Tadeusz Zawadzki (Zośka), Jan Bytnar (Rudy), Aleksy Dawidowski (Alek ) – trzej przyjaciele, którzy stali się bohaterami niezapomnianej książki Aleksandra Kamińskiego „Kamienie na szaniec”. Danuta Rossman znała ich wszystkich. Przed wojną należeli do tej samej paczki przyjaciół, w czasie okupacji razem stawiali opór Niemcom w ramach Małego Sabotażu „Wawer”, a następnie Szarych Szeregów.
Już choćby to wystarczyło, by spisać opowieść Danuty Rossman, która także dzielnie walczyła w Powstaniu Warszawskim. Dorota Majewska i Aleksandra Prykowska podjęły się tego. Tom został oparty na autoryzowanych wspomnieniach tytułowej bohaterki i jej prywatnym archiwum.
Dzięki temu poznajemy przedwojenne życie młodej dziewczyny, uczennicy Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi w Warszawie. Jej przygoda z harcerstwem rozpoczęła się w 1936 r. , kiedy to wstąpiła do żeńskiej Drużyny Harcerek „Błękitna”. Na całe życie zostały pani Danucie słowa przysięgi składanej w mieszkaniu Alka Dawidowskiego : „Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Polsce, nieść chętną pomoc bliźnim i być posłuszną prawu harcerskiemu”. Kiedy wybuchła wojna, słowa te nabrały dodatkowych znaczeń. Mimo że napad hitlerowców na Warszawę zastał ją w rodzinnym majątku, nie zawahała się wrócić do stolicy, by tu wśród wybuchających bomb i walących się domów nieść pomoc rannym. Pełniła nocne dyżury w Szpitalu Ujazdowskim, a w Pogotowiu Wojennym Harcerek pakowała paczki żywnościowe dla potrzebujących.
Gdy miasto się poddało, włączyła się do Małego Sabotażu „Wawer”. To ona razem z kolegami wrzucała do kin, w których siedzieli Niemcy, „bomby”, czyli worki wypełnione gazem, powodujące łzawienie i podrażnienie oczu oraz skóry. To ona owijała szmatami kamienie, by nie robiły hałasu, i rzucała je w stronę witryn zakładów fotograficznych, w których znajdowały się zdjęcia hitlerowskich oficerów. To ona malowała na murach kotwice, które były znakami Polski Walczącej. – Wykonywaliśmy je pędzlem lub tak zwanym wiecznym piórem. To pióro składało się jak miarkę, jaką majster nosi w kieszeni. Rozłożone pozwalało malować na dużej wysokości. Należało mieć opanowaną technikę, bo liczyła się szybkość wykonania. Na Grottgera mieliśmy taką przyzwoitą dozorczynię, która pracowała też u nas w domu jako służąca. Mówiliśmy na nią pani Karolowa. Każdy dozorca miał nakaz zmywania wszelkich haseł. Karolowa, kiedy tylko zobaczyła „Alka”, zawsze go prosiła: „Alek, ty nie maluj tych kotwic tak wysoko, bo ja nie sięgnę, a zeskrobać muszę”. Kotwice zeskrobywała, ale wyraźny ich ślad pozostawał – opowiada na kartach książki Danuta Rossman, która niebawem została łączniczką „Zośki”.
„Zośka”, czyli Tadeusz Zawadzki, który w tym czasie był komendantem Obwodu Mokotów Górny w Okręgu Południe, poprosił ją o pełnienie tej funkcji. Miała przenosić meldunki i było to bardzo odpowiedzialne zadanie w sytuacji, kiedy Niemcy kontrolowali linię telefoniczną oraz pocztę. – Nosiłam we włosach zwinięty rozkaz, który Tadeusz odczytywał w umówionym punkcie. Korzystne było to charakterystyczne uczesanie. Upinałyśmy przednie i boczne pasma włosów tak, jakbyśmy je rolowały. I w tunelu powstającego wałka chowałyśmy konspiracyjne dokumenty – opowiadała.
Do obowiązków Danuty należało też przeprowadzanie ludzi, którzy nie znali dobrze terenu, a także przenoszenie broni. Jednak w najgłośniejszej Akcji pod Arsenałem nie wzięła udziału, gdyż „Zośka” kazał jej wyjechać na wieś. Jako łączniczka za dużo wiedziała i to stanowiło zagrożenie dla jej życia w momencie, gdy doszedł do skutku plan wyciągnięcia z rąk gestapo „Rudego”. Powiódł się i ich przyjaciel mógł przynajmniej umrzeć wśród bliskich mu ludzi. Jednak bohaterska akcja odbiła się rykoszetem na jej rodzinie. Jej ojciec i brat zostali aresztowani i wywiezieni do obozu w Auschwitz, a później w Dachau.
Trudno było z tym żyć, ale walka trwała nadal. Danuta Rossman wspomina w książce rozbicie strażnicy Grenzschutzpolizei w Sieczychach koło Wyszkowa, które zakończyło się tragicznie. – Pierwszym punktem ataku był barak. Maciej Bittner dał znak za wcześnie. Pozostałe grupy w natarciu nie zdążyły jeszcze ustawić się na pozycjach. To dlatego Tadeusz poderwał się do działania. Był to moment niemożliwej do zniesienia dla niego bezczynności i postanowił sam ją przerwać. Niemcy bardzo szybko zorientowali się w sytuacji. Natychmiast zewsząd padły strzały. Jeden z okna znajdującego się przy drzwiach wejściowych trafił w wysuniętego naprzód Tadeusza, który zaraz po tym osunął się na ziemię. „Laudański” (Bogdan Deczkowski) podbiegł do leżącego „Zośki”. Dowódcza akcji Andrzej „Morro” chciał natychmiast zabrać go z placu boju. „Laudański” i „Drogosław” (Jan Więckowski) przenieśli Tadeusza do najbliższego punktu sanitarnego. Tu czekał na niego Zygmunt Kujawski, tzw. dr Brom. W swoich wspomnieniach napisał, że „Zośka” po kilku minutach skonał na jego rękach.
Przyjaciele pani Danuty ginęli w akcjach Szarych Szeregów, a później w Powstaniu Warszawskim, podczas którego pełniła funkcję komendantki oddziału kobiet w Batalionie „Iwo”. Po upadku zrywu trafiła do obozu jenieckiego w Sandbostel. Historia jej powojennych losów również została opisana w książce „Łączniczka +Zośki+”.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP