„Albatros” to opowieść o potrzebie wyrażania na głos tego, czego doświadczamy - powiedział PAP Jérémie Renier. Nowy film Xaviera Beauvois, w którym zagrał główną rolę, jest jednym z pretendentów do Złotego Niedźwiedzia podczas 71. Berlinale.
"Albatros" to opowieść o mieszkającym w Étretat w Normanii Laurencie, który pracuje jako policjant w miejscowym komisariacie. Mężczyzna jest wieloletnim partnerem Marie, której właśnie się oświadczył, a także szczęśliwym ojcem małej Poulette. Choć zawsze konsekwentnie oddzielał życie prywatne od zawodowego, w pewnym momencie natłok spraw staje się dla niego zbyt dużym obciążeniem. Kiedy zaprzyjaźniony rolnik z sąsiedztwa popada w konflikt z prawem i znika razem z bronią, stanowiąc tym samym zagrożenie dla społeczności, Laurent wraz z patrolem rozpoczynają poszukiwania. Akcja kończy się tragedią, która może złamać policjantowi karierę i życie rodzinne.
PAP: Rozmawiamy w nietypowych okolicznościach. Z powodu pandemii Berlinale odbywa się online, a jego jedynymi uczestnikami są dziennikarze i przedstawiciele branży filmowej. Ostatni rok był dla ciebie specyficzny?
Jérémie Renier: To prawda. Gdyby nie pandemia, bylibyśmy teraz w Berlinie i pilibyśmy piwo. A tak – pozostaje Zoom. Mam poczucie – pewnie jak większość z nas - że COVID-19 w pewnym sensie "zainfekował" moje życie. Choć i tak miałem dużo szczęścia. Pracowałem właściwie przez cały czas i nadal gram. Staram się to doceniać, dostrzegać także pozytywy. Nie zmienia to jednak faktu, że pięć ukończonych filmów z moim udziałem wciąż nie trafiło do dystrybucji. Taki sam los spotkał wiele innych produkcji. Twórcy czekają na zielone światło, ale nie wiadomo, kiedy nadejdzie ten moment. A przecież do zeszłego roku branża filmowa wydawała się kompletnie niezależna. Jestem przekonany, że pandemia trwale zmieni cały system naszej pracy.
PAP: Obejrzałam wczoraj "Albatrosa", a niedawno widziałam także "Slalom" Charlene Favier z twoim udziałem. Tutaj jesteś z natury dobrym policjantem, który przypadkowo zabija człowieka. Tam – zasadniczym, wręcz przemocowym trenerem. Obaj w pewnym momencie przewartościowują swoje życie. Lubisz tak wymagające role?
J.R.: Rzeczywiście, obie te postacie los stawia w sytuacji, w której muszą zadać sobie pewne pytania. Różnica polega na tym, że mój bohater ze "Slalomu" popełnia okropne czyny intencjonalnie, a Laurentowi zdarza się to przypadkowo. Uważam się za szczęściarza, że mogłem zagrać już tak wiele diametralnie różnych ról. Choć ostatnio dostaję bardziej skomplikowanych bohaterów. Zapewniam jednak, że nie wszystkie propozycje, które otrzymuję, są tak interesujące. Zdarza mi się odmawiać.
PAP: Przygotowania do roli Laurenta potraktowałeś jak każde poprzednie wyzwanie czy były w jakiejś mierze wyjątkowym doświadczeniem?
J.R.: Zawsze wygląda to nieco inaczej - w zależności od filmu i scenariusza. Jestem uczniem braci Dardenne, którzy zazwyczaj dawali mi około półtora miesiąca, abym mógł całkowicie zanurzyć się w filmową rzeczywistość. Do tej pory lubię pracować w taki sposób. W przypadku współpracy z Xavierem miałem to szczęście. Spędziłem cały miesiąc w towarzystwie policjanta, którego oglądamy na ekranie. W "Albatrosie" wystąpiło zresztą także kilkoro innych naturszczyków, którzy na co dzień pracują w policji. Byłem świadkiem ich codziennego życia zarówno zawodowego, jak i prywatnego. To bardzo pomogło mi uświadomić sobie, co czują, naśladować ich styl życia. Chłonąłem ich doświadczenia, a później próbowałem przenieść je na postać.
PAP: Inspirowałeś się też starym kinem policyjnym? Ten gatunek ma we Francji bardzo silną tradycję.
J.R.: Nigdy nie byłem wielkim fanem filmów o policjantach. Nie wydaje mi się też, by Xavier Beauvois chciał nawiązywać do tego gatunku. Jego interesuje po prostu człowiek i jego emocje, pogrążony w kryzysie bohater, pojęcia odpowiedzialności i utraty kontroli. To wszystko wykracza poza ramy wspomnianego gatunku.
PAP: Pasją Laurenta jest żeglarstwo. Sceny, które nakręciliście na morzu, są tak realistyczne, że zapierają dech. Żeglowałeś już wcześniej czy musiałeś nauczyć się tego na potrzeby roli?
J.R.: Nie. Przez miesiąc pobierałem lekcje żeglowania. To było niesamowite odkrycie na poziomie ludzkim, ponieważ po raz pierwszy doceniłem potęgę żywiołu, jakim jest morze. Każdą scenę na otwartym morzu, którą widać w filmie, zagrałem sam. Także tę w trakcie sztormu. Podczas pracy miałem wypadek. Straciłem przytomność i musieliśmy przerwać zdjęcia na jakiś czas. Ale wróciliśmy do tych sekwencji, bo Xavierowi zależało, by zdjęcia były bardzo realistyczne. Staraliśmy się zachować ten realizm również w scenach żeglarskich. Kiedy Laurent wypływa na głębokie wody na pokładzie małej łódki odnosi się wrażenie, że zaraz odbierze sobie życie. Żeglowanie było wyzwaniem, ale dzięki niemu mogłem zagłębić się w postać.
PAP: Zrozumienie człowieka, którego grasz, jest kluczowe?
J.R.: Tak. Umożliwiła mi to też scena strzału, która stanowiła jedną, długą sekwencję. Kręciliśmy wszystko chronologicznie w czasie rzeczywistym, czyli w tym przypadku – w nocy. Oczywiście, było kilka dubli, ale sam fakt, że było to płynne ujęcie, bardzo mi pomógł. Warto również podkreślić, że istnieją policjanci, którzy przepracowali w zawodzie wiele lat i nigdy nie użyli broni palnej. Taka sytuacja ma miejsce zwłaszcza w małych miejscowościach. Policjanci odbywają coroczne obowiązkowe szkolenia ze strzelania, żeby nie wyjść z wprawy, ale wielu z nich na tym poprzestaje. Dlatego Laurent jest tak zszokowany, gdy wyjmuje pistolet. To coś, czego się nie spodziewał. Ten szok powoduje, że traci kontrolę nad sobą i naciska spust.
PAP: To ciekawy zbieg okoliczności, że oddaliście film publiczności akurat w momencie, gdy we Francji odbywają się protesty przeciwko procedowanej przez parlament ustawie o globalnym bezpieczeństwie, która zakazuje rozpowszechniania wizerunku policjantów uczestniczących w interwencji. I niespełna rok po śmierci George’a Floyda.
J.R.: Rzeczywiście, film wpisał się w tę dyskusję. Chyba wszyscy podzielamy uczucie rozgoryczenia i wściekłości z powodu aktów przemocy, do jakich dochodzi ze strony policji. To oburzające, że osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo i porządek, dopuszczają się tak brutalnych interwencji. Jednak skłonność do przemocy nie jest charakterystyczna wyłącznie dla przedstawicieli tej grupy zawodowej. Ona zdarza się wszędzie, stanowi ciemną część ludzkiej natury. Mój bohater Laurent jest dobrym człowiekiem i zaangażowanym pracownikiem. Zdaje sobie sprawę, że nie powinien był stracić kontroli nad sobą, ale - niestety - stało się inaczej. To może się przytrafić każdemu w różnych sytuacjach życiowych. Sądzę, że najważniejsze jest to, abyśmy potrafili kwestionować własne zachowania, zadawać sobie trudne pytania i rozmawiać o swoich problemach. Także policjanci powinni to robić. "Albatros" to opowieść o potrzebie znajdowania właściwych słów i wyrażania na głos tego, czego doświadczamy.
PAP: W tym roku mija 25 lat od premiery "Obietnicy" Jeana-Pierre’a i Luca Dardenne, od której zaczęła się twoja aktorska przygoda. Wystąpiłeś w niej, mając zaledwie 15 lat. Wyobrażasz sobie czasami, jak potoczyłoby się twoje życie, gdyby nie tamto spotkanie?
J.R.: Na pewno nie byłoby mnie dziś tu gdzie jestem. A tak poważnie, nie wiem, jak wyglądałoby moje życie. To było dla mnie tak cenne doświadczenie, że nie potrafię sobie wyobrazić innych scenariuszy. Kiedy wracam myślami do tamtego czasu, wydaje mi się, że to było totalne szaleństwo. "Obietnica" okazała się bardzo ważnym filmem dla braci Dardenne. To był punkt zwrotny w ich karierze. W moim życiu także. Dzięki współpracy z nimi zyskałem pewność, że chcę być w przyszłości zawodowym aktorem i wytyczyłem sobie drogę do tego celu.
PAP: Czy Jérémie Renier ma wciąż jakieś marzenia?
J.R.: Mam ich wiele i na szczęście sporo się spełnia. Obecnie reżyseruję kolejny film, który będę jednocześnie koprodukował. Jestem spragniony nowych doświadczeń. Bardzo chętnie odkrywam kolejne aspekty robienia filmów i pracy zarówno przed, jak i za kamerą. Mam nadzieję, że dzięki całemu zebranemu doświadczeniu mój film będzie bogatszy.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
dap/ wj/