W 60. rocznicę powstania przeciwko komunistycznym władzom NRD Bundestag oddał w piątek hołd uczestnikom buntu stłumionego krwawo przez wojsko radzieckie wspierane przez czołgi. 17 czerwca 1953 roku zginęło co najmniej 50 osób.
"17 czerwca był czymś więcej niż tylko buntem robotniczym, (...) był narodowym zrywem w walce o wolność i prawo" - powiedział prezydent Niemiec Joachim Gauck w piątek w Bundestagu, podkreślając, że wiadomość o wydarzeniach w NRD dotarła nawet do więźniów w sowieckim gułagu w Workucie, motywując ich do rozpoczęcia strajku.
Jak podkreślił, do protestów, strajków, wieców, a nawet szturmu na budynki partyjne i komendy policji doszło nie tylko w stolicy NRD, lecz w ponad 700 miejscowościach, a uczestniczyło w nich kilkaset tysięcy osób.
Władze NRD, podobnie jak kierownictwo w Moskwie, uznały powstanie za "faszystowski, kierowany przez Zachód pucz" - mówił prezydent. Uczestników rozstrzeliwano na miejscu jako "prowodyrów", torturowano w więzieniach Stasi, zabijano, kamuflując morderstwa jako samobójstwo. Gauck podkreślił, że dokładna liczba ofiar powstania do dziś nie jest znana.
Prezydent Niemiec bronił krytykowanej przez liberalnych intelektualistów postawy "oświeconego antykomunizmu", który trzeba jego zdaniem odróżnić od antykomunizmu w stylu McCarthy'ego, charakteryzującego się "nietolerancją i reakcyjną arogancją".
"Kto nie rozumie, że istniał i nadal istnieje antykomunizm, który jest wynikiem cierpienia, doświadczonej samowoli i bezprawia, śmierci milionów osób oraz zniszczenia w trudzie budowanej i zbudowanej demokracji, ten niczego nie zrozumiał z XX wieku" - powiedział Gauck.
Prezydent wezwał swoich rodaków do traktowania rocznicy powstania z 1953 roku "z większą emfazą" - tak, jak Czesi obchodzą rocznicę "praskiej wiosny", a Polacy rocznicę Solidarności. "Także w tych krajach w czasach dyktatury marzenia ustępowały miejsca rozczarowaniu, represjom, a czasami nawet rozlewowi krwi" - zaznaczył, zastrzegając, że pomimo tego sąsiedzi Niemiec "z niezachwianą pewnością siebie" przekazują pamięć o tych wydarzeniach kolejnym pokoleniom.
Komitet Centralny Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED), realizując program przyśpieszonej budowy socjalizmu, zapowiedział 14 maja 1953 roku podwyższenie norm produkcyjnych o 10 procent. Robotnicy z prestiżowej budowy Stalin-Allee w Berlinie 16 czerwca na znak protestu przerwali pracę, domagając się odwołania decyzji o podwyżce norm. Tego dnia przed siedzibą enerdowskiego rządu przeciwko polityce gospodarczej demonstrowało 10 tys. osób.
17 czerwca protest objął cały Berlin oraz inne miasta NRD. Przed siedzibą rządu zgromadził się liczący 40 tys. osób tłum. Część demonstrantów wdarła się do biur ministerialnych, demolując je. Protestujący podpalili siedzibę Frontu Narodowego i SED. Doszło do starć z policją. Oprócz postulatów ekonomicznych pojawiły się hasła wolnych wyborów i zjednoczenia Niemiec.
W południe na ulice Berlina wyjechały radzieckie czołgi - trzy dywizje pancerne dysponujące 600 pojazdami. Rosjanie otworzyli ogień z broni maszynowej do demonstrantów, jednak - co podkreślają historycy - strzelając ponad głowami uczestników demonstracji; większość ofiar śmiertelnych zginęła od rykoszetów. "Nie doszło do krwawej łaźni" - ocenia historyk Ilko-Sascha Kowalczuk.
Demonstranci atakowali czołgi butelkami z benzyną i kamieniami. Do wieczora 17 czerwca Rosjanie opanowali sytuację. Łącznie w związku z powstaniem aresztowano 15 tys. osób. Ich procesy trwały do 1955 roku. Celem sędziów było wykazanie, że bunt sterowany był przez "klasowego wroga" z Berlina Zachodniego.
Na pamiątkę powstania 17 czerwca był w RFN świętem - dniem wolnym od pracy. Po zjednoczeniu kraju w 1990 roku święto skasowano.
Z Berlina Jacek Lepiarz (PAP)
lep/ mc/