W Noc Listopadową do młodych podchorążych dołączyły niższe warstwy społeczności Warszawy. Część historyków posługuje się nawet określeniem „drugie powstanie warszawskie”, przy czym pierwszym była insurekcja z kwietnia 1794 r. – mówi PAP dr Adam Buława, historyk z UKSW.
Polska Agencja Prasowa: Jeden z historyków zajmujących się genezą Powstania Listopadowego stwierdził, że była to „rewolucja bez sytuacji rewolucyjnej”. Dlaczego więc w Noc Listopadową tłum mieszkańców Warszawy ruszył na Arsenał, a w kolejnych dniach i tygodniach społeczeństwo Królestwa Polskiego jeszcze bardziej się zradykalizowało?
Dr Adam Buława: Pierwsze dwa miesiące tego zrywu niepodległościowego zostały określone przez jednego z historyków jako okres odgadywania celów insurekcji. Pamiętajmy, że powstanie było wynikiem spisku niewielkiej garstki ludzi, głównie podchorążych skupionych wokół Piotra Wysockiego. Pozostawali oni w kontakcie z tzw. starszymi w narodzie, którzy nie widzieli sensu rozpoczynania zrywu w ówczesnej sytuacji politycznej. Również część wyższych rangą oficerów uznała działania podchorążych za pucz. Właśnie dlatego na ulicach Warszawy w Noc Listopadową ginęli generałowie, którzy odmawiali przyłączenia się do działań spiskowców lub próbowali wybić im z głowy rozpoczynanie wystąpienia przeciwko obowiązującemu porządkowi politycznemu.
W Noc Listopadową do młodych podchorążych dołączyły niższe warstwy społeczności Warszawy. Część historyków posługuje się nawet określeniem „drugie powstanie warszawskie”, przy czym pierwszym była insurekcja z kwietnia 1794 r. Mieszkańcy Warszawy, podchorążowie Wysockiego i wspierający bunt inteligenci nie mieli pomysłu na przyszłość zrywu. Ich celem było jedynie wzniecenie powstania. Następnie zamierzali przekazać ster biegu wypadków doświadczonym politykom, czyli owym „starszym w narodzie”.
W grudniu 1830 i styczniu 1831 r. mieliśmy do czynienia z dwoma przeciwstawnymi procesami. Do opanowania nastrojów dążyli m.in. książęta Adam Jerzy Czartoryski oraz Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, także kamaryla Łubieńskich, a więc elita Królestwa Polskiego. Ich celem był powrót do sytuacji politycznej sprzed 29 listopada 1830 r. i „zameldowanie” carowi o przywróceniu spokoju w Królestwie Polskim. Przy okazji liczono na pewne ustępstwa ze strony Petersburga. Takie nadzieje wyrażali m.in. Drucki-Lubecki i poseł Jan Jezierski, wysłani do cara przez dyktatora gen. Józefa Chłopickiego. On także sprzyjał grupie „kontrrewolucyjnej”.
Dr Adam Buława: W grudniu 1830 i styczniu 1831 r. mieliśmy do czynienia z dwoma przeciwstawnymi procesami. Do opanowania nastrojów dążyli m.in. książęta Adam Jerzy Czartoryski oraz Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki, także kamaryla Łubieńskich, Z drugiej strony znajdowali się spiskowcy, których patriotyczne wzmożenie i wola walki z władzą depczącą prawa Królestwa Polskiego udzielały się dużej części społeczeństwa, nie tylko w Warszawie, lecz i na prowincji.
Z drugiej strony znajdowali się spiskowcy, których patriotyczne wzmożenie i wola walki z władzą depczącą prawa Królestwa Polskiego udzielały się dużej części społeczeństwa, nie tylko w Warszawie, lecz i na prowincji. Oba stronnictwa ścierały się na niwie politycznej i propagandowej. Tak było m.in. w przypadku sporu Maurycego Mochnackiego z Józefem Chłopickim. Dopiero gdy na forum Sejmu dotarła informacja o niepowodzeniu rozmów polskiej delegacji z carem Mikołajem I i rosyjskich żądaniach faktycznej bezwarunkowej kapitulacji, większość polityków uległa nastrojom rewolucyjnym. Wówczas doszło do detronizacji Mikołaja I oraz całej dynastii Romanowów oraz zerwania unii z Rosją.
Można powiedzieć, że był to jeden z najważniejszych momentów w dziejach polskiego parlamentaryzmu. Posłowie reprezentujący naród uznali, że w jego imieniu mają prawo do podjęcia decyzji o zmianie panującego, kiedy ten nie spełnił swoich zobowiązań. W ten sposób stali się de facto rewolucjonistami, rzecz jasna nie w znaczeniu charakterystycznym dla Rewolucji Francuskiej. Był to jednak akt całkowicie zmieniający rzeczywistość polityczną. Dzięki niemu stawaliśmy się państwem całkowicie suwerennym. Między końcem stycznia 1831 r. a upadkiem powstania na niewielkim obszarze Królestwa Polskiego, jedyny raz w dziejach porozbiorowych, Polacy cieszyli się pełną suwerennością.
PAP: Czy to niewielkie państwo miało szansę na przetrwanie dzięki kompromisowi z Rosją lub zwycięstwom, które mogłyby sprawić, że Petersburg uznałby, iż utrzymywanie kontroli nad Królestwem Polskim jest dla niego nieopłacalne? Często o klęskę Powstania Listopadowego obwinia się nie tyle przewagę Rosji, ile kunktatorstwo polskich dowódców i polityków.
Dr Adam Buława: Wchodzimy na szlak historii alternatywnej, rozważamy wydarzenia, do których nie doszło. Tym tropem szło jednak wielu historyków, m.in. Jerzy Łojek w książce „Szanse Powstania Listopadowego: rozważania historyczne”. Pojawia się pytanie, czy byliśmy w stanie wygrać wojnę polsko-rosyjską. Porównanie potencjałów wskazuje, że było to starcie Dawida z Goliatem. Jednak w pewnym momencie na froncie polskim i utworzonym później froncie kresowym w okolicach Wilna przewaga strony rosyjskiej nie była aż tak wielka.
Także Rosjanie mimo ich bardzo doświadczonej kadry dowódczej popełniali ogromne błędy. Być może gdyby polska armia nie była dowodzona przez gen. Jana Skrzyneckiego, który był chyba najgorszym wyborem na to stanowisko, wojna trwałaby dłużej. W lutym 1831 r., kiedy Rosjanie przekraczali granice Królestwa Polskiego, zakładali, że kampania będzie stosunkowo lekkim, zwycięskim przemarszem, dobrym przetarciem przed ewentualną kampanią w zachodniej Europie. Ta sytuacja nieco przypomina tę z lata 1920 r., gdy bolszewicy zakładali, że łatwo zajmą Polskę i pomaszerują na Zachód, aby przenieść tam płomień rewolucji komunistycznej. W 1831 r. Rosjanie chcieli nieść „kontrrewolucję”.
Dr Adam Buława: Być może gdyby polska armia nie była dowodzona przez gen. Jana Skrzyneckiego, który był chyba najgorszym wyborem na to stanowisko, wojna trwałaby dłużej.
Tymczasem w bitwie pod Grochowem uzyskaliśmy remis ze wskazaniem na nasze zwycięstwo, a potem, kiedy odnosiliśmy sukcesy podczas ofensywy na szosie brzeskiej, moglibyśmy mieć Rosjan praktycznie „na widelcu”. Rozbicie Gwardii oraz posłanie większych sił na Litwę mogłoby przynieść konkretne sukcesy. Niestety po bitwie pod Ostrołęką 26 maja 1831 r. powstanie znalazło się na równi pochyłej, szczególnie w sferze mentalnej. Mimo to Rosjanie zakładali wówczas, że wojna potrwa do wiosny 1832 r. Przechodzili z jednej skrajności w drugą – od przesadnie triumfalnego optymizmu po pesymistyczną ocenę swojej siły i rzekomego potencjału armii Królestwa Polskiego.
Wydaje się, że polska wiktoria militarna nie była jednak możliwa. Niewielki potencjał ludnościowy i gospodarczy Królestwa Polskiego uniemożliwiał prowadzenie kampanii wojennej dłuższej niż kilka miesięcy. Realniejsze było zwycięstwo polityczne. Można przywołać przykłady innych narodów walczących wówczas o niepodległość – Belgów i Greków. W sprawę grecką włączyły się Rosja i mocarstwa zachodnie, które przy stole konferencyjnym ustaliły zakres niezależności nowego państwa, które początkowo obejmowało stosunkowo niewielki obszar. Może udałoby się zatem nawiązać do scenariusza greckiego, gdzie tron objął przedstawiciel jednej z dynastii niemieckich.
W przypadku Belgii podobieństw jest jeszcze więcej. Do pewnego momentu Polacy realizowali taki scenariusz polityczny, który wcześniej wydarzył się w Belgii. Detronizacja dynastii Romanowów była powtórzeniem aktu, do którego wcześniej doszło w Brukseli wobec dynastii Orańskiej. Kluczem do powtórzenia takiego sukcesu politycznego w Polsce było zwołanie międzynarodowej konferencji mocarstw, która mogłaby zdecydować o zachowaniu autonomii Królestwa Polskiego lub jej wzmocnieniu w stosunku do postanowień Kongresu Wiedeńskiego.
Dr Adam Buława: Wydaje się, że polska wiktoria militarna nie była jednak możliwa. Niewielki potencjał ludnościowy i gospodarczy Królestwa Polskiego uniemożliwiał prowadzenie kampanii wojennej dłuższej niż kilka miesięcy. Realniejsze było zwycięstwo polityczne.
Pamiętajmy, że ustalenia z roku 1815 były interpretowane w zupełnie różny sposób przez Polaków i Rosjan. Ci drudzy uważali, że autonomia jest wynikiem łaskawości cara-króla Aleksandra, a Polacy powinni traktować takie instrumenty jak sejm i konstytucja w sposób „zdroworozsądkowy”, czyli przyjmować je w sposób uległy. Polacy tymczasem mieli nadzieję, że to dopiero początek korzystnych zmian i w perspektywie czasu nastąpi połączenie Królestwa Polskiego z resztą Ziem Zabranych wchodzących wcześniej w skład I Rzeczypospolitej. Powodem zwołania międzynarodowej konferencji mogłoby być „ślimaczenie się” wojny i klęski ponoszone przez marszałka Iwana Paskiewicza i jego ewentualnego następcę. W takiej sytuacji Rosjanie skłonieni zostaliby do rezygnacji z przedstawiania wojny jako wewnętrznej sprawy imperium, buntu „niewdzięcznych Polaków”. To chyba jedyny realny scenariusz zwycięstwa Powstania Listopadowego.
Po jego upadku polskie stronnictwa emigracyjne przerzucały się zarzutami o zmarnotrawienie szans. Istaniało bowiem przekonanie o niewykorzystanych możliwościach, m.in. przez zaniechanie sięgnięcia do wielu kart, które mieliśmy w zanadrzu, takich jak kwestia chłopska czy próba odzyskania Ziem Zabranych przez wysłanie silniejszego militarnego wsparcia dla tamtejszych powstańców. Tych czynników, które mogłyby się przyczynić do korzystniejszego rozstrzygnięcia losów zrywu, było jeszcze więcej. Dlatego klęska doskwierała szczególnie dotkliwie.
Z drugiej strony, przede wszystkim na wychodźstwie, uważano, że przegrana kampania nie kończy polskich zmagań o prawo do samostanowienia. Były one kontynuowane, także w duchu powstałej w 1831 r. dewizy: „Za naszą i waszą wolność”.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /