wagi 60 kg, żeby móc wystartować przed własną publicznością w zawodach uważanych za rewanż za igrzyska. Zawodnik siedział w saunie dwie i pół godziny, jak mówili mi później jego trenerzy. Wynieśli go z niej nieprzytomnego, na kocu. Postawili, lekko podtrzymując, na wadze. Okazało się, że zbił te półtora kilo, a nie miał z czego - same mięśnie. Poszedł następnie do sali rozgrzewkowej, czegoś się napił i za pół godziny bił rekordy świata. Potem w historycznym rankingu został uznany za najlepszego, nawet przed Baszanowskim" – dodał fotoreporter, który obsługiwał te zawody jako wysłannik tygodnika "Wiadomości Sportowe", w którym od 1973 roku przepracował 19 lat.
Ciężary to oczywiście nie jedyne pole jego zawodowej aktywności. 18 razy jechał z wyścigiem Dookoła Polski. Na czarno-białej kliszy uwiecznił wszystkich najlepszych polskich kolarzy z tamtych lat, na czele z Ryszardem Szurkowskim, Stanisławem Szozdą, Lechem Piaseckim, Czesławem Langiem czy Zenonem Jaskułą. W książkach red. Bogdana Tuszyńskiego o wyścigu Tour de Pologne czy historii krajowego kolarstwa znalazło się setki jego zdjęć.
W 1964 roku Rozmarynowski stał z aparatem pod koszem podczas słynnych meczów gwiazdorów ligi NBA z Legią i AZS AWF w Hali Gwardii, w jego kadrze znalazł się Bohdan Łazuka jako kibic na koszykarskich derbach stolicy Polonia – Legia.
Z gier zespołowych najbardziej jednak utkwiła mu w pamięci piłka nożna i wyprawa do Moskwy na pożegnalny mecz Lwa Jaszyna 27 maja 1971 roku: "Sto tysięcy ludzi na trybunach stadionu Łużniki: Dynamo Moskwa kontra Gwiazdy Świata. W drużynie gości m.in. Włodzimierz Lubański i Zygmunt Anczok. To była przepiękna piłka nożna, bo nie chodziło o wynik. Grały same sławy, wśród zaproszonych także Gerd Mueller i Bobby Charlton".
"Nazajutrz rano w samolocie Jan Ciszewski, z którym spałem w pokoju, jedyny, który dostał zaproszenie na bankiet pożegnalny na Kremlu, opowiadał, że każdy z grających zawodników drużyny gości miał dla Jaszyna jakiś upominek, prezenty wręczali także przedstawiciele różnych federacji piłkarskich. Jak mówił, potrzebna była ciężarówka, żeby to wszystko wywieźć. Natomiast Jaszyn dał każdemu z rywali turystyczny telewizor kolorowy +Junost+. Gdy o 6.30 wylądowaliśmy w Warszawie, celnicy zażądali od Lubańskiego i Anczoka zapłacenia cła za te odbiorniki. Oni pytają: +Panowie wiecie, skąd my wracamy?+ +Wiemy, z Moskwy, wczoraj tam graliście. Ale mamy obowiązek pobrać cło, bo to nowość+. Dopiero jak Ciszewski zadzwonił do jakiejś ważnej osoby w ministerstwie, ta poleciła odstąpić od pobrania opłaty" - relacjonował.
Niezapomnianą zimową przygodę przeżył Rozmarynowski w trakcie narciarskich mistrzostw świata w Szczybrskim Jeziorze na Słowacji przed 50 laty. Na dużej skoczni brązowy medal wywalczył tam Stanisław Daniel-Gąsienica, za Garim Napałkowem i Jirim Raską, ale jemu nie było dane sfotografować ich skoków.
"Ponad 40 minut wchodziłem na skocznię z ciężkim aparatem i obiektywami, bo dziennikarzy nie wpuszczali na wyciąg krzesełkowy, którym wjeżdżali zawodnicy. W momencie, gdy ustawiłem się pod progiem, skąd najlepiej fotografuje się zawodnika odbijającego się do skoku, spostrzegłem, że aparat mi... zamarzł. Jak niepyszny, jeszcze dłużej, bo ponad godzinę, schodziłem po śliskiej ścieżce zakosami, żeby być na dole. I widzieć zawodników, którzy skoczyli i przechodzili koło mnie z nartami na plecach. W powietrzu już ich nie sfotografowałem" - wspomniał.
Rozmarynowski robił też zdjęcia na... ślubie swoich przyjaciół Ireny Kirszenstein i Janusza Szewińskiego w Urzędzie Stanu Cywilnego na Nowym Świecie.
"Irenę znałem bardzo dobrze. Gdy Janusz zaczął ze mną pracować w +Sporcie dla wszystkich+, redakcja mieściła się na stadionie Skry. Przywoził ją na skuterze, przedstawiał jako narzeczoną. Mieliśmy tam ciemnię fotograficzną. Irena przyjeżdżała na Wawelską na treningi. Żeby nie chodzić po zawodniczych szatniach, u nas w pracowni przebierała się w strój sportowy i schodziła na bieżnię. 27 razy byłem na Balu Mistrzów Sportu, gdzie Irena i Janusz byli stałymi bywalcami" - przypomniał.
Wiele takich opowieści i towarzyszących im okoliczności Rozmarynowski ma utrwalone w negatywach. Są ich tysiące, a archiwum to dziesiątki kilogramów celuloidowych klisz.
W 1980 roku Krajowa Agencja Wydawnicza wydała album "Sztafeta fotoreporterów" – znalazł się tam, w dziesiątce najlepszych w Polsce – obok m.in. Leopolda Dzikowskiego, Leszka Fidusiewicza, Tomasza Prażmowskiego, Mieczysława Świderskiego.
Czarno-białe zdjęcia to dziś klasyka, przypomnienie bogatych w sukcesy polskiego sportu lat 60. i początku 70. XX wieku. Obrazy te mają swój niezaprzeczalny urok.
Dziś, przy nowoczesnej technice i rewolucji sprzętowej, praca fotoreportera jest zupełnie inna.
Jak jubilat, od 20 lat na emeryturze, podchodzi do współczesnego sportu?
"Wciąż mnie interesuje, ale entuzjazm już nie ten. Wspominam zawsze tamte lata i przyjaźnie - z Ireną Szewińską, Waldemarem Baszanowskim, Włodzimierzem Lubańskim, Ryszardem Szurkowskim, moim rówieśnikiem Jerzym Kulejem. Także podróże - któregoś roku zaliczyłem 52 delegacje poza Warszawę. Czasami zdarzało się wyjeżdżać nawet dwa razy w tygodniu" - zakończył.(PAP)
cegl/ pp/