Peter Brötzmann – jeden z twórców i filarów europejskiego free jazzu, zagra w Warszawie 7 i 8 lutego w klubie Pardon, To Tu. Niemiecki saksofonista jest zaliczany do grona najważniejszych improwizatorów wszech czasów. Będą mu towarzyszyć: wibrafonista Jason Adasiewicz, kontrabasista John Edwards i perkusista Steve Noble.
PAP: Jest pan legendą, wciąż aktywny od ponad 60 lat. Muzyka jest tym eliksirem młodości? Szczególnie wolna muzyka, jak free jazz?
Peter Brötzmann: Ogólna zasada jest taka, że jeśli robisz to, co kochasz, zachowujesz dłużej młodość. Poza tym, jeśli dzięki tej pasji podróżujesz po świecie, masz możliwość zawierania wszędzie przyjaźni, a nawet zarabiania od czasu do czasu trochę pieniędzy – to pomaga w zachowaniu dobrej formy.
PAP: Życie w trasie to był pana żywioł. Czy nadal lubi pan koncertować ze swoimi grupami?
P.B.: Staram się jak mogę, ale trzy lata z Covidem bardzo zmieniły wszystko. Poza tym w przyszłym miesiącu skończę 82 lata i cierpię od 20 lat na COPD (POChP, przewlekła obturacyjna choroba płuc – PAP). Charakteryzuje się to trwałym ograniczeniem przepływu powietrza przez drogi oddechowe i moje płuca pracują tylko w 50 procentach, więc staromodne koncertowanie już nie jest dla mnie.
PAP: Czy przydomek „najgłośniejszy saksofonista świata” jest zatem aktualny?
P.B.: To określenie nigdy nie było moim celem, ale rzeczywiście lubię, gdy instrument mocno brzmi. Teraz, po tylu latach, interesują mnie raczej dźwięki i dynamika niż głośność.
PAP: Free jazz jest trochę jak punk rock. Łamie stary system.
P.B.: To nie takie proste, ale rzeczywiście free w połączeniu z jazzem miało znaczenie właśnie w związku z sytuacją polityczną przełomu lat 50. i 60. XX wieku. Najpierw w USA, w związku z zamieszkami na tle rasowym, ruchem Czarna Pantera itp., ale także w Europie. U nas z różnych powodów, dla Europy był to czas emancypacji, haseł NIGDY WIĘCEJ, próba pozbycia się kurzu nazistowskiego reżimu. Wy, Polacy, wiecie o tym lepiej niż wszyscy.
PAP: Mekka jazzmanów jest za oceanem, ale pan rozwijał swoją karierę głównie w Europie? Dlaczego nie Ameryka?
P.B.: Tutaj, w Europie, była praca, wszystkie amerykańskie zespoły próbowały dostać pracę tutaj, nadal jest zresztą tak samo. Mój związek ze Stanami rozwinąłem jednak bardzo wcześnie i intensywnie, pracowałem z wieloma tamtejszymi muzykami, wielokrotnie próbowałem pracować w USA. Dzisiaj mogę powiedzieć, że jestem tam dość znanym facetem, z całą skromnością.
PAP: Nie każdy wie o pana malarskiej pasji. Czy nadal projektuje pan okładki swoich albumów? Jest czas na malowanie?
P.B.: Jasne, że robię okładki i plakaty, nadal kocham tworzyć te obrazy, chociaż muszę przyznać, że moje zdrowie bardzo podupadło podczas covidowych lat i nie mogłem w tym czasie zbyt wiele zrobić.
PAP: Przyjeżdża pan do Warszawy z mocną ekipą. Co usłyszymy na koncertach?
P.B.: Przede wszystkim dużo improwizujemy, ale słuchacze, którzy znają nasz repertuar, z pewnością rozpoznają jedną lub drugą piosenkę.
PAP: Bilety na warszawskie koncerty szybko się wyprzedają. Czy w tym roku zagracie jeszcze w Polsce?
P.B.: Ha, dobre pytanie, ale zależy od kogoś, kto zechce nas tu zaprosić. Ja jestem otwarty, ponieważ kocham grać w Polsce. Grałem też z wieloma polskimi jazzmanami i zawsze była to wspaniała współpraca. Jeśli tylko będą propozycje i mój stan zdrowia na to pozwoli, przyjadę znowu z radością.
Peter Brötzmann – niemiecki saksofonista i klarnecista jazzowy. Jeden z najważniejszych przedstawicieli free jazzu i muzyki improwizowanej. Jego styl cechuje ostry, nieokrzesany ton oraz liryczność. Energiczny sposób grania improwizacji przez Brötzmanna został nazwany "brötzen", co się przysłużyło do nadania mu przydomku "najgłośniejszego saksofonisty świata". Muzyk gra również na klarnecie i na węgierskim instrumencie dętym tárogató.(PAP)
Rozmawiał: Przemek Skoczek
Autor: Przemek Skoczek
sko/ dki/