Ta książka mogłaby traktować o dziejach jednej rodziny i jej fortuny. Może nawet – zmierzchu fortuny, bo i tak bywa, wnuki self-made manów często uciekają od rodzinnych brzemion. Ale bracia Jabłowscy to nie Buddenbrookowie, pierwszy nowoczesny dom handlowy w Warszawie doświadczał innych wyzwań niż rodzinna firma w Lubece – i dlatego „Sześć pięter luksusu” stanowi świetną, bo z nieoczekiwanego punktu widzenia skreśloną panoramę ostatnich polskich 120 lat. W dodatku – z lekkim happy endem w tle.
Dla Cezarego Łazarewicza była to trzecia książka reporterska (pierwsze wydanie: 2013), powstała sporo przed opublikowaniem jego najszerzej znanego tekstu, wstrząsającej historii zabójstwa Grzegorza Przemyka („Bijcie tak, żeby nie było śladów”, 2016). Opublikowanie drugiego wydania książki w czerwcu br. pokazuje, jak ciągle potrzebne są Polakom „historie sukcesu”, bardziej współczesne niż dokonania Hipolita Cegielskiego i stwarzające większe pole do samorealizacji niż kariery korporacyjne.
Odtworzone przez Łazarewicza początki sięgają epoki popowstaniowej i powolnej modernizacji Warszawy, będącej pochodną industrializacji Imperium Rosyjskiego. Pierwszy sklepik, który historycznie dał początek rodzinnej firmie, został założony przy ul. Widok przez Anielę Jabłkowską, córkę seniora rodu. Ale początek, niemal jak w dobrej teodycei, wziął się z upadku: nestor rodu, Józef Jabłkowski, wzięty przedsiębiorca, założyciel domu handlowo-rolniczego w Kaliszu, współpracownik samego multimilionera Jana Blocha, zostaje za sprawą nieuczciwych wspólników wyzuty z dorobku życia: ziemiańska dawniej rodzina osiada w Warszawie, synowie zaciskają zęby, szukając powodzenia w profesjach inżynieryjnych: inicjatywy Anieli, najpierw w kręgu rodziny i znajomych handlującej materiałami, potem zakładającej handelek bławatny, były jedną z wielu prób umocnienia znaczenia i dochodów rodziny.
To determinacja, by działać razem, nie rozpraszać ani wysiłków, ani kapitałów, stały za koncepcją Józefa Jabłonowskiego juniora, który na Wielkanoc 1883 r. w liście do rodzeństwa składa projekt powołania „Bratniej Pomocy”: podczas Bożego Narodzenia w tym samym roku snuje plany powołania spółki rodzinnej Towarzystwo Bracia Jabłkowscy. Sklepik Anieli był powołany przez Towarzystwo – ale trzeba było jeszcze kilkunastu lat gromadzenia środków, wspierania trudów siostry drobnymi przelewami, by w 1897 r. Józef zaangażował się na całego w tworzenie sklepu z prawdziwego zdarzenia, porzucając łódzkie interesy bawełniane.
Dzieje fortuny i sklepu przez kolejnych 40 lat mimo przełomoych wydarzeń politycznych – Wielkiej Wojna, odzyskania niepodległości, trudnych lat II RP – to tak naprawdę dzieje sukcesu, historia urzeczenia nowoczesnym przedsiębiorstwem handlowym i jego logistyką, przeszczepioną na polski grunt. Jednej rzeczy chyba nie udało się Łazarewiczowi prześledzić: bezpośrednich źródeł inspiracji. Skąd Jabłkowscy i ich najpoważniejsi wspólnicy, w tym Piotr Drzewiecki (późniejszy pierwszy prezydent niepodległej Warszawy), wiedzieli o dziesiątkach technik sprzedażowych i marketingowych, o pomyśle na organizację, reklamę i ekspansję tak olbrzymiego przedsiębiorstwa? Na ideę handlu wysyłkowego, która stała się dźwignią sukcesu Towarzystwa Braci Jabkowskich jeszcze za czasów zaborów (przesyłki z gotową konfekcją, zabawkami, artykułami domowymi wędrujące pocztą na Krym i do Władywostoku) można było wpaść, względnie usłyszeć o niej w reportażach ze Stanów. Ogromne okna wystawowe, które jeszcze przed budową nowego gmachu stały się znakiem rozpoznawczym sklepu w Warszawie, można było podpatrzeć w Berlinie, w Paryżu, bodaj i w Moskwie, u Jelisiejewa. Ale dziesiątki technik, inicjatyw i rozwiązań reklamowych? Owszem, koniec XIX wieku to czas „kurierków”, w których rywalizują noty o towarach, wyróżniające się bombastycznymi przymiotnikami, na ulicach Warszawy klejone są dwujęzyczne, lecz barwne plakaty, wówczas polecające kakao i bicykle, dziś radujące oczy kolekcjonerów. Ale Bracia Jabłkowscy to nie pojedyncza, błyskotliwa reklama, lecz coś, co prezentystycznie trzeba by nazwać „budowaniem wizerunku”.
Technika, którą w Polsce po powojennej zamrażarce zaczęły na serio praktykować największe kolosy rynku w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku, przez Jabłkowskich rozwijana była – już to intuicyjnie, już za sprawą sugestii specjalistów – o wiek wcześniej. Katalogi. Sala zabaw dla dzieci, niczym w dzisiejszej Ikei, tylko kameralna i lepszej jakości. Darmowe podarunki, poczęstunki i „eventy”, złożone, rozbudowywane stale systemy punktów, zniżek i bonusów – to wszystko, chociaż wygląda dziś staroświecko, składane szeryfową czcionką i drukowane na pożółkłym dziś papierze, było rozwiązaniem absolutnie nowatorskim. Te rozdziały czyta się trochę jak dobrą powieść czy reportaż „produkcyjny”, jak „Tajemniczą wyspę” Verne’a czy „Sztafetę” Wańkowicza, z rozczuleniem myśląc, że zaledwie kilkanaście lat przed dokonaniami Jabkowskich Stach Wokulski rewolucjonizował marketing w sklepie Minclów, ustawiając na wystawie kilka zabawek…
Tym, co stanowi o nerwie tego reportażu (i co prawdopodobnie zadecydowało o wyborze tematu przez uważnego na tematykę współczesną Łazarewicza), są jednak dwa znacznie bardziej współczesne wątki: historia przejęcia i zniszczenia sklepu przez władze PRL oraz kilkunastoletnia walka o jego odzyskanie przez właścicieli po 1989 r.
Pierwszy z nich – domiary, zawłaszczenie i formalne wykreślenie firmy z rejestru – jest do pewnego stopnia przewidywalny: losy większości ocalałych po Powstaniu i wyburzaniu Warszawy placówek układały się w pierwszym pięcioleciu podobnie. Entuzjazm odbudowy trwał przez pierwszych kilkanaście miesięcy, potem rozpoczęło się osaczanie. Najpierw – dodatkowe opłaty na Pożyczkę Odbudowy Kraju i na Daninę Narodową, potem – kary lub grzywny Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym, wreszcie – 15 maja 1950 r. – konfiskata sklepu, której towarzyszyło rozkradanie magazynów i lata degradacji budynku, który z początku służył za sklep wielobranżowy, później – placówkę handlującą obuwiem, wreszcie już tylko szpecący centrum magazyn.
To jednak dawniejsze krzywdy niż spór sądowy, choć wątkami nieledwie mafijnymi podszyty, o odzyskanie sklepu przez spadkobierców Braci Jabłkowskich. Batalia z biznesmenami spod znaku mokasynów z frędzelkami trwała kilkanaście lat. Jabłkowskim udało się ją wygrać w roku 2013, wszystko jednak wskazuje na to, że spory o odzyskanie skonfiskowanych w latach czterdziestych i piędziesiątych majątków przeciągną się również na czwartą dekadę III RP.
Cezary Łazarewicz, „Sześć pięter luksusu. Przerwana historia domu braci Jabłkowskich”, Czarne, Wołowiec 2020
Wojciech Stanisławski
Źródło: MHP