Rok 1956 z tajnym referatem Nikity Chruszczowa na XX Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, śmiercią Bolesława Bieruta w Moskwie, Powstaniem Czerwcowym w Poznaniu i powrotem do władzy Władysława Gomułki jest uznawany za pierwszy przełom polityczny w PRL, ów pierwszy powojenny „polski miesiąc”, od którego rozpoczyna się droga Polaków do wolności, zakończona nomen omen w czerwcu 1989 roku pierwszymi częściowo wolnymi wyborami do sejmu i senatu.
O ile dla większości społeczeństwa wymienione wydarzenia stanowiły istotną cezurę (pozwoliły jej pozbyć się choć części przemożnego strachu), to dla środowisk twórczych były one raczej ciągiem zmian, które dokonywały się już od przełomu lat 40. i 50. XX wieku.
Zaangażowanie twórców w socrealizm i legitymizowanie władzy komunistycznej było niemal powszechne. Niemal, ponieważ pokusie oparli się tylko nieliczni, tacy jak Maria Dąbrowska, Jerzy Zawieyski, Władysław Jan Grabski, Jerzy Szaniawski, Aleksander Wat, Miron Białoszewski, Leopold Tyrmand, Zbigniew Herbert, Jan Józef Szczepański czy Wojciech Bąk. Wśród plastyków byli to Katarzyna Kobro i Władysław Strzemiński. Inni zaś, początkowo wspierający nową władzę, ostatecznie wybrali emigrację, jak Czesław Miłosz czy kompozytor Andrzej Panufnik.
Stanisław Bereś pisał, że „nie ulega dziś wątpliwości, że literatura lat 1949-55 nie urodziła niczego wartościowego, że jest dla kultury polskiej czasem całkowicie straconym, a przy tym dowodem straszliwego upadku moralności artystycznej i ludzkiej. Z przeraźliwą jasnością zdradza ona, że przy umiarkowanej nawet eskalacji nacisku i środków represji, najwybitniejsi artyści wyrzekną się swego talentu, powołania i uczciwości twórczej”.
Choć historycy literatury przesuwają datę rozpoczęcia erozji ustalonych dogmatów w sztuce nawet na styczeń 1949 roku i referat Jakuba Bermana, komunistycznego nadzorcy twórców z ramienia partii, który wygłosił na chwilę przed szczecińskim zjazdem Związku Literatów Polskich, to bardziej zauważalny był opublikowany na łamach „Życia Literackiego” w styczniu 1952 roku tekst Ludwika Flaszena „Nowy Zoil czyli o schematyzmie”, zawierający pytanie o przyczynę tak słabej jakości twórczości socrealistycznej.
Dyskusja nad tym problemem z czasem nabrała rozpędu, a determinowały ją kolejne wydarzenia polityczne. Stanisław Bereś konstatował: „rzecz jednak ciekawa, na czele polskiej odwilży znaleźli się niemal wszyscy liderzy socrealizmu: agresywni +pryszczaci+ (np. Wiktor Woroszylski, Tadeusz Konwicki), dogmatyczni krytycy (Jan Kott, Adam Ważyk) i zachwycający się stalinizmem pisarze (Kazimierz Brandys, Adolf Rudnicki). Była ich zresztą ogromna ilość, bo tylko nieliczni, jak Herbert, Hanna Malewska, Tyrmand, Białoszewski, Szaniawski oparli się socrealizmowi, pozostali zaś zostawili po sobie autentycznie kompromitujący spadek pisarski”.
Zaczęły pojawiać się jednak kolejne próby, coraz odważniejsze, podważania dotychczasowej doktryny, na czele z „Pamiętnikiem uczennicy”, wydrukowanym w 48 numerze (1953) „Nowej Kultury”. Tekst wywołał szok, a redakcję zmusił do pisania (nota bene w imieniu Tadeusza Konwickiego, który był promotorem tego tekstu, a zarazem czołowym twórcą socrealizmu) samokrytyki. Lawina się jednak rozpędzała, bo „Nowa Kultura” poszła za ciosem, drukując „Pamiętnik indywidualisty”. W 1954 roku. ukazały się „Złoty lis” Jerzego Andrzejewskiego, „Godzina smutku” Tadeusza Konwickiego, a rok 1955 obfitował w kolejne tytuły, na czele z najczęściej dziś utożsamianym z odwilżą – „Poematem dla dorosłych” Adama Ważyka (przedstawiającym prawdę o Nowej Hucie) oraz „Złym” Leopolda Tyrmanda.
Świadectwem zmian był V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów o Pokój i Przyjaźń, który odbył się w tym samym roku w Warszawie. Jego częścią była wystawa młodej plastyki „Przeciw wojnie – przeciw faszyzmowi” w warszawskim Arsenale, podczas której artyści zaprezentowali sposoby opisu świata zgoła odmienne od dotychczas używanych, co zapoczątkowało zerwanie z socrealizmem w sztuce.
Na przełomie lat 1955 i 1956 w malarstwie zaczęły odradzać się kierunki dotąd zakazane (jak koloryzm, abstrakcjonizm, surrealizm czy ekspresjonizm). Ich przedstawicielami były grupy artystyczne proponujące nowy sposób patrzenia na sztukę, takie jak Grupa 55 w Warszawie, Grupa Młodych Plastyków w Krakowie czy Grupa Zamek w Lublinie.
Wyrazem zmian w środowiskach medialno-artystycznych po 1954 roku było powstanie w latach 1955-1956 takich gazet i czasopism jak szczecińskie „Ziemia i Morze”, wrocławskie „Nowe Sygnały” i „Poglądy”, poznańska „Uwaga!”, gdańskie „Kontrasty”, krakowska „Zebra”, katowickie „Przeglądy”, łódzka „Kronika”, olsztyńska „Rzeczywistość” czy lubelskie „Pod wiatr”. Symbolem stała się zmiana koloru winiety „Po Prostu” z czerwonego na zielony i podtytułu tego tygodnika, oraz – oczywiście – teksty, które ukazywały się na jego łamach.
W dniach 23-24 marca 1956 roku odbyła się XIX Sesja Rady Kultury i Sztuki, powszechnie nazywana rozliczeniową. Antoni Słonimski nazwał na niej „język publicystyki i krytyki literackiej +mieszaniną żargonu złodziejskiego i liturgii+”, a Związek Literatów Polskich – „Czerwoną Armią Zbawienia, która zajmowała się +biciem w bębny
= i przymuszaniem do publicznych spowiedzi, czyli radosnych samokrytyk”. Zakończył optymistycznie: „Wychodzimy z mroków średniowiecza”.
I rzeczywiście, kolejne „zgromadzenia literatów” stawały się areną potyczek z przedstawicielami władzy: „Na zebraniach – i to nie tylko Związku Literatów, ale i na zebraniach partyjnych, poczęły się dziać skandale. Nie szanowano wypowiedzi członków Komitetu Centralnego Partii, poczęto domagać się zjazdu partii i wyboru nowego Komitetu Centralnego” – pisał w dzienniku kompozytor i publicysta muzyczny Zygmunt Mycielski.
Domagano się też kolejnego zjazdu literatów przed wyznaczonym w statucie terminem. Atmosfera była do tego stopnia gorąca, że w kwietniu 1956 roku na otwartym zebraniu Podstawowej Organizacji Partyjnej Oddziału Warszawskiego ZLP doszło do kolejnego skandalu: zmuszono do zejścia z mównicy prezesa ZG ZLP Leona Kruczkowskiego. Kaszlano i tupano, a „kiedy kaszel stawał się coraz powszechniejszy wstał Putrament, który przewodniczył zebraniu i zaczął uciszać, stukając w stół i prosząc, by mówcy pozwolono skończyć. Wtedy salę ogarnął istny koklusz. Trwało to może z pięć minut, aż wreszcie Kruczkowski zabrał swoje papiery i jak zmyty wrócił na miejsce, wśród radosnej owacji”- notował Jan Józef Szczepański.
Nie przebierano zatem w środkach, jak konstatował Jacek Woźniakowski, był to „drastyczny dowód krachu zaufania do urzędującego prezesa ZG, ale zarazem symptomatyczny i znaczący przykład pojmowania swobody dyskusji przez niektóre kręgi liberalne, najbardziej zaangażowane na jej rzecz, a w praktyce adaptujące do własnych celów skompromitowane +siłowe+ metody elimanacji odmiennych punktów odniesienia”. Jerzy Putrament, partyjny nadzorca, szef POP ZG ZLP pisał, że „nastrój [był] okropny. Nikt nic nie rozumie, każdy chce podskoczyć, aby go zauważono”.
Rozprawa trwała dalej, zresztą nie tylko wśród literatów. Generał Kazimierz Witaszewski, szef Głównego Zarządu Politycznego ludowego Wojska Polskiego groził Antoniemu Słonimskiemu i innym „pismakom” gazrurką, a Jerzy Morawski, sekretarz KC PZPR, dopuszczał swobodną dyskusję pod warunkiem, że „zwyciężą tezy komunistyczne, a cenzura jest i będzie potrzebna”.
W maju 1956 Tadeusz Kantor zainicjował działalność teatru Cricot 2 „Mątwą” Stanisława Ignacego Witkiewicza. Plony tajnego referatu Chruszczowa wygłoszonego na XX zjeździe KPZR były coraz obfitsze, choć, jak pisał pod koniec maja 1956 roku Szczepański: „Wczoraj było zebranie partyjne w Związku. W ciągu tych paru tygodni, które upłynęły od warszawskiej awantury, +bunt+ został oswojony i niejako +upaństwowiony+. Kombinatorzy i wazeliniarze wiedzą już dokładnie jakich zuchwałych słów można używać bezpiecznie i jakimi parawanikami się zasłaniać. To wszystko już idzie bez ognia. Wykrzykują na KC i na Bezpiekę, a wszystko grzecznie i +po linii+. Przede wszystkim zaś załatwiają swoje drobne porachunki”.
Ocena autora późniejszej „Kadencji” była tożsama z tezą profesora Oskara Stanisława Czarnika, który stwierdzał: „dążenia odnowicielskie, ostrożne lub graniczące z otwartym buntem, przez długi czas rozwijały się w ramach form organizacyjnych, wykorzystywanych uprzednio w celu indoktrynacji pisarzy”.
Poznańskie powstanie z 28-29 czerwca 1956 roku nie znalazło szerokiego odbicia na kartach pamiętników literackich. Wspomniany Szczepański zanotował: „O wypadkach poznańskich dowiedziałem się w Kasince. Z początkiem nie mogłem uwierzyć. Właśnie Poznań! Najostrożniejszy, najbardziej zdyscyplinowany. Może to tak jest, że ci solidni ludzie, nie umiejący kantować, rzeczywiście zmuszeni byli żyć ze swoich 600-700 złotych miesięcznie i wreszcie się załamali. Gdyby można mieć nadzieję, że nasi władcy zrozumieją wreszcie uczucia robotników do siebie i wyciągną stąd jakieś konsekwencje, to byłaby iskra optymizmu. Ale mitomania oślepia. Jeżeli nie są cynikami, to pewnie nadal uważają, że reprezentują interesy ludu. Swoją drogą pocieszające jest to, że do tej pory nie udało im się zrobić z nas ludzi radzieckich. Bo w Rosji taka rzecz nie może się już zdarzyć. Tam nie ma już woli, nie ma nawet ciekawości zmian. Charakterystyczne są oficjalne wypowiedzi. W pierwszej chwili mówiło się o +tragicznej pomyłce+ wykorzystanej przez +prowokatorów+. Teraz już tylko +prowokatorzy+, +faszystowscy bojówkarze+ i +męty+. A Moskwa oświadcza wprost, że za amerykańskie dolary. Prasa otrzymała cichy nakaz wstrzymania krytycznych artykułów. Będziemy mieli nową sielankę pod żelazną pokrywą”.
Adam Ważyk napisał wiersz opublikowany dopiero w okresie tzw. karnawału „Solidarności”:
Zawieście sumienie w szafie[…]
Staruszka niesie pod chustką dwa
chleby przebite kulami
radio nadaje pęczek dźwięków
sygnał geodezyjny
którego nikt nie rozumie
Tak być powinno
słowa się już liczą
tyle ich poległo
czerwiec się już kończy
jak ten wiersz milczeniem.
Na marginesie: wierszy w tym czasie powstało znacznie więcej, a najsłynniejszy z nich napisany przez Kazimierę Iłłakowiczównę „Rozstrzelano moje serce” opublikowano na okładce szczecińskiej „Ziemi i morza”, co posłużyło za pretekst do uderzenia przez władze w pismo i jego likwidację.
Warto wspomnieć, że w czerwcu w Warszawie trwały obrady otwartego plenum ZG Związku Polskich Artystów Plastyków, na których prezes Tadeusz Gronowski bez ogródek mówił, że „stan obecny zagraża normalnemu rozwojowi sztuk plastycznych. Istniejące formy administracyjne odcinają artystę od bezpośrednich kontaktów ze społeczeństwem, biurokratyczne formy organizacyjne wyjaławiają myśl twórczą i stwarzają warunki sprzyjające powstawaniu społecznych anomalii w rodzaju oportunizmu, klakierstwa, przekupstwa”. I choć dosadniej nie można było tego ująć, to znacznie większe reperkusje miało wystąpienie w sierpniu 1956 roku na forum III Plenum Zarządu Głównego Związku Młodzieży Polskiej (ZMP) czołowego dotychczas apologety komunizmu, poety i pisarza, Wiktora Woroszylskiego.
Woroszylski, który 4 lipca wrócił z wycieczki po Kazachstanie i Uzbekistanie, bezpardonowo zaatakował partię i jej dotychczasowy „dorobek”. Publikację przemówienia w „Sztandarze Młodych” zablokowała cenzura, co wywołało ostre protesty ZMP, interpelację poselską i zapowiedź demonstracji i dalszych kroków wymierzonych w partię. Delegowany do rozmów z Woroszylskim Edward Gierek (nie wiadomo, czy ich rozmowa w ogóle się odbyła) przedstawił kierownictwu partii informację, która w zasadzie jednoznacznie oceniała jako niesłuszne nie tylko wystąpienie Woroszylskiego, ale także uznawała decyzję cenzury jako jak najbardziej słuszną, wręcz konieczną.
Jarosław Iwaszkiewicz w swoim dzienniku zanotował: „wypadki poznańskie całkowicie wytrąciły mnie z równowagi”. W sierpniu był w Poznaniu na spotkaniu Frontu Narodowego. Przyszły prezes ZLP pisał: „Miałem wrażenie kompletnej bezradności i niemożności ogarnięcia tej tragicznej sytuacji, w jakiej Polska się znajduje. Mówiono bzdury – bo banały im wydarto. […] Płakać mi się chciało. Nic, nic, nic - nie rozumieją i, co ważniejsze, nic nie mogą. Uczucie zbliżania się niezmiernie poważnych zdarzeń i niemożność przeciwstawienia im niczego. Przede wszystkim żadnej idei. […] Mam wrażenie, że nic się nie zmieniło prócz tego, że wszystko można pisać.”
W podobnym tonie pisała Anka Kowalska: „Jeśli robotnicy wysyłają swoje żony i dzieci w pochodzie strajkowym na śmierć – to jest ostateczna rozpacz. Oczywiście +expressy+ piszą o kontrrewolucji, ale czyż rząd i partia przez te wszystkie lata nie były kontrrewolucją? Czy Ci, co dopuścili, by obniżyć o trzysta – czterysta złotych, jak przyznaje +Express+, pensje robotników, ci, co tak flegmatycznie i bez poczucia odpowiedzialności biurokratyzowali, w spokoju ducha, że robotnik wszystko zniesie, że nie trzeba czuć się gospodarzem, zali chudoba nie ginie, czy ci nie są kontrrewolucją, zbrodniarzami? Płaczą, że padło trzech ubijaków. Ale że naród ginął i ginie – o tym milczy. Teraz dopiero zaczną się kłamstwa, komedie, ohydne narzekania. Wojsko strzela do ludzi, do kobiet i dzieci. Nie, na tym się nie skończy. I to Poznań! Rzeczowy, rozsądny Poznań! […] Wszystko jest poplątane, skurwione, nieszczęsne, i tak niemądre. I tak trudno poznać, rozeznać się, tak trudno wydać sąd i wyobrazić sobie słuszną drogę na przyszłość”.
Tego typu wydarzenia i trwający ferment w tygodnikach społeczno-kulturalnych, przejawiający się coraz liczniejszymi i ostrzejszymi artykułami wymierzonymi w politykę kierownictwa partii, postępujący zbyt wolno proces walki z łamaniem tzw. praworządności socjalistycznej oraz radykalizujące się nastroje społeczne będące wynikiem dramatycznych warunków życia, powodowały, że w partii poszukiwano osoby, która mogłaby „wziąć na swoje barki ciężar odpowiedzialności”. Zwalczające się nawzajem, w dużym uproszczeniu, frakcje liberałów (puławianie) i radykałów (natolińczycy) dążyły do zwarcia, którego skutki były trudne do przewidzenia. Wtedy do bieżącej polityki i aktywności powrócił Władysław Gomułka („wziął problemy na swoje barki”) i nastał Październik.
Sebastian Ligarski
Źródło: MHP