Oddział AK „Sosienki” był nastawiony na pomoc więźniom niemieckiego obozu Auschwitz. Z kolei w czasach komunistycznych żołnierzom „Sosienek” odbierano honory, zaszczyty, dorobek wojenny i przypisywano innym formacjom – mówi PAP historyk Marcin Dziubek, badacz dziejów oddziału AK „Sosienki” na ziemi oświęcimskiej.
Polska Agencja Prasowa: Jakie były początki struktur Armii Krajowej na ziemi oświęcimskiej?
Marcin Dziubek: We wrześniu 1939 r. na ziemi oświęcimskiej stoczono tylko jedną większą bitwę. 4 września walczono pod Rajskiem. Dzień później rozpoczęła się okupacja Oświęcimia. Początkowo miastem zarządzała administracja wojskowa. Na terenie dawnych koszar WP utworzono tymczasowy obóz jeniecki. Pierwotnie Oświęcim miał zostać przecięty granicą między Rzeszą a Generalnym Gubernatorstwem. Jej linia miała przebiegać na Sole, ale ostatecznie przesunięto ją na Skawę. Niemcy szybko zmienili nazwę miasta na Auschwitz. Tak Oświęcim nazywał się pod zaborem austriackim. Jak w każdym mieście Rzeszy rynek nazwano imieniem Adolfa Hitlera. Obowiązujące przepisy określały, którymi stronami rynku mogą chodzić Polacy i Żydzi.
Na początku 1940 r. pojawiły się plany założenia na terenie koszar obozu przejściowego na potrzeby aparatu bezpieczeństwa. Więzienia w okolicznych miastach były przepełnione aresztowanymi. Obóz miał więc pełnić charakter tymczasowy, ale stało się zupełnie inaczej. SS przejęła teren koszar od Wehrmachtu. Jego przyszły komendant Rudolf Höss postawił sobie za cel zorganizowanie w tym miejscu obozu, mimo że w ocenie ekspertów nie była to odpowiednia lokalizacja. Obóz przejściowy stał się więc najpierw obozem kwarantanny, a następnie obozem koncentracyjnym dla polskich więźniów politycznych.
Wiedza tworzącego się Polskiego Państwa Podziemnego na temat powstającego obozu była dość duża. W pierwszym okresie okupacji na ziemi oświęcimskiej funkcjonowała Tajna Organizacja Wojskowa tworzona przez miejscowych oficerów rezerwy. Po powstaniu struktur Związku Walki Zbrojnej wywiad tej organizacji nawiązał kontakty z esesmanami pracującymi na terenie przyszłego obozu. Zdradzali jego przyszłą strukturę. Udało się także zinfiltrować tzw. obozowe gestapo, czyli Politische Abteilung. Jedna z łączniczek ZWZ rozkochała w sobie jednego z esesmanów – Ericha Wosnitzę, zastępcę szefa obozowego gestapo Maxa Grabnera.
Wywiad ZWZ zdobył także fotografie czołowych esesmanów z Politische Abteilung. Reakcją ZWZ było też powołanie cywilnego Komitetu Pomocy Więźniom Politycznym Obozu. Jego honorowym prezesem był ks. Jan Skarbek. Siatkę pomocy tworzyła m.in. Helena Stupka ps. Jadzia, nazywana przez więźniów „ciocią” lub „mateczką”. Pośredniczyła w kontaktach między więźniami a ich rodzinami, poszukiwała informacji, dostarczała żywność w miejsca pracy więźniów rozbudowujących obóz.
Wywiad ZWZ jednocześnie sporządzał raporty o sytuacji w obozie i informował świat zachodni. W Oświęcimiu działał porucznik Konstanty Kempa, który kierował strukturami Informacyjno-Propagandowymi Sekcji Zachodniej na Śląsku. Poprzez komórkę „Stragan” w Wiedniu informacje przekazywano na zachód.
Wywiad ZWZ jednocześnie sporządzał raporty o sytuacji w obozie i informował świat zachodni. W Oświęcimiu działał porucznik Konstanty Kempa, który kierował strukturami Informacyjno-Propagandowymi Sekcji Zachodniej na Śląsku. Poprzez komórkę „Stragan” w Wiedniu informacje przekazywano na zachód.
Obwodem Oświęcimskim ZWZ-AK kierował por. Alojzy Banaś ps. Zorza. Jednak struktury AK były infiltrowane przez niemieckich agentów – Stanisława Ryszarda Dębowicza ps. Radom i Mieczysława Mólkę-Chojnowskiego. Udało im się rozpracować Inspektorat Bielsko Armii Krajowej. Jesienią 1942 r. doszło do wielkiej fali aresztowań. W ręce Niemców wpadł m.in. komendant Obwodu Oświęcimskiego i dowódcy placówek terenowych. Zostali rozstrzelani w styczniu 1943 r. w KL Auschwitz. Nowym dowódcą Obwodu został kapitan Jan Wawrzyczek ps. Danuta, który jednocześnie pełnił funkcję dowódcy jedynego dużego oddziału partyzanckiego na tym terenie.
PAP: Działalność partyzancka na tym terenie musiała znacząco różnić się od tej znanej z innych regionów okupowanej Polski. Jakie były główne metody działania tego oddziału?
Marcin Dziubek: Początkowo na ziemi oświęcimskiej funkcjonowały niewielkie grupy dywersyjne. Za sprawą decyzji płk. Henryka Kowalówki, komendanta Okręgu Śląskiego ZWZ, utworzono jeden oddział partyzancki o kryptonimie Granica. Wspomniana wpadka zniweczyła ten plan, ale wrócił do niego nowy komendant ppłk. Maciej Zagórowski Maciej. Nazwa „Sosienki” pochodziła od młodnika, w którym partyzanci składali przysięgi. Oddział liczył 80-120 żołnierzy. Jego liczebność zwiększyła się w wyniku akcji scaleniowej obejmującej m.in. włączenie do AK struktur PPS –„Wolność, Równość, Niepodległość” i Batalionów Chłopskich.
Ziemia oświęcimska zupełnie nie nadawała się do podejmowania typowych działań partyzanckich. Nie było tu wielkich kompleksów leśnych, a teren był kolonizowany przez niemieckich osadników i silnie kontrolowany przez siły niemieckie strzegące obozu i ważnych zakładów chemicznych. Dobór ludzi do „Sosienek” przeprowadzano tak, aby żołnierze swoim zachowaniem nie wywoływali jakichkolwiek podejrzeń okupantów. Byli to miejscowi robotnicy i górnicy. Stawiali się tylko na wezwanie u ukrywającego się dowódcy. Wawrzyczek był poszukiwany przez Niemców od początku okupacji ze względu na przedwojenną działalność wojskową i patriotyczną. „Danuta” stworzył również znakomitą sieć partyzanckich melin gwarantującą przetrwanie oddziału. Chyba najsłynniejszą było „Orle Gniazdo” w Łękach-Zasolu, które pełniło funkcję sztabu Obwodu i oddziału. Do końca okupacji miejsce to pozostawało zakonspirowane.
Sieć melin odgrywała szczególną rolę w roku 1944, gdy do oddziału dołączali uciekinierzy z Auschwitz. „Sosienki” nastawione były na pomoc więźniom niemieckiego obozu, ale dopóki Niemcy utrzymywali zasadę zbiorowej odpowiedzialności za ucieczki, to starano się ich nie organizować. Sami więźniowie mieli świadomość, jak straszne konsekwencje będzie miało podjęcie ucieczki. Gdy w 1944 r. Niemcy zrezygnowali ze stosowania tej zasady, oddział „Sosienki” pomógł w ucieczce kilkudziesięciu więźniów. W ramach oddziału „Sosienki” i funkcjonującego w Beskidach oddziału „Gardnik” walczyli do końca wojny. Znali porządek panujący w obozie, byli więc dla Armii Krajowej bezcennymi źródłami informacji. Dziełem „Sosienek” było także zorganizowanie punktu odbioru uciekinierów o kryptonimie Zacisze. Do Obozowego Ruchu Oporu docierały informacje, że jeśli komuś uda się uciec, to powinien poruszać się w górę rzeki Soły do pierwszego napotkanego mostu. Był to most obok wspomnianej już meliny w Łękach-Zasolu. Tam zawsze czekali dyżurujący partyzanci, którzy przejmowali więźniów i tzw. szlakiem Babinicza przerzucali m.in. w Beskidy.
W ratowanie więźniów zaangażowanych było również wielu lekarzy i aptekarzy, którzy zapewniali im pomoc medyczną i leki. „Sekcją medyczną” kierował lekarz ppor. Lech Kwiatkowski „Szary” i tworzył sieć medyków. Działalność pomocowa wymagała również „legalizowania” uciekinierów przez wydawanie im fałszywych dokumentów lub prawdziwych, sporządzanych na oryginalnych drukach. Powołano specjalną komórkę („Lement”), która zajmowała się zdobywaniem druków i pieczątek oraz ich podrabianiem. Można powiedzieć, że duża część działalności „Sosienki” była podporządkowana udzielaniu pomocy uciekinierom i więźniom Auschwitz.
Partyzanci „Sosienek” prowadzili także działania w najważniejszych fabrykach regionu służących niemieckiej machinie wojennej. Pracując w kopalni węgla kamiennego „Brzeszcze” należącej do koncernu Reichswerke Hermann Göring i zakładach chemicznych IG Farben, dostarczali informacji o ich funkcjonowaniu i wykorzystywaniu więźniów. Prowadzili też działalność sabotażową. W ramach oddziału funkcjonowała specjalna komórka sabotażu i dywersji, która zajmowała się typowymi działaniami wymierzonymi m.in. w niemiecką infrastrukturę.
PAP: W styczniu 1945 r. zmienił się okupant. Jak żołnierze „Sosienki” odnaleźli się w nowych okolicznościach?
Marcin Dziubek: W listopadzie 1944 r. nastąpiła wielka fala aresztowań wśród miejscowych konspiratorów. Ucieczki z Auschwitz uaktywniły gestapo, które robiło wszystko, aby schwytać odpowiedzialnych za pomoc więźniom. Dochodziło bowiem do sytuacji, w której partyzanci w mundurach niemieckich formacji przejmowali grupy więźniów w terenie. Takie działania ośmieszały wręcz esesmanów. Administracja obozu wprowadziła wówczas specjalne hasła pozwalające na uniknięcie takich sytuacji i zaktywizowała szpicli i konfidentów. Oddział „Sosienki” został poważnie przetrzebiony. Tuż przed wkroczeniem wojsk sowieckich w akcji przeciwko konfidentom został ranny kpt. Wawrzyczek, którego podkomendni ukryli w polowym lazarecie w Hecznarowicach.
Po wkroczeniu wojsk sowieckich większość żołnierzy „Sosienek” ujawniła się. Myślę, że o ich postawie w dużej mierze zadecydował brak dowódcy. Zostali pozostawieni sami sobie. Pamiętajmy także, iż nie brakowało denuncjatorów, którzy chętnie ujawniali, kto z ich sąsiadów był żołnierzem Armii Krajowej. Zdarzały się przypadki aresztowań przez NKWD. Ten los spotkał m.in. kwatermistrza Obwodu Oświęcimskiego Antoniego Chowańca, który został zesłany w głąb ZSRS, i zajmującego się organizacją polowych lazaretów Józefa Kaźmierczaka, który był więziony i został zakatowany przez UB w Mysłowicach. Część jednak kontynuowała walkę w szeregach Narodowej Organizacji Wojskowej i Narodowych Siłach Zbrojnych. Podobnie jak w innych regionach Polski weterani AK byli represjonowani poprzez codzienne szykany, takie jak np. utrudnianie znalezienia pracy.
PAP: Przez kolejne dziesięciolecia działalność Armii Krajowej była przemilczana przez władze komunistyczne. W jaki sposób propaganda PRL przedstawiała działalność „Sosienek”?
Marcin Dziubek: Jednym ze sposobów propagandy było zniekształcanie historii tego oddziału. Żołnierzom „Sosienek” odbierano honory, zaszczyty, dorobek wojenny i przypisywano innym formacjom, które nie miały z nimi nic wspólnego lub działały w ramach struktur Armii Krajowej. Tworzono nieprawdziwe historie o działaniach Armii Ludowej, której na tym terenie nie było. Walka z pamięcią była dość skuteczna. Żołnierze AK walczyli o Polskę zupełnie inną niż ta, którą budowali komuniści. Często popadali w nałogi, które były wówczas wodą na młyn dla propagandy komunistycznej.
Wydaje mi się, że dziś historia tych żołnierzy jest już znacznie lepiej zakorzeniona w pamięci lokalnej. W 2006 r. w Bielanach wzniesiono jedyny pomnik poświęcony żołnierzom oddziału AK „Sosienki”. W kolejnych latach pojawiły się książki i filmy przygotowane przez Stowarzyszenie Auschwitz Memento. Gdy badałem historię „Sosienek”, spotykałem się z członkami rodzin jego żołnierzy. Często nie wierzyli, że ich bliscy walczyli w szeregach AK, ponieważ przez lata wmawiano im zupełnie inny obraz tamtych wydarzeń. Dopiero przedstawienie dokumentów Urzędów Bezpieczeństwa, które zawierały dokładny skład oddziału, zmieniało ich pogląd.
Myślę więc, że pamięć o tamtej historii wraca. Gdy w marcu zeszłego roku zmarła jedna z ostatnich łączniczek oddziału, Wanda Sarna ps. Iga, udało się poinformować o tym media ogólnopolskie. Można jednak powiedzieć, że ci, którym zależało na ożywieniu tej historii, urodzili się nieco za późno. Sam miałem okazję porozmawiania z żołnierzami „Sosienek”, ale nie zdążyłem spotkać się z Janem Wawrzyczkiem, który zmarł w 2000 r. Pozostaje nam kontakt z rodzinami. Staramy się tworzyć społeczność „sosienkowców”. Wiele zmieniło się od czasu, gdy przygotowywałem swoją książkę. Wówczas byłem przyjmowany w domach rodzin żołnierzy „Sosienek” z jednej strony z euforią, ale także pewną rezerwą. Myślę, że te rodziny mają zakorzenioną z pokolenia na pokolenie pewną nieufność i dystans wobec tych, którzy interesują się biografiami ich bliskich.(PAP)
Rozmawiał: Michał Szukała
Autor: Michał Szukała
szuk/ skp /