Nie pozyskanie spektakularnych zabytków, ale poznanie przeszłości w sposób kompleksowy jest głównym celem archeologów w Egipcie czy w Sudanie – powiedział PAP dyrektor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW dr hab. Artur Obłuski. Ważne jest też zaangażowanie lokalnych społeczności w badania – dodał.
PAP: Czy współczesna archeologia śródziemnomorska jest podobna do tej, jaką uprawiano kilkadziesiąt czy sto lat temu?
Dyrektor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW, dr hab. Artur Obłuski: Na początku XX w. jeden naukowiec obejmował cały świat śródziemnomorski, znał wszystkie publikacje na temat badań tym rejonie i zapewne niemal wszystkich badaczy, których było może 50-100. Teraz naukowców są tysiące, a archeologia śródziemnomorska zamknęła się w wielu silosach, obejmujących regiony czy też specjalizacje, takie jak np. bioarcheologia.
Zmienia się też definicja archeologii śródziemnomorskiej. Kiedyś uważano za nią badanie Grecji, Egiptu, Bliskiego Wschodu czy Rzymu. Ale w ostatnich dekadach wielu archeologów, również pracujących w ramach CAŚ UW, zajęło się badaniem Kaukazu, w tym Gruzji. Od lat jesteśmy też obecni w krajach Zatoki Perskiej, obecnie nazywanej także Zatoką Arabską. Te obszary w wielu momentach swoich dziejów były silnie związane ze strefą śródziemnomorską.
PAP: Kilkadziesiąt lat temu, gdy założyciel CAŚ UW, prof. Kazimierz Michałowski wracał z niektórych badań, przywoził ze sobą zabytki. Dzięki niemu w Muzeum Narodowym w Warszawie możemy np. podziwiać średniowieczne malowidła z katedry w Faras w Sudanie. Był to namacalny wymiar pracy archeologów. Jednak od pewnego czasu zabytków z większości krajów nie można wywozić. Jaki jest zatem sens prowadzenia badań?
A.O.: W archeologii nigdy nie chodziło wyłącznie o kopanie zabytków, artefaktów. Choć rzeczywiście archeologia XIX, i w dużej części XX wieku, taka była. Przywożono do Europy czy USA przedmioty z biedniejszych krajów, z Egiptu czy z Sudanu. Archeologię śródziemnomorską można nazwać ostatnim reliktem kolonializmu. Miejscowe społeczności z działalności archeologów nie miały nic.
W CAŚ UW próbuję zmienić to podejście o 180 stopni. Teraz prowadzimy archeologię nowoczesną, która polega nie tylko na wykopaniu cennych zabytków, ale przede wszystkim na poznaniu i zrozumieniu przeszłości w sposób kompleksowy. Pierwsi archeolodzy skupiali się na wykopaliskach tylko w obrębie świątyń czy pałaców, by zdobyć cenne fanty. My chcemy zrozumieć, jak żyli ludzie w przeszłości, jakie mieli problemy i przede wszystkim jak sobie z nimi radzili. Być może możemy wyciągnąć z tego lekcję dla nas.
Zwłaszcza teraz widoczny jest rozwój geoarcheologii, która pozwala badać zmiany klimatyczne, które są bardzo aktualnym problemem. Dzięki tym badaniom możemy identyfikować zmiany klimatyczne i badać ich wpływ na życie ówczesnych ludzi. I odnieść to do współczesności. Takie projekty też prowadzimy.
To prawda, że nie wywozimy już zabytków. Najwyżej trafiają do Polski próbki do ekspertyz lub artefakty do konserwacji, które następnie zwracamy.
Niektóre z badanych przez nas stanowisk są częścią światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO, ale miejsca te należą też do społeczności, które mieszkają w ich sąsiedztwie nierzadko od tysięcy lat. Archeologia kolonialna miała to do siebie, że z badań wykopaliskowych ci ludzie nie korzystali. To podejście się zmienia.
W Dongoli - dawnej stolicy królestwa Makurii w Sudanie, w Nea Pafos na Cyprze - stolicy wyspy w okresie grecko-rzymskim i w Tyrze - fenickiej metropolii w Libanie, zaczęliśmy prowadzić badania z zakresu archeologii angażującej. Oznacza to, że staramy się wciągnąć lokalną społeczność w nasze działania. Dzielimy się wynikami badań. Na przykład w Nea Pafos i w Tyrze mamy projekty współpracy ze szkołami.
Flagowym projektem jest sudańska Dongola, gdzie dzięki środkom MEiN realizujemy projekt rozwoju ekonomicznego lokalnej społeczności. Chcemy, żeby lokalni mieszkańcy mieli namacalne profity z naszej działalności. Ruszył już pierwszy start-up turystyczny. Jednej z rodzin pomogliśmy wyremontować dom, by mogła przyjmować turystów zwiedzających stanowisko. Wcześniej turyści nie zatrzymywali się na noc na miejscu, tylko wyjeżdżali do włoskiego hotelu oddalonego o 100 km. Na razie wygląda na to, że przedsięwzięcie odniosło sukces, bo w sezonie dom ma pełne obłożenie i kolejni mieszkańcy chcą otwierać podobne domy gościnne.
PAP: CAŚ UW realizuje kilkadziesiąt projektów. Archeologia angażująca chyba nadal jest wyjątkiem?
A.O.: Pierwsze projekty tego typu to nie jest wyjątek, tylko awangarda, która wytycza kierunek. Aby prowadzić takie projekty, musi się zmienić samo podejście archeologów. Są też kraje lub stanowiska, gdzie takie podejście nie zawsze jest możliwe - na przykład miejsce usytuowane na środku pustyni, oddalone od siedzib ludzkich lub stanowiska położone w pobliżu stref wojskowych.
PAP: A jak wygląda to w Egipcie?
A.O.: W 2021 r. w ramach programu prestiżowych stypendiów, który od kilku lat CAŚ UW prowadzi z Francuskim Instytutem Archeologii Orientalnej (IFAO), stypendystką została Fatma Keshk, która prowadzi działalność z zakresu archeologii angażującej. Ona wytyczy taki kierunek w Egipcie. Przygotuje programy dla flagowych stanowisk badanych przez naszych archeologów - w Aleksandrii i w Deir el-Bahari, gdzie znajduje się świątynia Hatszepsut. Są to co prawda miejsca turystyczne, ale chcemy położyć nacisk na kontakty z lokalnymi społecznościami. Chciałbym, żeby takie przedsięwzięcia odbywały się na większej liczbie stanowisk, ale nie od razu Kraków zbudowano. Takie projekty wymagają dodatkowego finansowania, a ponieważ są to nowatorskie działania - na razie ciężko jest na nie zdobyć pieniądze.
PAP: Czyli Sudan był swoistym poligonem do działań w ramach archeologii zaangażowanej? Co jeszcze udało się zdziałać do tej pory?
A.O. Tak. Udało się nam tam zebrać wszystkich udziałowców - od tych na szczeblu rządowym po lokalne władze. Stworzyliśmy wspólnie dokument strategiczny, w jaki sposób można rozwinąć Dongolę i społeczności zamieszkujące dookoła niej.
Rozmawiamy z ludźmi mieszkającymi obok stanowiska. Ustaliliśmy, że wiarygodne i dość precyzyjne lokalne tradycje ustne sięgają 250-300 lat wstecz, potem się zacierają. To cenne źródło informacji, nierzadko też o badanych przez nas ruinach.
Prowadzimy na przykład dni otwarte, kiedy lokalni mieszkańcy odwiedzają teren wykopalisk. Zainteresowanie jest tak duże, że czasem trudno jest nam wszystkimi się zająć. To prawda, że osoby mieszkające nieopodal są też naszą siłą roboczą w czasie wykopalisk. Ale nie tylko. Co jakiś czas robimy "otwarte dni zabytków". Czasami w czasie badań znajdujemy przedmioty lub ich fragmenty, których funkcja jest dla nas zagadką. Osoby z lokalnych społeczności często rozpoznają je i zdradzają ich funkcję. W ten sposób mają swój wkład w badania.
Nadal jednak problemem jest dostępność dla lokalnych społeczności do publikacji z wynikami badań.
PAP: Czy oznacza to, że artykuły naukowe nie są tłumaczone np. w Egipcie i w Sudanie na język arabski?
A.O.: Czasami tłumaczymy na arabski abstrakty publikacji. Na pełen przekład, skład i wydruk potrzebne byłyby potężne środki, rzędu kilkunastu tysięcy złotych do każdej książki.
PAP: A czy Narodowe Centrum Nauki nie finansuje takich inicjatyw?
A.O.: NCN finansuje badania podstawowe, a przygotowanie przekładów takimi badaniami nie jest.
W ogóle na działania nowoczesnej, zaangażowanej archeologii trudno jest zdobyć środki, bo nie wszyscy rozumieją, że paradygmaty się zmieniają. Takie podejście budzi duży sprzeciw części środowiska.
PAP: Zatem archeolodzy stopniowo, coraz częściej, wspierają lokalne społeczności i z nimi działają. Ale jak przekonać Polaków do sensowności utrzymywania nakładów na archeologię śródziemnomorską, skoro nie widać wymiernych efektów w postaci np. zabytków w muzeach?
A.O.: Dziedzictwo jest najwspanialsze w swoim własnym kontekście: kulturowym i krajobrazowym. Każdy zabytek ma swój genius loci. Wtedy najlepiej działa na naszą percepcję. Dzięki naszemu podejściu zabytki nie niszczeją, nie są rozrabowywane, bo dbają o nie lokalni mieszkańcy. Można zatem odwiedzić je w krajach, w których je badamy. W przypadku klasztorów badanych przez nas w Ghazali w Sudanie i w Dongoli przygotowaliśmy ich wirtualne rekonstrukcje. Można wejść na stronę internetową https://virtualnubia.uw.edu.pl założyć gogle i przenieść się 5000 km na południe i 1500 lat wstecz.
Myślę też, że Polacy nie chcieliby, by obcokrajowcy przyjeżdżali do ich kraju i wywozili z nich zabytki. Pora przestać myśleć w sposób kolonialny i zmienić mentalność.
PAP: W kontekście kolonializmu powraca pytanie o zwrot zabytków pozyskanych w nie do końca legalny sposób z wielu krajów basenu Morza Śródziemnego. Czy należałoby je zwrócić?
A.O.: Sprawa nie jest zerojedynkowa, a każdy przypadek powinno się rozpatrywać indywidualnie. Gdy kradzież była ewidentna, należy zabytki zwrócić. Ale pamiętajmy, ze zabytki w muzeach na całym świecie budzą zainteresowanie odległymi krajami i cywilizacjami. Dlatego w interesie krajów, z których pochodzą, może być ich pozostawienie tam, gdzie są. Zwłaszcza w takiej sprawie warto rozmawiać, nie okopywać się na swoich pozycjach.
Zatem nie jest to łatwy temat. Na szczęście w przypadku np. Galerii Faras otrzymaliśmy malowidła w darze rządu sudańskiego. Część z malowideł odkrytych przez prof. Michałowskiego trafiła do muzeum w Chartumie, a pozostała - do Muzeum Narodowego w Warszawie.
PAP: Przez większość XX w. archeologia śródziemnomorska kojarzona była z przygodą, starożytnymi tajemnicami i jednocześnie współczesnym, fascynującym, orientalnym światem. A jaka jest lub staje się obecnie?
A.O.: Ale to przecież cały czas jest wspaniała przygoda. Czy jest wśród nas ktoś, kto choć raz nie pomyślał, czy nie zostać poszukiwaczem zaginionych cywilizacji? Nie można też potępiać wszystkich pionierów archeologii. Było wśród nich wielu światłych badaczy, którym na sercu leżało nie tylko wydobywanie cennych artefaktów, ale też odkrywanie cywilizacji. Przez kilkadziesiąt lat wiele się jednak zmieniło pod względem kulturowym i politycznym. To jest ciągle piękny świata i można go badać długo. Dla nas, Europejczyków, te kultury są ciągle fascynujące.
Ciągle też pokutują negatywne stereotypy na temat krajów afrykańskich czy arabskich, w tym np. Sudanu. Tymczasem najwyższa pora, by przywrócić ich nieznane historie i dzieje. Taki trend widoczny jest u badaczy zachodnioeuropejskich. Średniowiecza Nubia przyjęła chrześcijaństwo 500 lat przed Polską. Budowano tam miasta, dorównujące europejskim metropoliom. A gdyby nie działalność arabskich uczonych w średniowieczu, to do naszych czasów nie przetrwałyby dzieła antycznych myślicieli świata antycznego.
Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej im. Kazimierza Michałowskiego Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się prowadzeniem i koordynacją badań archeologicznych, konserwatorskich i rekonstrukcyjnych w północno-wschodniej Afryce, na Bliskim Wschodzie, Cyprze, Półwyspie Arabskim i Zakaukaziu. Istnieje pod obecną nazwą od 1990 roku. Jest przedłużeniem działalności Stacji Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego w Kairze, założonej w 1959 r. przez wybitnego archeologa i egiptologa, prof. Kazimierza Michałowskiego. Jej badacze prowadzą prace m.in. w Aleksandrii czy świątyni Hatszepsut w Egipcie, ale też w Sudanie czy w Gruzji. (PAP)
Rozmawiał: Szymon Zdziebłowski
Autor: Szymon Zdziebłowski
szz/ zan/