Sądzę, że niebezpieczeństwo bolszewizmu w Polsce jest groźne, o ile nie będziemy zdolni zbudować należytej zapory przeciw wpływom rosyjskim – uważał Józef Piłsudski.
Kacper Śledziński uważa, że można zastanawiać się, czy 1920 rok nie przyniósł Polsce w rzeczywistości niepotrzebnej wojny. Generał Kazimierz Sosnkowski już w styczniu stwierdził: „wojna polsko-rosyjska była już skończona, gdyż warunki pokojowe ofiarowane przez Rosjan były lepsze niż te, których my chcieliśmy. A wojsko nasze było ubogie i kraj zniszczony. Piłsudski poszedł jednak na Ukrainę”.
Zastanawiając się nad sensem wojny rosyjskiej z lat 1919-1920 oraz ważąc wszelkie aspekty polityki wschodniej Józefa Piłsudskiego autor odwołuje się do pewnej analogii. „Po model analogiczny należałoby sięgnąć do drugiej połowy XVI wieku, do czasów wojen moskiewskich Batorego, a jednocześnie przeskoczyć o dziesięć lat naprzód, do 1930 roku, kiedy to na rynku księgarskim pojawiła się książka Jana Natansona-Leskiego +Epoka Stefana Batorego w dziejach granicy wschodniej Rzeczypospolitej+. Porównanie Batory-Piłsudski nasuwa się samo, zarówno ze względu na niepospolitą charyzmę obu mężów stanu, jak i ich główny dorobek polityczny – zwycięstwo nad Rosją. Warto tę myśl uzupełnić jeszcze jedną glosą: w dobie rządów sanacji uwielbienie Batorego było powszechne. Rzadko kto decydował się na krytykę króla, bo mogła ona nieść zawoalowane odnośniki do Piłsudskiego” – czytamy.
Czy gdyby Piłsudski zamiast zdobywania Dźwińska i Kijowa oraz wyrywania Litwinom Wilna i odpychania na wschód Rosji, a skupiłby się na pomocy powstańcom śląskim oraz dyplomatycznej walce o miasta Warmii, to czy to nie przyniosłoby więcej pożytku Rzeczypospolitej. Kacper Śledziński pisze wprost: „kopalnie i huty Śląska, miasta portowe Gdańsk, Elbląg, Frombork. O sile państwa nie stanowią kilometry kwadratowe, tylko bogactwa, które się na nich znajdują”.
Nieszczęście w szczęściu, jak to ujmuje autor, polegało jednak na tym, że u progu polskiej niepodległości polityk odznaczający się „najwyższą biegłością i uporem” był Litwinem, zresztą sam Piłsudski mówił o sobie „chytra Litwina jestem”. Wobec tego patriotyzm lokalny był dla Piłsudskiego ważny. „Wychowano młodego chłopca w tradycji Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Litwy i Polski; w tradycji powstań 1830 i 1863 roku, w których obok Warszawy stawało i Wilno. Czy można się więc dziwić, że budując państwo, nasiąknięty takimi wzorami Piłsudski widział w nim zarazem Warszawę i Wilno?” – czytamy.
Śledziński uważa, że to nie sam pomysł, ale upór Piłsudskiego zburzył dobrą w istocie koncepcję federacyjną, ponieważ chciał tę koncepcję realizować bez odpowiedniego ku temu gruntu. „Społeczeństwo było zmęczone toczącą się szósty rok wojną. Nie rozumiano, dlaczego Piłsudski nie przyjmuje znakomitej oferty pokojowej proponowanej przez Lenina. W gruncie rzeczy kraj odniósłby policzalne i niepoliczalne korzyści, gdyby wojna zakończyła się rok wcześniej” – ocenia autor. Piłsudski swoją strategię polityczną argumentował jednak zagrożeniem bolszewickim. „Już widział czerwone roty maszerujące na Warszawę za dwa, pięć, być może dziesięć lat. Jednak należy odpowiedzieć na pytanie: czy było to realne zagrożenie, czy miraż? Skoro Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia utrzymały wywalczony piórem dyplomatyczny pokój, to czemu Polsce miało się to nie udać?” – zastanawia się Śledziński. W jego ocenie dobry i skuteczny polityk „nie ugania się za niedoścignionymi mirażami”, ale porzuca je i działa tam, gdzie może uzyskać wymierny efekt.
„Gdybyż los obdarzył Polskę politykiem zrodzonym pod Krakowem, Warszawą czy Lwowem. I gdybyż on poszedł w ślady Jana III, króla wyjątkowo odpornego na miraże. A gdyby do tego zrozumiał mądrość płynącą z panowania Kazimierza Wielkiego. Najpierw uporządkować swoje, a potem sięgać po cudze…” – dywaguje autor.
Książka „Wojna polsko-bolszewicka. Konflikt, który zmienił bieg historii” Kacpra Śledzińskiego ukazała się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/