Książka Magdaleny Grzebałkowskiej „1945. Wojna i pokój” jest próbą pokazania, że dla zwykłego człowieka stan wojny oraz stan pokoju przenikają się wzajemnie i niemożliwe jest jednoznaczne określenie momentu, ani nawet miejsca, którym następuje zmiana obu tych stanów.
W powszechnej świadomości II wojna światowa skończyła się 8 maja 1945 roku, gdy akt kapitulacji podpisywał generał Jodl, dla Rosjan datą końca wojny jest 9 maja, gdy w kwaterze marszałka Żukowa podobny dokument podpisywał feldmarszałek Keitel, dla Amerykanów i Japończyków – moment kapitulacji Cesarstwa 2 września 1945. Magdalena Grzebałkowska w swojej kolejnej książce przedstawia rzeczywistość roku 1945 na ziemiach polskich – czas radości dla jednych mieszkańców tych terenów, czas dramaty dla innych, czas niepewności dla wszystkich.
„Dla nikogo, z kim rozmawiałam, 8 maja nie był końcem wojny. Oczywiście wszyscy bardzo się cieszyli i pani Alicja Lwowicz z Sanoka mi powiedziała, że byłby kto głupi, gdyby się nie cieszył, że już nie czeka go przypadkowa śmierć na ulicy z rąk hitlerowca. I jeszcze nie było świadomości, że komuniści są straszni. Tyle że w Sanoku ludzie się cieszyli już w sierpniu 1944, bo wtedy Niemcy zostali wyparci; w Warszawie cieszyli się w styczniu 1945; w Gdańsku w kwietniu. Ta radość z końca wojny szła razem z frontem”.
„Stereotypowo myśli się o tym roku, tak jak nauczyła nas propaganda. Strzały w powietrze na wiwat 8 maja, Niemcy wychodzą, wszyscy się cieszymy i potem już jedna wielka szczęśliwość. Prawda jest taka, że ja cały czas płaczę przy tym temacie. To zgroza, straszny był rok 1945” – mówiła w jednym z wywiadów autorka Magdalena Grzebałkowska.
Magdalena Grzebałkowska, reporterka „Gazety Wyborczej", nie patrzy na wojnę z perspektywy wielkiej polityki, operacji wojskowych, działań frontów i zmian europejskich granic. „Mnie wielka historia nudzi. Interesuje mnie historia mniejsza, ta ludzka, która mówi, w czym prałaś sobie rzeczy i jak cerowałaś pończochy w roku 1945, i czy cudownie jest iść na szaber. Mam naturę podglądacza” – powiedziała wywiadzie dla Dwytygodnik.com.
Swoją opowieść buduje na kształt kalendarza – w dwunastu opowieściach próbuje oddać atmosferę roku 1945, nie zamykając się jedynie w kręgu spraw polskich. Opisuje warunki życia w zrujnowanej, wyzwolonej Warszawie i początki jej odbudowy, prezentuje początki polskiej obecności w równie zniszczonym Wrocławiu, ale oddaje także głos niemieckim mieszkańcom Prus Wschodnich: dzieciom, tracącym rodziców w czasie ucieczki przez zamarznięty Zalew Wiślany, rodzicom, tracącym dzieci w katastrofie niemieckiego okrętu „Wilhelm Gustloff”.
Znajdziemy w książce Magdaleny Grzebałkowskiej opowieść o otwockim domu dla sierot żydowskich, próbujących wrócić do „świata żywych” po traumie Holocaustu oraz obraz okolic Sanoka, gdzie dla Polaków i Ukraińców wojna wcale nie zakończyła się z kapitulacją III Rzeszy, a motywem przewodnim w rozmowach z pamiętającymi tamte czasy ludźmi jest zdanie: „Ja pani powiem: szczęście w 1945 miał ten, kto przeżył tamten rok”. Przejmujący opis codzienności w polskim obozie dla ludności niemieckiej w Łambinowicach, w którym dochodziło do – najłagodniej mówiąc – aktów łamania prawa wobec więźniów, autorka konfrontuje z opowieściami o szabrowaniu przez przesiedleńców ze wschodu opuszczonych gospodarstw niemieckich i historią kaszubskiego dezertera z armii niemieckiej.
Wszystkie teksty łączy jedno: spojrzenie na opisywane czasy z perspektywy zwykłego człowieka, dla którego wojna i pokój są pojęciami względnymi, związanymi nie z wielką polityką i przebiegiem linii frontu, ale z poczuciem własnego bezpieczeństwa i stabilizacji. „Stereotypowo myśli się o tym roku, tak jak nauczyła nas propaganda. Strzały w powietrze na wiwat 8 maja, Niemcy wychodzą, wszyscy się cieszymy i potem już jedna wielka szczęśliwość. Prawda jest taka, że ja cały czas płaczę przy tym temacie. To zgroza, straszny był rok 1945” – mówiła w jednym z wywiadów autorka.
Warsztat reporterski Magdaleny Grzebałkowskiej uwidacznia się także w ciekawym pomyśle rozpoczynania każdego rozdziału książki od ogłoszeń, ukazujących się w kolejnych miesiącach 1945 roku w polskiej prasie. Ogłoszenia o poszukiwaniu zaginionych lub zmarłych członków rodziny mieszają się z ofertami sprzedaży mebli, biżuterii, obrazów, ale także zwierząt domowych, a czytelnik może postawić sobie pytanie, jaka część tych ofert to efekt szabru, a na ile wyprzedaż majątku, wymuszona trudną sytuacja życiową.
Ludzki dramat stojący za ogłoszeniem „Nauczyciel, były więzień Oranienburga, prosi o pożyczenie lub ofiarowanie mu koca. Nauczyciel, Kraków, Lubicz 3, Schronisko”, miesza się w prasowej rubryce z powracającą normalnością („Lód naturalny kupię na tony. Wiadomość Żelazna 29. Sklep spożywczy”, „Świnki morskie sprzedaż nieograniczona. Kazimierzowska 49.”), a uśmiech, który wywołuje u czytelnika ogłoszenie z lipca 1945: „Słucki pas kupię. Krucza 13-1.”, gaśnie przy lekturze prośby z listopada: „Szanowny P. Złodzieju! Bardzo proszę o zwrot dokumentów i wszystkich fotografii, które są jedyną pamiątką dla dziecka po ojcu zamordowanym w Oświęcimiu. Al. Jerozolimskie 75”.
W tych niewielkich anonsach odbija się (po)wojenna rzeczywistość w bogatej palecie emocji i wartości, za każdym zaś stoi kolejna ludzka historia, być może równie ciekawa, jak tych dwanaście, które opowiedziała w swojej książce Magdalena Grzebałkowska.
Magdalena Grzebałkowska, „1945. Wojna i pokój”, 2015, Biblioteka Gazety Wyborczej
Andrzej Kałwa