O zbrodni wołyńskiej pisano w tym roku niemało, dużo działo się w związku z 70. rocznicą Wołynia. Tym niemniej sądzę, że choć pionierski projekt „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943” pojawiał się w serwisach informacyjnych, to jednak przesłoniły go inne – też oczywiście ważne – wydarzenia. A skoro tak to należy go w tym miejscu przypomnieć.
Jego istotą jest znalezienie i udokumentowanie postaw ludzi szlachetnych. A więc tych Ukraińców, którzy ratowali Polaków, poddanych eksterminacji przez OUN-UPA na Wołyniu i w Galicji w latach 1943-45, ale także Polaków, pomagających Ukraińcom podczas późniejszych akcji odwetowych i wysiedleńczych. Trzeba było zatem wyjść z akademickiej wieży z kości słoniowej i rozmawiać z ludźmi – żyjącymi jeszcze świadkami rzezi wołyńskich i galicyjskich, czy polsko-ukraińskich walk na Lubelszczyźnie.
Istotą projektu „Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943” jest znalezienie i udokumentowanie postaw ludzi szlachetnych. A więc tych Ukraińców, którzy ratowali Polaków, poddanych eksterminacji przez OUN-UPA na Wołyniu i w Galicji w latach 1943-45, ale także Polaków, pomagających Ukraińcom podczas późniejszych akcji odwetowych i wysiedleńczych.
I uczestnicy projektu tak właśnie zrobili. W zeszłym roku młodzi Polacy i Ukraińcy pojechali z kamerami na Wołyń. Trasa ekspedycji wiodła przez Łuck-Równe-Włodzimierz Wołyński-Nowowołyńsk-Szack. Dwudziestoosobowa grupa studencka była w przeszło 50 miejscowościach i nagrała 145 relacji. Spotykali się z ludźmi i nagrywali ich w mieszanych, polsko-ukraińskich ekipach. To, moim zdaniem, strzał w dziesiątkę ze strony organizatorów – Teatru NN Brama Grodzka i Stowarzyszenia „Panorama Kultur”. Bo myślę, że to na ogół ośmielało rozmówców i pomagało im głębiej sięgnąć do własnej pamięci.
„Urobek” z tego wyjazdu jest bardzo różny; wiele osób relacjonowało fakty znane z pamięci rodzinnej, czy wręcz rzeczy zasłyszane od obcych, byli i tacy, którzy się dobrze przygotowali do nagrania i przekazywali wyuczoną lekcję. Ale to już nie specyfika Wołynia, ani też stosunków polsko-ukraińskich. Po prostu na tym polega urok historii mówionej…
Tym niemniej w opublikowanym zbiorze 145 fragmentów notacji jest sporo bardzo ciekawych świadectw. Oto Maria Karpiuk w swojej dramatycznej relacji z powiatu włodzimierskiego w 1943 roku przekazała też znaną jej historię uratowania polskiego dziecka przez Ukraińca:
„…nazywał się Karpiuk Płaton. Jego już nie ma. Umarł ten, który uratował to dziecko. Oj, tutaj jak go bili, on to dziecko chował, biedny, nie miał gdzie schować. Do niego ci powstańcy przyszli, to nieźle go okładali, że dziecko zabrał. >>Ja nie mam – mówił – żadnego dziecka<< - on się nie przyznawał. I potem wiezie ukradkiem do Włodzimierza, tam też byli Polacy. >>Wiecie – mówi – wiozę dziecko, uratowałem<< i oni go wtedy puścili do Włodzimierza, bo wszyscy Polacy pouciekali do Włodzimierza, kto tylko mógł uciec…”.
Wartościowych nagrań na pewno przybędzie, bo projekt nie jest zakończony, jego koordynatorka Aleksandra Zińczuk zapowiada na przyszły rok kolejne ekspedycje – na Lubelszczyznę i do Galicji Wschodniej. I to bardzo dobrze, bo świadkowie tamtych wydarzeń odchodzą. Oczywiście ich relacje – tak jak wszelkie inne źródła historyczne – trzeba będzie weryfikować.
Tym niemniej uzyskane już choćby tylko w trakcie zeszłorocznego wyjazdu grupy projektowej na Wołyń notacje są interesującym dopełnieniem arcyważnej publikacji IPN. Chodzi mi naturalnie o pracę „Kresowa księga sprawiedliwych 1939–1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA”, opracowaną przez Romualda Niedzielkę, wznowionej właśnie przez IPN i dostępnej w wersji cyfrowej. Te nowe relacje są ważne i potrzebne. To nie ulega najmniejszej wątpliwości.
Kolejna sprawa to długofalowy cel projektu, zawarty zresztą w samej jego nazwie: pojednanie przez trudną pamięć. Autorzy przedsięwzięcia – mówiąc najkrócej – liczą na to, że pokazanie sprawiedliwych z czasu wojny z obu narodów pomoże budować dialog między kolejnymi pokoleniami Polaków i Ukraińców.
Kolejna sprawa to długofalowy cel projektu, zawarty zresztą w samej jego nazwie: pojednanie przez trudną pamięć. Autorzy przedsięwzięcia – mówiąc najkrócej – liczą na to, że pokazanie sprawiedliwych z czasu wojny z obu narodów pomoże budować dialog między kolejnymi pokoleniami Polaków i Ukraińców.
Rzecz jest niesłychanie trudna choć z pewnością warto się o to starać. Szczerze mówiąc dotąd sądziłem, że siłą sprawczą pojednania Polaków i Ukraińców może być tylko Kościół. To tak trudna i bolesna sprawa, na dodatek mimo upływu lat spychana w niebyt i przez Ukrainę i przez Polskę, a więc żeby coś zdziałać in plus potrzeba naprawdę potężnego autorytetu. Umocniło mnie w tym przekonaniu to, co się stało w ostatnią niedzielę. A więc oddanie przez ukraińskich grekokatolików polskim łacinnikom cudem ocalałej monstrancji z kościoła w Hucie Pieniackiej, który zniknął z powierzchni ziemi wraz z wymordowaniem przez SS-Galizien tamtejszych Polaków w 1944 roku.
Dobrze, że tym tematem zaczynają się zajmować i inne środowiska. Trzeba się spieszyć, aby pamięć o ludziach dobrych i szlachetnych nie odeszła wraz z nimi.
Michał Kurkiewicz, autor pracuje w IPN