III Symfonia „Symfonia pieśni żałosnych” była szokiem. Odszedł w niej Górecki od awangardy w stronę rozmodlonego skupienia, brzmień łagodnych – powiedziała PAP Joanna Grotkowska, redaktor radiowej Dwójki. Jednak sam Henryk Mikołaj Górecki mówił przewrotnie, że to „najbardziej awangardowy utwór, jaki zrobił”.
Choć III Symfonię "Symfonię pieśni żałosnych" mocno promował w Anglii David Drew, dyrektor odpowiedzialny za poszerzanie katalogu prestiżowego wydawnictwa Boosey&Hawkes, a prawykonanie odbyło się na XIV Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Współczesnej w Royan w 1977 roku, następnie zagrano ją chwile później na 21. Warszawskiej Jesieni z solistką Stefanią Woytowicz, na globalny sukces dzieła, o którym sam Górecki mówił przewrotnie, że to "najbardziej awangardowy utwór, jaki zrobił", kompozytor musiał poczekać do 1992 roku.
Wtedy na płycie ukazało się nowe nagranie symfonii z amerykańską śpiewaczką Dawn Upshaw i zespołem London Sinfonietta pod dyrekcją Davida Zinmana. Album sprzedał się na świecie w ponad milionie egzemplarzy. Płyta dotarła do szóstego miejsca angielskiej listy przebojów (nie muzyki klasycznej, tylko rozrywkowej). Przez 38 tygodni płyta była też na szczycie klasycznej listy przebojów magazynu "Billboard". Łącznie znajdowała się na niej 138 tygodni.
Wcześniej jednak, w czerwcu 1987 r., David Bowie prezentował fragmenty III Symfonii w przerwach swojego koncertu na Wembley. Na tym koncercie był m.in. John Sherba z amerykańskiego Kronos Quartet. Beata Bolesławska-Lewandowska w książce "Górecki portret w pamięci" przytoczyła jego wspomnienie. "Podczas przerwy pojawiła się nagle ta niesamowita muzyka... (...) I każdy, włącznie ze mną reagował pytaniem - co to jest? A to była właśnie III Symfonia! Dawid Bowie znał ten utwór bardzo wcześnie... Symfonia wywarła wrażenie na wielu ludziach" - opowiadał skrzypek.
10 lat po śmierci Góreckiego dzieło to jest nadal przetwarzane przez artystów. Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia oraz Beth Gibbons, wokalistka zespołu Portishead, jednego z pionierów trip hopu, nagrali ją w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej 29 listopada 2014 r. Album ukazał się w 2019 r. Amerykański jazzowy saksofonista i klarnecista Colin Stetson w 2016 r. nagrał płytę "Sorrow". W rozmowie z Filipem Lechem w portalu "Culture.pl" opowiadał, że pierwszy raz usłyszał "Symfonię pieśni żałosnych" w college’u. "Wtedy moja reakcja była czysto somatyczna, prosto z trzewi. Nie wiedziałem, o czym jest ten utwór, nie czytałem tłumaczeń tekstów wykorzystanych przez kompozytora, nie wiedziałem, jakie były zamierzenia Góreckiego" - mówił.
Joanna Grotkowska, redaktor Programu Drugiego Polskiego Radia, wskazuje na oddziaływanie samej muzyki i emocji w niej zawartych. "Kiedy brytyjskie radio Classic FM zaczęło intensywnie promować III Symfonię, krążyły opowieści, że nawet kierowcy tirów zatrzymywali się po drodze, żeby wysłuchać jej do końca, bo ta muzyka tak bardzo ich poruszała. Nie sądzę, żeby akurat kierowcy tirów znali genezę III Symfonii i wykorzystane w niej teksty. Ta muzyka jest po prostu nadzwyczajnie pochłaniająca i absorbująca, a spowolnione tempa i rozciągnięcie fraz działają wręcz na naszą fizjologię – obniżają nasze ciśnienie, puls i doprowadzają do stanu kontemplacji" - mówiła.
"Symfonia pieśni żałosnych" była również wykorzystana przez Krzysztofa Pastora, dyrektora Polskiego Baletu Narodowego w jego spektaklu "I przejdą deszcze…". Joanna Grotkowska podkreśla jednak, że "adaptacji III Symfonii jest stosunkowo mało, bo ta muzyka nie poddaje się przeróbkom i dostosowywaniu do innego gatunku, innej sztuki. Dzieło to wymaga dużej koncentracji na sobie samym".
"Jestem przeciwna eksperymentom z Góreckim, ponieważ to nie jest czysta muzyka, która nie niesie ze sobą żadnych innych treści" - mówi Grotkowska. "Wręcz przeciwnie, treści, które niesie są tragiczne. Ona ma w sobie słowa, wyryte przez 18-letnią Helenę Błażusiakównę na ścianie katowni gestapo w Zakopanem, pocieszające matkę... Mieszanie w to sfery muzyki rozrywkowej to przekroczenie cienkiej granicy. Zaśpiewać tę symfonię tak, żeby nie była kiczowata, nudna, żeby nie zniszczyć tej delikatnej materii, musi naprawdę świetna śpiewaczka, a nie piosenkarka" - dodała. "To jest wykorzystywanie nazwiska Góreckiego. W drugą stronę to też działa. Organizatorzy koncertów muzyki klasycznej, myślą, że jak zaproszą śpiewaczkę z Portishead, wszyscy pobiegną na Góreckiego. Jest to oszustwo, bo nie usłyszy się w tym ani Portishead, ani Góreckiego" - oceniła.
Zdaniem Grotkowskiej krzywdzące dla kompozytora jest skupianie się tylko na fenomenie popularności III Symfonii, gdy ma on w swym dorobku inne wybitne dzieła. W 1987 r. David Drew wysłał nagranie III Symfonii do nowojorskiej siedziby wydawnictwa Boosey&Hawkes do Davida Huntleya, który przyjaźnił się ze skrzypkiem Davidem Harringtonem, pierwszym skrzypkiem Kronos Quartet. Zespół zamówił u Góreckiego kwartet smyczkowy. Jak opisywała biografka Góreckiego Maria Wilczek-Krupa "muzyka na kwartet smyczkowy opus 62, którą wtedy napisał, otrzymała tytuł: +Już się zmierzcha+. Sięgnął w niej po pieśń wieczorną Wacława z Szamotuł już po raz trzeci, po Chorale w formie kanonu z 1961 roku, który przerobił w roku 1984 i Muzyce staropolskiej z końca lat 60. Sam nie przepadał za nocą, zwłaszcza w ponurym okresie schyłku komunizmu w Polsce. Skojarzył sobie tę szesnastowieczna modlitwę, ostrzegającą przed złem czyhającym w nocy, z represjami i atakami milicji, które obserwował w Chochołowie, siedząc w wynajętej drewnianej chałupie Pajtasów, bez dostępu do bieżącej wody".
II Kwartet smyczkowy "Quasi una fantasia” został zamówiony przez Kronos Quartet bezpośrednio po prawykonaniu pierwszego. Zaprezentowano go w październiku 1991 roku. W finale Górecki wprowadza cytaty z musicalu "West Side Story" Leonarda Bernsteina, który zmarł, gdy Górecki komponował swój utwór.
Napisanie III Kwartetu "...pieśni śpiewają..." nie przyszło Góreckiemu łatwo. Harrington zamówił go w 1991 r. Górecki napisał pierwszą część, a na pozostałe nie miał weny. Kiedy przeczytał w książce "Niedoszły juhas" historię o dziewczynie, która zginęła w czasie wojny, będąc w ciąży, historia ta nie dawała mu spokoju i szybko dokończył utwór. Mimo że chciał go wydać w 1997 r., jego prawykonanie odbyło się dopiero w 2005 r. w Bielsku-Białej na Festiwalu Kompozytorów Polskich, któremu patronował Górecki.
O III kwartecie pisał Marcin Gmys w "Dwutygodniku". "Najsilniej może pozostanie we mnie jeden z późnojesiennych wieczorów 2002 roku. […] Profesor powiedział nagle, że zagra nam +jeden kawałek, właściwie kilka pieśni+. Na pięknym, czarnym Kawaiu stała mała lampka, jedyne czynne źródełko światła w pomieszczeniu, punktowo iluminujące starannie zapisany rękopis. Długa chwila ciszy w półmroku, wreszcie zaczął. Mięsistego, jędrnego i pełnego niuansów dźwięku mogłoby mu pozazdrościć wielu (większość!) współczesnych pianistów. Stopniowo zaczęła wyłaniać się potężna struktura czterech adagiów, z centralnie usytuowanym, jakby jazzującym scherzem. Dość szybko wszyscy domyśliliśmy się, że profesor gra nam swój +mityczny+ III Kwartet, o którym było wiadomo, że leży w szufladzie od kilku lat, a którego wciąż nie chce przekazać Booseyowi, cyzelując w nieskończoność warstwę artykulacyjną i dynamiczną. Przez okrągłą niemal godzinę Profesor grał pewnie, czasem cicho podśpiewywał. I chociaż nie wyjaśniał nam w trakcie gry niczego, kiedy kończył ostatnią część, nie było wątpliwości, że rwane, pojedyncze dźwięki depresyjnej frazy popłyną w przyszłości spod smyczka wiolonczelisty".
Wielkim "przebojem” Góreckiego jest Koncert klawesynowy z 1980 r. "Obsadę tego dzieła, zamówionego u Góreckiego przez Polskie Radio wymyślił Andrzej Chłopecki, redaktor Programu Drugiego PR. Było to nietypowe zamówienie, bo Górecki znany był wówczas jako twórca monumentalnych dzieł wokalno-instrumentalnych – Symfonii +Kopernikowskiej+, +Beatus vir+, III Symfonii. Tu zabrzmieć miał delikatny klawesyn i orkiestra smyczkowa. W tamtym czasie klawesyn nie pojawiał się często w muzyce współczesnej. Traktowany był jako instrument dawny. Górecki odniósł się do tej propozycji bez entuzjazmu, ale utwór okazał się arcydziełem" - mówiła Grotkowska.
Koncert na klawesyn i orkiestrę smyczkową Górecki napisał dla Elżbiety Chojnackiej. Tak opisała jej reakcję po przeczytaniu utworu Wilczek-Krupa: "ale... co to jest? - spytała skołowana, trzęsąc swoim zwyczajem rudą, bogatą w loki czupryną. - Jak to co, koncert. Przecież chciałaś - mruknął w odpowiedzi Górecki. Była przekonana, że kpi, szydzi z niej albo - co najpewniejsze - zwariował. To ma być koncert? Taki prosty? Serio? To dla niej? Dwie części i niespełna dziesięć minut muzyki. Proste wszystko technicznie i i tradycyjnie zapisane, dynamiczne i żywiołowe jak jakiś góralski taniec. - Henryk dostał szału. - Proste!? Proste!!?? - wrzeszczy, wymachując rękami. - Spróbuj, to poćwiczyć, a potem opowiadaj, że proste!! Przez moment Chojnacka myślała, że nie ujdzie z życiem. Przyjrzała się jednak nowej kompozycji Henryka i wtedy przyznała mu rację. Proste to może i było, ale kondycyjnie - mordęga. Gęsta faktura, łańcuchy akordów we wszystkich rejestrach klawesynu. Góralszczyzna rodem z najdzikszej zbójeckiej zadymy. +Taki sobie wybryk+ - mówił o swoim Koncercie klawesynowym Górecki". Kompozytor napisał też wersję na fortepian z myślą o swojej córce Annie Góreckiej.
Godne uwagi są też wcześniejsze, awangardowe utwory Góreckiego, takie jak np. "Genesis" (premiera w Krakowie w 1962 r.) oraz "Refren". "Genesis" to cykl obejmujący trzy utwory na różne zespoły instrumentalne: "Elementi", "Canti strumentali" i "Monodrammę". Sam kompozytor tłumaczył, że "w znaczeniu ogólnym genesis oznacza warunki, jakie złożyły się na powstanie zjawiska od jego form zarodkowych do rozwiniętych". "Ja potraktowałem to słowo jako symbol poszczególnych etapów stawania się, realizacji i rozwinięcia trzech podstawowych elementów muzyki, za jakie uważam agogikę (tempo - PAP), dynamikę i barwę" - opowiadał.
Wilczek-Krupa opisywała próby towarzyszące tworzeniu utworu. "- Co ty wyprawiasz, Heniu? - zaniepokojony ojciec zajrzał w końcu do jego pokoju po kilku dniach wydobywania się z niego bardzo dziwnych dźwięków. Niby to były skrzypce, ale tylko niby, bo brzmiało to raczej jak syrena alarmowa odtwarzana na strunach albo jak jęki potępieńca - lub w najlepszym wypadku - skrzypienie starych, nienaoliwionych drzwi. - Sprawdzam - odpowiedział Henryk zdawkowo, pozostawiając ojca w dotychczasowej niewiedzy".
O "Refrenie" Wilczek-Krupa pisała, że okazał się on po pewnym czasie od napisania "czymś w rodzaju pomostu". "Jedną nogą Henryk tkwił jeszcze w awangardowym mokradle, ale druga znalazła już drogę na ląd. Orkiestrowy +Refren+ opus 21 w pierwszych minutach właściwie stał w miejscu. Górecki wymyślił wolno narastające akordy, a raczej klastery, do których stopniowo dodawał kolejne dźwięki całotonowej skali. Dopiero w środkowej części pozwolił sobie na nieco większy ruch, by w finale znów wrócić do początkowej stagnacji". Utwór po raz pierwszy wykonany był w październiku 1965 r. na stulecie Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego w Genewie. Rok później w polska publiczność mogła wysłuchać go podczas Warszawskiej Jesieni.
Zdaniem Grotkowskiej Górecki zerwał z awangardą w bardzo spektakularny sposób. "W okresie awangardy doszedł do skrajnego uproszczenia muzyki. Stawała się ona czasem niemalże stojącym brzmieniem. III Symfonia była szokiem i wielu wprawiła w konsternację. Odszedł w niej Górecki od awangardy w stronę rozmodlonego skupienia, brzmień łagodnych, ale prostotę jako zasadę zachował. Górecki zachował wierność sobie, ale przeszedł na stronę muzyki, która nie jest drażniąca, nie jest wyzwaniem, ale jest kontemplacyjna, skupiona, wyciszona, minimalistyczna, ale maksymalnie nasycona emocjami. (PAP)
autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/