14.03.2023–14.03.2023
14 marca odbędzie się premiera albumu „Adolf Duszek. Fotograf Warszawy”. Publikacja wydana przez Urząd Dzielnicy Bielany przedstawia nieznane dotychczas zdjęcia Warszawy lat 50. i 60. XX wieku pieczołowicie wyselekcjonowane z ogromnej, wielotematycznej kolekcji fotografa.
Szczęśliwym zrządzeniem losu na początku 2021 roku w zakamarkach domu rodziny Duszków na Starych Bielanach odnaleziono – w większości w postaci negatywów – nieznane dotychczas zdjęcia autorstwa Adolfa Duszka (1902–1998). Większość ze znalezionych negatywów pierwszy raz ujarzała światło dzienne niemal po 70 latach. O tym odkryciu zespół Bielańskiej Fototeki (gromadzący archiwalne fotografie dzielnicy) dowiedział się przypadkiem. Rodzina fotografa od razu wyraziła chęć współpracy z Urzędem Dzielnicy Bielany przy wydaniu albumu.
– Dziękuję rodzinie Duszków za okazane zaufanie i powierzenie nam cennego zbioru fotografii. To dla nas zaszczyt, że mogliśmy wydać album. Wiem, jak bardzo ważne jest upowszechnianie pamięci o minionych pokoleniach warszawiaków i historii miejsca, w którym żyjemy. Od 2019 roku prowadzimy projekt Bielańska Fototeka. Służy on budowaniu więzi międzypokoleniowych wśród mieszkańców dzielnicy poprzez dzielenie się wspomnieniami, doświadczeniami i przeżyciami, których źródłem i inspiracją są stare fotografie z archiwów domowych – mówi Grzegorz Pietruczuk, burmistrz dzielnicy Bielany.
Podczas niestrudzonych wędrówek fotograf uwiecznił między innymi obrazy podnoszącej się ze zniszczeń wojennych Warszawy: ruiny i odbudowę Starówki, wozaków opróżniających stolicę z gruzów, murarzy wznoszących staromiejskie kamieniczki, ludzi powracających do ciężko zranionego miasta, nową architekturę. Wytrwale utrwalał też na kliszach mieszkańców, uliczki i przyrodę Bielan – swojej małej ojczyzny.
Album prezentuje fotografie Warszawy i Bielan lat 50. i 60. XX wieku, pieczołowicie wyselekcjonowane z ogromnej, wielotematycznej kolekcji dotychczas nieznanych zdjęć Adolfa Duszka. Wyboru fotografii dokonali i opatrzyli komentarzami Joanna Rolińska, publicystka i varsavianistka, oraz Mateusz Napieralski, archeolog, znawca dziejów Bielan, konsultację varsavianistyczną zapewnił Ryszard Mączewski, współtwórca portalu warszawa1939.pl. Digitalizacją i retuszem zdjęć zajął się wnuk fotografa – Maciej Anioł.
Premiera wydawnictwa obędzie się 14 marca o godzinie 18:00 w sali widowiskowej Urzędu Dzielnicy Bielany przy ul. Żeromskiego 29 (wejście od ul. Jarzębskiego). Będzie to okazja do zdobycia egzemplarza albumu oraz rozmowy z autorami i rodziną fotografa.
Fotograf
Wstęp do albumu napisał syn fotografa i wybitny grafik Roman Duszek. Poniżej prezentujemy obszerny fragment tekstu.
Pisząc ten tekst szukam w pamięci fragmentów mówiących o związkach mojego Ojca z fotografią. Nie wiem dlaczego, jako pierwsze nasuwa się wspomnienie z ciemni fotograficznej, gdy stojąc obok niego, oczekiwałem w czerwieni mroku na moment kiedy zanurzony w wywoływaczu papier, zacznie czernieć ujawniając zawarty w nim obraz. Całe misterium wywoływania zdjęć było dla mnie tajemnicze i chętnie w nim uczestniczyłem. Zaczynało się ono często poza ciemnią, gdy na małej, szalkowej wadze, Ojciec dozował chemikalia potrzebne do wywołania i utrwalenia obrazu. Niedawno wpadł mi w ręce zeszyt zapisany drobno notatkami stosowanych przez niego receptur. Były w nich przepisy na wywoływacz szybki lub powolny, na grubo lub drobnoziarnisty i cały szereg innych płynów. Obok wywoływaczy istniała duża bateria odczynników, które trudno było spamiętać. Tata był dla mnie alchemikiem-czarodziejem, jeszcze na długo przed pojawieniem się Harrego Pottera. Cała szafka w domowej łazience zapełniała się przeróżnymi proszkami i jemu tylko znanymi chemikaliami. Wyglądało to trochę jak stara apteka.
Na początku użyłem słowa ciemnia, ale w istocie była to łazienka, z oknem zasłanianym kocem. Gdy wszyscy domownicy spali, to małe pomieszczenie przeistaczało się w sanktuarium fotograficzne. Stary powiększalnik stał nad wanną, rzucając na papier odmierzane sekundami światło. Bywało, że zdjęcia o wysokim kontraście wymagały specjalnego traktowania. Wtedy rozpoczynało się całe misterium kontrolowanego naświetlania, które ojciec uzyskiwał ruszając, nad naświetlanym papierem, małym, czarnym papierkiem, umocowanym na końcu prostego drucika. Efektem było zdjęcie posiadające szczegóły zarówno w cieniu jak i świetle.
Nie wiem czym Ojciec fotografował przed wojną ale domyślam się po szklanych kliszach, że były to aparaty z matówką, rozstawiane na statywie oraz aparaty kliszowe na film zwijany. Czasy powojenne, będące same w sobie trudnym okresem, były także trudne do znalezienia odpowiedniego i z natury drogiego sprzętu. Tak więc w posiadaniu ojca był Voiklandeer, aparat o świetnej optyce jak mawiał, na film ze szpulki posiadający wyciągany mieszek z wbudowanym obiektywem. Prawdopodobnie z tego właśnie aparatu pochodzą zdjęcia zniszczonej Starówki. Format o ile pamiętam to standartowe 6x9. Potem była jakaś wschodnio-niemiecka Exa, była sowiecka Zorka, nieudane naśladownictwo Leici i także sowiecka podróbka Hasselblada. Używany Rollejflejflex, dwuobiektywowa lustrzanka 6x6 był upragnioną zdobyczą. Świetnie, ostro rysujący obiektyw był atutem tego aparatu, czyniąc z niego kamerę często używaną także przez profesjonalistów. Mam go do dnia dzisiejszego. Kolekcję zamykała Leica, mało-obrazkowy poręczny aparat z roku 1942! (podobno, sądząc po numerze seryjnym, produkowana dla Luftwaffe), który odziedziczyłem po ojcu. Stoi dziś u mnie w stanie gotowym do użytku.
Obok architektury czy pejzażu Ojciec fotografował także ludzi. Fotografował dyskretnie, utrwalając pracę robotników ze Starówki, warszawskich wozaków–bohaterów w odgruzowywania Warszawy sceny z targów w Kazimierzu nad Wisłą czy żniw. Osobny rozdział to seria zdjęć pejzażu a także ludzi z którymi Ojciec wędrował po górskich szlakach Bieszczad, Beskidu Niskiego czy Podlasia. Częstym obiektem fotografii stawał się organizator i przewodnik tych wycieczek Dr. Mieczysław Orłowicz, nestor turystyki polskiej.
Wiedza Ojca o fotografii pochodziła głównie z jego własnego doświadczenia. Uzupełniało ją także Polskie Towarzystwo Fotograficzne, z siedzibą przy ul. Śniadeckich w Warszawie. Pamiętam ten adres bowiem Ojciec dość często zabierał mnie tam ze sobą. Zebrania były okazją do wymiany doświadczeń, prezentacji prac a obecność wielkich nazwisk z tej domeny nadawały spotkaniom rangi. I tak pamiętam Edwarda Hartwiga, którego fotogramy graniczyły często z grafiką, Jerzego Dorysa znanego z portretów, Witolda Dederkę - eksperymentatora czy Franciszka Myszkowskiego, autora zdjęć teatralnych. Trudno wszystkich wymienić, jednak ich sława nobilitowała Stowarzyszenie. Na zebrania przychodził także Janusz Bułhak, syn nestora polskiej fotografii, Jana Bułhaka. Jan Bułhak senior, był dla Ojca autorytetem i wzorem do naśladowania. Istotnie, w wielu zdjęciach, szczególnie pejzażowych, dostrzec można wpływ jego stylu na fotografię ojca.
Ojciec był z natury osobą skromną, nie mówiącą o swej pracy a w szczególności o swym zamiłowaniu do fotografii. On poprostu fotografował, nie dopisując do tego żadnej filozofii czy artystycznych credo. Przemilczał fakt przynależności do Polskiego Towarzystwa Fotograficznego, już od 1934 roku. Podobnie było z ukończonym kursem fotograficznym w 1954 roku, organizowanym przez Związek Polskich Artystów Fotografików jak także był członkiem-kandydatem tej Organizacji. Podobnie było w przypadku zrobienia uprawnień czeladniczych w Izbie Rzemieślniczej.
Ojciec chodził często z aparatem „polując” na tematy czy sceny. Był bielańczykiem i Bielany były najbliższe do tych wędrówek, toteż gdy na polach ulicy Kasprowicza zaczęły rosnąc bloki mieszkalne, znalazły się one także na kliszach. Piszę znalazły się, bowiem nie wszystkie filmy doczekały się odbitek. Robił je czasem pojedynczo z rolki, resztę zostawiając na czas „aż się wszystko uspokoi” jak mawiał. Wszystko się nigdy nie uspokoiło a w domu, po jego odejściu, zostały ogromne ilości negatywów i pojedynczych odbitek.
Źródło: Dzielnica Bielany, Wydział Kultury i Promocji dla Dzielnicy