
Dlaczego wenecjanki nosiły buty na liczących ponad pół metra koturnach, a warszawianki paradowały po ulicach w fioletowych sukniach? Z jakiego powodu dyrektorzy Opery Sempera w Dreźnie nie musieli martwić się o pieniądze? Książka Beaty Janowskiej „Wędrówki przez czas” aż skrzy się od ciekawostek dotyczących m.in. Paryża, Wenecji, Gandawy, Drezna, Lwowa czy Warszawy.
Zaskakujące szczegóły możemy poznać dzięki dwunastu rozmowom przeprowadzonym przez autorkę z badającymi historię tych miejsc naukowcami. Układają się one w rodzaj przewodnika przeznaczonego dla turystów zainteresowanych niekonwencjonalnym zwiedzaniem i chcących spojrzeć na przeszłość miast z nieoczywistej perspektywy.
I tak z rozmowy z mediewistką prof. Haliną Manikowską z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk dowiemy się, jak doszło do założenia Wenecji. Barwnie opowiada ona o powstaniu miasta na wodzie, które dało schronienie mieszkańcom upadającego Cesarstwa Rzymskiego, uciekającym przed hordami barbarzyńców. Badaczka zachęca nas, byśmy spacerując wśród przecinających miasto kanałów, wyobrazili sobie te miejsca przed wiekami. Możemy w ten sposób uświadomić sobie, jak trudno było zagospodarować leżące na Lagunie wysepki i połączyć je mostami. Było to możliwe jedynie dzięki zamożności osiadającej tu arystokracji i wyższego duchowieństwa, a także wiedzy pochodzących z Rzymu inżynierów, którzy wprowadzali rozwiązania znane jeszcze z czasów budowania akweduktów.
Układ pałaców, którymi się tak dziś zachwycamy, kształtował się tu przez setki lat. Wenecja przekształcała się od VIII do XIII wieku, dopiero po tym czasie stając się gęsto zabudowanym po obu stronach Canal Grande miastem. Bardzo szybko stało się ono zarówno światowym centrum wyrobu luksusowych towarów, jak i handlu nimi. Centralnym punktem w mieście, gdzie dokonywano najważniejszych transakcji, był tak chętnie odwiedzany dziś przez turystów most Rialto. Prof. Manikowska opowiada ze swadą o jego historii, proponując, by porównać obecny jego wygląd z tym, jaki utrwalili go na swoich obrazach Carpacio czy Canaletto.
Co ciekawe, na ich płótnach po Rialto przechadzają się przeważnie mężczyźni lub spieszące się gdzieś służące. Bogate patrycjuszki nie pojawiały się zbyt często na ulicach. I trudno się dziwić. Trudno byłoby im przemieszczać się w butach na półmetrowym koturnie. A właśnie takie nosiły weneckie damy. Ktoś, kto myśli, że był to jedynie wynik pragmatyzmu, związany z trudnością poruszania się po zalanych wodą ulicach i placach, raczej się myli. Chodziło tu o coś innego – otóż chodaki, zwane zoccoli, świadczyły o statusie społecznym. Im był on wyższy, tym chodzenie w nich przypominało poruszanie się na coraz większych szczudłach.
Moda na takie obuwie nie dotrwała do końcówki XVIII wieku, kiedy to wybudowano wenecki teatr La Fenice. W tym czasie zamożne, weneckie damy mogły już swobodnie wchodzić po schodach i przechadzać się po foyer. Podobnie zresztą jak miłośniczki muzyki w Dreźnie, o których opowiada Beacie Janowskiej prof. Uniwersytetu Wiedeńskiego Philipp Ther. Odwiedzały one wspaniały budynek opery, który powstał w latach1838–1841. Zaprojektował go Gottfried Semper na zlecenie króla Fryderyka Augusta II, który w ten sposób chciał dodać blasku swojej dynastii. A miał przy tym hojną rękę. Kiedy okazało się, że budżet budowy został znacznie przekroczony, monarcha uzupełnił go z własnej kieszeni. Pieniędzy na teatr nie skąpili także jego następcy, nie oszczędzając ani na dekoracjach, ani na gażach śpiewaków.
Co ciekawe, w ich ślady poszli mieszczanie drezdeńscy. Gdy w 1869 r. gmach opery spłonął, zgodnie uznali, że jego odbudowa powinna być priorytetem i nie wahając się, przeznaczyli na nią ogromną sumę pieniędzy. Brało się to stąd, iż zarówno władcy stolicy Saksonii, jak i jej mieszkańcy, uważali, że ich miasto powinno być perłą kulturalną Niemiec. Poza tym mieli we krwi potrzebę obcowania ze sztuką. Dlatego w budynku Sempera oprócz przeznaczonych dla arystokracji lóż, na których tle oczywiście wyróżniała się loża królewska, znajdowała się duża ilość krzeseł na parterze, a także na piętrach widowni.
W XIX wieku były one już szczelnie wypełnione przez mieszczan, tak jak zresztą w teatrach warszawskich. Tu jednak cel odwiedzin był nie do końca taki sam. Chodzenie na polskie sztuki było nie tylko ulubioną rozrywką ówczesnych inteligentów, ale też stanowiło rodzaj manifestacji patriotycznej. Dowiemy się tego, wybierając się do stolicy naszego kraju po upadku Powstania Styczniowego z Magdaleną Micińską, profesorem Instytutu Historii Polski Akademii Nauk. Dzięki niej poznajemy trudy życia w mieście pod zaborami i heroizm ludzi, którzy płacili wysoką cenę za opór wobec zaborcy. Tak jak było to choćby w przypadku krytyka literatury Piotra Chmielowskiego. Nie miałby on takich kłopotów z utrzymaniem rodziny, gdyby zgodził się pracować dla Rosjan.
Prof. Micińska opowiada też o bardziej symbolicznych przejawach patriotyzmu, które dotyczyły przede wszystkim kobiet. Otóż kiedy zabroniono im nosić czarne stroje na znak żałoby po powstaniu, Polki okazywały swą rozpacz, zakładając ciemnofioletowe suknie. Bo jak twierdzi badaczka, ówczesna Warszawa to było miasto zamieszkane przez pięknych ludzi, którzy czuli wręcz przymus ciągłego myślenia o ojczyźnie. I z takiej perspektywy też warto spojrzeć na stolicę, wybierając się do niej na wycieczkę czy spacerując po mieście, w którym żyjemy na co dzień. Książka „Wędrówki przez czas” na pewno nam w tym pomoże.
Magdalena Szumiec
Źródło: MHP