UPA jest dla wielu Ukraińców stroną walczącą przeciwko dwóm totalitaryzmom: komunizmowi i nazizmowi - mówi w rozmowie z PAP ukraiński historyk prof. Jarosław Hrycak. 14 października przypada 70. rocznica powstania UPA.
PAP: - Czy w ukraińskim społeczeństwie istnieje świadomość rozmiarów zbrodni popełnionych przez UPA na Polakach na Wołyniu?
Prof. Jarosław Hrycak: Nie, takiej świadomości nie ma. Są dwie przyczyny tego stanu. Po pierwsze, połowa Ukraińców w ogóle nie wie nic o wydarzeniach na Wołyniu. Są to dane z badań opinii publicznej z 2003 r., przeprowadzonych podczas dyskusji, która toczyła się wówczas na ten temat w Polsce i na Ukrainie. Okazało się wtedy, że praktycznie nikt na wschodzie i południu Ukrainy, oraz w znacznej mierze w centrum kraju, nie wie, o co chodzi.
Prof. Hrycak: "Połowa Ukraińców w ogóle nie wie nic o wydarzeniach na Wołyniu. Są to dane z badań opinii publicznej z 2003 r., przeprowadzonych podczas dyskusji, która toczyła się wówczas na ten temat w Polsce i na Ukrainie. Okazało się wtedy, że praktycznie nikt na wschodzie i południu Ukrainy, oraz w znacznej mierze w centrum kraju, nie wie, o co chodzi".
To pokazuje poziom amnezji w ukraińskim społeczeństwie. Ci, którzy wiedzą w czym rzecz, utrzymują w świadomości bohaterski obraz UPA. W tym obrazie nie ma miejsca dla UPA jako strony, która mogła dokonywać zabójstw, która mogła być winna. I jest to – nazwijmy ją – wielka historia. W tej wielkiej historii są małe historie, w których o stosunku UPA do Polaków, Żydów, czy nawet samych Ukraińców o innych poglądach politycznych, po prostu się nie mówi.
PAP: - Czy ukraińscy historycy zgadzają się z polskimi szacunkami liczby ofiar?
Prof. Jarosław Hrycak: Większość nie zgadza się uważając, że szacunki te są przesadzone. Poważni historycy sądzą, że nie ma ani szansy, ani potrzeby porównywania liczb ofiar, gdyż po stronie polskiej było ich o wiele więcej, niż po stronie ukraińskiej. Istnieje jednak sceptycyzm naukowy odnośnie tych „zawyżanych” przez Polskę szacunków, co – zastrzegam – nie ma niczego wspólnego z oceną samego zjawiska.
PAP: - Czy jest możliwa wspólna polsko-ukraińska pamięć dotycząca tamtego okresu?
Prof. Jarosław Hrycak: Uważam, że jest to możliwe, lecz jest to kwestia działania. Po obu stronach istnieją środowiska dążące do pojednania. Pewne ruchy uczyniono w tym kierunku w 2003 r. Było to symboliczne pojednanie na Wołyniu z udziałem ówczesnych prezydentów Polski i Ukrainy, Aleksandra Kwaśniewskiego i Leonida Kuczmy. Problem jednak polegał na tym, że było to pojednanie z udziałem głów państw, a nie społeczeństwa. Dziennikarze pisali wówczas o „pojednaniu za kordonami milicyjnymi”. Za tymi kordonami stali wtedy ludzie, którzy byli przeciwko pojednaniu, uważając, że jest ono poniżające.
Dziś widzę jeszcze mniej szans, by nasz rząd się tym zajmował, gdyż politykę pamięci przekazano ministrowi oświaty Dmytrowi Tabacznykowi, który zajmuje otwarcie prorosyjskie stanowisko. Prorosyjskie oznacza tu także antypolskie, czego on sam nie ukrywa. Dlatego sądzę, że od władz Ukrainy nie warto niczego oczekiwać, a to oznacza, że ciężar pojednania spoczywa na społeczeństwie. Przypominam sobie ostre dyskusje wokół Cmentarza Orląt we Lwowie, kiedy wydawało się, że do porozumienia nigdy nie dojdzie, a jednak do niego doszło. Stało się tak między innymi dzięki zaangażowaniu w tę sprawę Kościołów, czego efektem była ekumeniczna modlitwa na Cmentarzu Orląt i na grobach Ukraińskich Strzelców Siczowych we Lwowie.
Dziś przygotowujemy coś podobnego z myślą o wydarzeniach na Wołyniu, oraz wydarzeniach na Chełmszczyźnie (chodzi o akcję wyburzania cerkwi prawosławnych w latach 30. XX w. - PAP). My, czyli grupa ukraińskich i polskich działaczy publicznych. Chcemy dokonać symbolicznego aktu w tych sprawach. Raz jeszcze przypomnę znane słowa Madeleine Albright, że pojednanie jest jak jazda na rowerze; jak tylko przestaniesz pedałować – upadasz na ziemię. Musimy cały czas próbować dążyć do pojednania. Pojednanie powinno stać się sprawą społeczeństw. Sądzę, że nadszedł już na to czas.
PAP: - Czym można wytłumaczyć głębokie podziały w ocenach UPA w ukraińskim społeczeństwie?
Prof. Hrycak: "Zdecydowanie negatywny stosunek do UPA ma ta część społeczeństwa, która kieruje się radziecką wersją historii, jednak chciałbym podkreślić, że w tej wersji miejsca dla Polski nie ma. Ciekawe, że sowiecka propaganda nigdy nie używała wydarzeń na Wołyniu jako instrumentu walki przeciwko UPA, czy też z pamięcią o UPA".
Prof. Jarosław Hrycak: W teorii wiadomości o UPA nigdy nie miały być wiedzą, którą dysponowaliby wszyscy, gdyż była to zasadnicza linia polityki Związku Radzieckiego. O UPA w ogóle się nie rozmawiało; samo wymienienie nazwy UPA było wówczas traktowane jako ukryta propaganda UPA. To dotyczyło zresztą i innych zjawisk, czy polityków, takich jak hetman Iwan Mazepa, czy historyk i polityk Mychajło Hruszewski. To były tematy całkowicie zakazane. Na Ukrainie zachodniej pamięć o UPA przetrwała, gdyż była ona częścią historii rodzinnych. Trudno wyobrazić sobie jakiegokolwiek mieszkańca Galicji, czy Wołynia, który nie byłby w tę historię w jakiś sposób zaangażowany. Każdy miał jakiegoś brata, wujka, czy ojca, który był w UPA i te opowieści są sobie w rodzinach przekazywane.
Trzeba również wiedzieć, że wielu ludzi ucierpiało w związku z rzeczywistą, czy też wydumaną przez władze ZSRR, współpracą z UPA. Wielu było represjonowanych przez NKWD, wielu trafiło na Syberię. Rozmiary tego zjawiska są trudne do ocenienia, choć historycy są zgodni, że w latach 1946-47 nie było na Ukrainie zachodniej praktycznie żadnego dorosłego mężczyzny, który nie byłby podejrzewany przez NKWD o zaangażowanie w działalność UPA. Te historie rodzinne dopiero dziś wychodzą na światło dzienne. Inna część tej opowieści tworzona była w środowiskach ukraińskiej diaspory na Zachodzie. Tę historię spisywali przeważnie członkowie UPA, którzy – oczywiście - tworzyli bohaterski obraz tej formacji.
PAP: - Jednak na Ukrainie nie wszyscy mają pozytywny stosunek do UPA?
Prof. Jarosław Hrycak: Zdecydowanie negatywny stosunek do UPA ma ta część społeczeństwa, która kieruje się radziecką wersją historii, jednak chciałbym podkreślić, że w tej wersji miejsca dla Polski nie ma. Ciekawe, że sowiecka propaganda nigdy nie używała wydarzeń na Wołyniu jako instrumentu walki przeciwko UPA, czy też z pamięcią o UPA. Ta, uznająca radziecką wersję historii część społeczeństwa ukraińskiego, uważa bojowników UPA za bandytów, gdyż w jej mniemaniu UPA walczyła przeciwko ZSRR, a w związku z tym kolaborowała z wrogiem.
Kolejny argument jest taki, że UPA to nacjonaliści. Nacjonalizm na Ukrainie wschodniej i południowej to jedno z najgorszych słów. Tak, jak na zachodniej Ukrainie panuje negatywne myślenie o komunistach, to na wschodzie i południu podobnie myśli się o nacjonalistach. UPA występowała poza tym nie tylko przeciwko ZSRR, ale i opowiadała się za oddzieleniem Ukrainy od Rosji, co dla wielu ludzi na wschodzie, którzy zorientowani są na zbliżenie z Rosją, jest nie do przyjęcia. Wpływ na odbieranie UPA również miały osobiste wspomnienia.
Po II wojnie światowej w celu wzmocnienia władzy radzieckiej na zachodniej Ukrainie wysyłano tam agitatorów, m.in. młode nauczycielki ze wschodu i południa Ukrainy. Część z nich tu pozostała, jednak były wypadki, gdy UPA je ostrzegała przed taką działalnością, albo nawet mordowała. Podsumowując: na wschodzie Ukrainy uważa się, że UPA była „nożem w plecy” w czasie walk między ZSRR a Niemcami. Ale raz jeszcze powtórzę: Polska nie jest w tych historiach obecna. Polska jest obecna wyłącznie w części mitu, który dotyczy Ukrainy zachodniej, przy czym nie w związku z Wołyniem, lecz w związku z okresem międzywojennym, w którym Polacy gnębili Ukraińców, więc Ukraińcy mieli prawo się im przeciwstawić.
PAP: Jakie poglądy na temat UPA prezentuje obecna ukraińska młodzież?
Prof. Jarosław Hrycak: Ogólna tendencja jest taka, że wśród młodzieży podział na wschód i zachód Ukrainy ulega zatarciu. Na ile jest ono głębokie, jest jeszcze przedmiotem dyskusji. Nie jest tajemnicą, że dzieci czy wnuki tych, którzy walczyli po przeciwnych stronach barykady w 1944, czy 1945 r., nierzadko zawierały związki małżeńskie. Mam takie przypadki nawet we własnej rodzinie. Po drugie dla młodzieży jest to już tylko historia, która nie wywołuje większych emocji. Badania wskazują, że ta tzw. generacja „Y”, która żyje w globalnym świecie, posiada dostęp do mediów, jest w znacznej mierze bardziej asocjalna od poprzedników, a zatem bardziej ahistoryczna.
Rozmawiał Jarosław Junko (PAP)