Jak przebiegało rozbrajanie niemieckich wojsk okupacyjnych w listopadzie 1918 r. - w jakim stopniu była to otwarta walka zbrojna, a w jakim realizacja negocjowanego nie bez trudu między Polakami i Niemcami kontraktu, mającego na celu uniknięcie rozlewu krwi - zastanawiali się 11 listopada br. w podwarszawskim Legionowie historycy i regionaliści.
Przyczynkiem do spotkania, zorganizowanego nieprzypadkowo w Święto Niepodległości w nowych murach miejscowego Muzeum Historycznego, była najnowsza publikacja dyrektora Muzeum, dr. Jacka Szczepańskiego - książka "Landszturm w Generalnym Gubernatorswie Warszawskim 1915-1918".
Jak podkreślali historycy, uczestnicy dyskusji, to właśnie Landszturm był w latach 1915-1918 główną niemiecką siłą wojskową w Generalnym Gubernatorstwie. Niemieckie wojska regularne, rezerwowe, nawet Landwera wykrwawiały się na frontach, na okupowane ziemie polskie trafiła zaś ta "czwarta liga" armii, złożona ze starszych mężczyzn, jak to określił w podtytule do swej książki dr Szczepański - "formacja głębokich rezerw". I właśnie z tą, liczącą według różnych źródeł od 55 do 80 tys. żołnierzy siłą, w listopadzie 1918 r. przyszło się zmierzyć Polakom, dążącym do odzyskania niepodległości.
Rozmowa o przebiegu tej wciąż słabo znanej i swego czasu przekolorowanej w literaturze historycznej konfrontacji, przedstawianej niekiedy niezgodnie z rzeczywistością jako zbrojny, romantyczny, spontaniczny zryw (zwłaszcza w czasach komunistycznych, gdy dezawuowano rolę Piłsudskiego, wyolbrzymiając rozmiary patriotycznego wystąpienia ludności), zdominiowała większość dyskusji. Dość szokującą w zestawieniu z podręcznikowymi historiami relację przedstawił prof. Adam Czesław Dobroński, historyk z Uniwersytetu w Białymstoku.
"Nastąpiło rozbrojenie Niemców (...) . Miał miejsce taki przypadek, że polscy patriorci, w tym wlasnie peowiacy, gotowi do czynu, rozbroili za szybko wybrane posterunki Landszturmu. Dowództwo niemieckie stacjonujące w Cytadeli zareagowało, a do Piłsudskiego dotarła taka reakcja - złamano umowę. Piłsudski kazał im z powrotem oddać broń, niech odmaszerują zgodnie z planem. Będzie jeszcze pora, żeby ogłosić, że nie ma już żadnego Niemca w Warszawie" - opowiadał Dobroński.
Jak to możliwe, że członkowie Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), młodzi i pełni zapału, musieli nie bez wielkiego zawodu, a pewnie i wstydu, wykonać rozkaz i oddawać dopiero co zdobyte karabiny okupantom?
"W tym gmachu obraduje niemiecka Rada Żołnierska, która objęła władzę nad wszystkiemi oddziałami niemieckiemi stacjonowanemi w Warszawie. W imieniu narodu polskiego wziąłem tę Radę pod swoją opiekę, ani jednemu z nich nie śmie stać się najmniejsza krzywda" - relacjonował słowa Piłsudskiego w 1930 r. jego oficer łącznikowy Ignacy Boerner w tekście "Rozbrajanie Niemców w Warszawie".
Sprawę naświetla szczegółowo dr Szczepański. Jak przypomina w swej książce, gdy 10 listopada 1918 r. do Warszawy przybył Józef Piłsudski, w niemieckich oddziałach panował spory ferment. Już 9 listopada, pod wpływem wieści o abdykacji cesarza i wybuchu rewolucji w Niemczech, zwierzchnictwo nad częścią jednostek w Warszawie zaczęły przejmować Rady Żołnierskie (Soldatenrat), pozbawiając niektórych oficerów dowodzenia. Ci żołnierze nie chcieli już walczyć - ale byli i tacy, którzy nie zamierzali podporządkowywać się rewolucyjnym Radom.
"Bataliony "Donaueschingen" i "Diedenhofen" oraz Garnizonowa Kompania Karabinów Maszynowych "Warszawa" - jak pisze historyk - "skupiały około 2000 żołnierzy i były zakwaterowane w Cytadeli oraz okolicznych koszarach. Nie zamierzały się poddać. Właśnie na nie liczył szef sztabu GGW płk Willi von Nethe, który rozważał stawienie Polakom czynnego oporu".
Próba rozbrojenia tych dobrze wyszkolonych oddziałów przez pełnych heroizmu, ale źle uzbrojonych peowiaków musiałaby się skończyć masakrą Polaków. Piłsudski doskonale zdawał sobie z tego sprawę i dlatego dążył do rozmów z Niemcami. Osiągnął porozumienie z niemiecką Radą Żołnierską, uzgadniając warunki przejęcia przez Polaków koszar, linii kolejowych i ewakuacji wojsk okupanta.
11 listopada 1918 roku przed Pałacem Namiestnikowskim Józef Piłsudski wygłosił przemowę, która mogła się wówczas nie podobać żądnym zbrojnego czynu patriotom. "W tym gmachu obraduje niemiecka Rada Żołnierska, która objęła władzę nad wszystkiemi oddziałami niemieckiemi stacjonowanemi w Warszawie. W imieniu narodu polskiego wziąłem tę Radę pod swoją opiekę, ani jednemu z nich nie śmie stać się najmniejsza krzywda" - relacjonował słowa Piłsudskiego w 1930 r. jego oficer łącznikowy Ignacy Boerner w tekście "Rozbrajanie Niemców w Warszawie".
Właśnie kompromis, negocjacje, rozsądna i dalekowzroczna polityka Piłsudskiego, zmęczenie Niemców latami wojny i chęć powrotu do domów, a z drugiej strony - paradoksalnie - ograniczanie czy wręcz hamowanie polskiej "akcji rozbrajania" pozwoliło prawie bez strat pozbyć się okupantów z polskiej ziemi - zgodzili się uczestnicy legionowskiego spotkania.
Tezę tę dr Szczepański podreśla również w swojej książce, pisząc :"Według ustaleń historyków nie znajduje potwierdzenia źródłowego pogląd, jakoby siłą sprawczą akcji rozbrajania Niemców były spontaniczne wystąpienia społeczeństwa. Ludność mogła rozbroić pojedyncze posterunki, natomiast nie była zdolna podporządkować sobie zwartych pododdziałów wojskowych". Jak przypomina, o nikłej skali zbrojnego przejęcia władzy może też świadczyć znana od lat liczba Polaków zabitych w listopadowych starciach z Niemcami na Mazowszu i Kurpiach - wynosząca zaledwie ok. 20 osób. (PAP)
Grzegorz Matuszewski