Hanna Suchocka nie była, jak chciała propaganda rządowa, polską Margaret Thatcher. Odgrywała rolę koordynatora nadającego radzie ministrów wrażenie pewnej jedności – mówi PAP historyk prof. Antoni Dudek. 30 lat temu, 28 maja 1993 r., upadł rząd premier Suchockiej.
Polska Agencja Prasowa: Po nieudanej próbie powołania rządu Waldemara Pawlaka w lipcu 1992 r. trwały negocjacje nad wyłonieniem nowego premiera. Dlaczego zdecydowano wówczas, że na czele rządu stanie mało znana posłanka Hanna Suchocka z Unii Demokratycznej?
Prof. Antoni Dudek: Taka kandydatura oznaczała, że żaden z przedstawicieli stronnictw tworzących rząd nie będzie miał pretensji, że premierem został znaczący lider innej partii. W praktyce chodziło o pogodzenie Unii Demokratycznej i Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, ponieważ to te dwie formacje były największymi siłami tworzącymi koalicję. Warunkiem ZCHN-u było zapobiegnięcie objęciu teki premiera przez czołowego polityka UD – Tadeusza Mazowieckiego, Jacka Kuronia albo Bronisława Geremka. Unia argumentowała, że posiada największy klub parlamentarny, więc premier powinien wywodzić się z jej środowiska.
Wówczas i w kolejnych latach po upadku rządu dominowało przekonanie, że Suchocka jest „kwiatkiem do kożucha” i w rzeczywistości rządzą „silni mężczyźni”, tacy jak Rokita, Tadeusz Syryjczyk, Andrzej Milczanowski i Henryk Goryszewski. Jednak w takiej interpretacji zapomina się, że to Suchocka uzgadniała pomiędzy nimi ostateczne stanowisko rządu i doprowadzała do kompromisu.
Ostatecznie zdecydowano, że będzie to mało wówczas znana Hanna Suchocka, która jak na posłankę Unii Demokratycznej miała dość nietypowy, konserwatywny wizerunek. Często manifestowała swój katolicyzm i znajomość z wieloma duchownymi. Te cechy pomogły w rozmowach z kierownictwem ZCHN-u. Jej wizerunek wzmacniało także to, że była kobietą. Ówczesna polityka była zdominowana przez mężczyzn znacznie bardziej niż współcześnie. Wystarczy powiedzieć, że Suchocka była jedyną kobietą w swoim rządzie.
PAP: Jak do powstania rządu tej koalicji podchodził prezydent Lech Wałęsa?
Prof. A. Dudek: Wałęsa podchodził do nowej rady ministrów z umiarkowanym zadowoleniem, ponieważ, jak wówczas mówił, „jego pupil” Waldemar Pawlak nie stworzył rady ministrów. Początkowo zakładał, że nowy rząd będzie realizował jego agendę programową i będzie mu podporządkowany. Taki pogląd wyrażał także publicznie. W pierwszych dnia premierostwa Suchockiej powiedział, że to najlepszy rząd po 1989 r. W tym samym wystąpieniu zaznaczył, że na jego stosunek do rządu wpływa także osoba pani premier, wobec której nie będzie stosował takiego języka, jak wobec innych polityków. Zachowanie Wałęsy w rzeczywistości było inne niż jego początkowe deklaracje. We wszystkich istotnych sprawach dzwonił do szefa Urzędu Rady Ministrów Jana Rokity. W ten sposób lekceważył premier Suchocką i uznawał Rokitę za faktycznego szefa rządu. Wówczas i w kolejnych latach po upadku rządu dominowało przekonanie, że Suchocka jest „kwiatkiem do kożucha” i w rzeczywistości rządzą „silni mężczyźni”, tacy jak Rokita, Tadeusz Syryjczyk, Andrzej Milczanowski i Henryk Goryszewski. Jednak w takiej interpretacji zapomina się, że to Suchocka uzgadniała pomiędzy nimi ostateczne stanowisko rządu i doprowadzała do kompromisu. Oczywiście nie oznaczało to, że Suchocka wyznaczała kierunek, w którym podąża jej rząd; nie była, jak chciała propaganda rządowa, polską Margaret Thatcher. Odgrywała rolę koordynatora nadającego rządowi wrażenie pewnej jedności.
PAP: Już za czasów premiera Jana Olszewskiego, po dwóch latach głębokiego załamania, rozpoczęło się ożywienie gospodarcze, które dobrze wróżyło rządowi Suchockiej. Czy udało się jej wykorzystać tę szansę?
Prof. A. Dudek: To prawda, ale należy pamiętać, że wskaźniki makroekonomiczne nigdy nie przekładają się zbyt szybko na stan portfeli. Dlatego w czasie rządów Suchockiej doszło do ogromnej liczby strajków. Wówczas puściły ostatnie hamulce, które jeszcze powstrzymywały przed gwałtownymi protestami. To wtedy doszło do największego do niedawna w dziejach III RP strajku nauczycieli. Strajki były wykorzystywane przez liderów siedmiu partii oraz posłów NSZZ „Solidarność” popierających rząd. Wyłącznie przedstawiciele związku dawali rządowi większość parlamentarną, która mimo to w niektórych głosowaniach była bardzo chwiejna. Wczesną wiosną 1993 r. „Solidarność” wycofała poparcie dla rządu i zaczęła się domagać podwyżek dla sfery budżetowej.
Istniały szanse na dalsze trwanie rządu Suchockiej, ale w obliczu postawy prezydenta i zapisów tzw. małej konstytucji szansa ta została przekreślona.
Doszło wówczas do sytuacji, która okazała się jednym z najciekawszych elementów procesu upadku tego gabinetu. Zanim związkowcy złożyli wniosek o wotum nieufności, prowadzili z rządem negocjacje dotyczące podwyżek. Ich postulaty zostały odrzucone przez rząd, ponieważ Ministerstwo Finansów posiadało zbyt pesymistyczne dane na temat prognozowanych dochodów w roku 1993. Zakładano, że wprowadzony wtedy podatek VAT przyniesie niższe wpływy, niż rzeczywiście to się stało po jego wprowadzeniu w połowie 1993 r. Gdyby dochody budżetowe z VAT-u zostały oszacowane prawidłowo, to prawdopodobnie rząd mógłby zgodzić się na postulaty NSZZ „Solidarność”, a tym samym nie pojawiłby się wniosek o wotum nieufności. Okazało się więc, że beneficjentami ożywienia gospodarczego okazali się dopiero następcy rządu Suchockiej, czyli koalicja SLD-PSL.
PAP: Na sytuację rządu nałożyła się sprawa dymisji ministra rolnictwa Gabriela Janowskiego. Czy to ona przesądziła o losach wotum nieufności?
Prof. A. Dudek: Janowski podał się do dymisji z powodu odmowy spełnienia przez premier jego żądania podniesienia minimalnych cen skupu płodów rolnych. Był to również skutek wspomnianego niedoszacowania dochodów budżetu. Janowski podał się do dymisji, ale nie było jasne, czy jego Porozumienie Ludowe występuje z koalicji, ponieważ przez kilka tygodni toczyły się z tym środowiskiem negocjacje. Gdyby „Solidarność” nie powiedziała „sprawdzam”, to być może ten rząd byłby jeszcze do uratowania.
O upadku rządu Suchockiej zadecydowała również pomyłka Jana Rokity, który przed głosowaniem wotum nieufności błędnie ocenił, że gabinet posiada bezpieczną większość, i zrezygnował z rozmów z SLD. Postkomuniści mogli uratować rząd w zamian za przyspieszenie wyborów parlamentarnych i zorganizowanie ich wiosną 1994 r. Przy ich poparciu ten rząd przetrwałby prawdopodobnie o rok dłużej. Istotne znaczenie miał także brak poparcia dla rządu ze strony prezydenta. Niektórzy sugerowali nawet, że inspirował wotum nieufności. Ówczesny przewodniczący „Solidarności” Marian Krzaklewski zaprzecza, aby tak było. Wałęsa wierzył w swoją partię – Bezpartyjny Blok Wspierania Reform. Miała to być partia prezydencka, która miała wygrać najbliższe wybory, które według konstytucji miały się odbyć w 1995 r. i zbiegłyby się z wyborami prezydenckimi. Wałęsa nie chciał czekać tak długo i chciał sprawdzić, jak poradzi sobie jego partia. Właśnie dlatego, gdy przegłosowano wniosek o wotum nieufności, Wałęsa sparaliżował wszystkie próby stworzenia innej większości parlamentarnej. Za takim rozwiązaniem był m.in. lider Porozumienia Centrum Jarosław Kaczyński, ale prezydent niemal natychmiast podjął decyzję o rozwiązaniu parlamentu. Można więc powiedzieć, że istniały szanse na dalsze trwanie rządu Suchockiej, ale w obliczu postawy prezydenta i zapisów tzw. małej konstytucji szansa ta została przekreślona.
PAP: Okoliczności głosowania nad wotum nieufności przeszły do legendy. Którzy posłowie przesądzili o upadku rządu, a tym samym rozwiązaniu parlamentu?
Powszechnie uważa się, że rząd upadł z powodu postawy byłego ministra sprawiedliwości tego gabinetu Zbigniewa Dyki, który spóźnił się na głosowanie. Argumentował, że powodem było zacięcie drzwi w toalecie. Podejrzewano, że rzeczywistym powodem jego spóźnienia było pragnienie zemsty za odwołanie ze stanowiska w marcu 1993 r.
Prof. A. Dudek: Powszechnie uważa się, że rząd upadł z powodu postawy byłego ministra sprawiedliwości tego gabinetu Zbigniewa Dyki, który spóźnił się na głosowanie. Argumentował, że powodem było zacięcie drzwi w toalecie. Podejrzewano, że rzeczywistym powodem jego spóźnienia było pragnienie zemsty za odwołanie ze stanowiska w marcu 1993 r.
Posłanka ZCHN Bogumiła Boba, która również nie wzięła udziału w głosowaniu, wprost deklarowała swoje rzeczywiste intencje. To ona jest prawdziwym „grabarzem” rządu Suchockiej. Po głosowaniu powiedziała, że w tym czasie modliła się w kaplicy sejmowej, aby ten rząd upadł. Stwierdziła, że nie może dłużej popierać rządu popieranego przez liberałów światopoglądowych z Unii Demokratycznej i Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Miała bardzo ciekawy życiorys. Jej rodzice jako jedyni w okresie PRL-u zdecydowali się na prowadzenie edukacji domowej. Jej ojciec Bartłomiej Boba, w okresie międzywojennym urzędnik polskiej dyplomacji, przez dekady wraz z żoną prowadził działalność antykomunistyczną. Wszystkie ich dzieci ukończyły szkoły eksternistycznie.
PAP: W momencie ogłoszenia wyników głosowania nad wotum nieufności premier Suchocka była zszokowana upadkiem jej rządu. Jednak czy w maju 1993 r. ktokolwiek zakładał, że to wydarzenie jest początkiem końca pewnej epoki i będzie skutkowało dojściem do władzy komunistów i całkowitą klęską rozbitego obozu postsolidarnościowego?
Prof. A. Dudek: Raczej nikt nie zakładał takiej skali klęski prawicy, która nastąpiła w jesiennych wyborach w 1993 r. Niektórzy politycy, m.in. Jarosław Kaczyński, widzieli zwrot w nastrojach społecznych, ale nikt nie sądził, że będzie to zmiana tak wielka i dodatkowo wzmocniona uchwaloną w dniu upadku rządu ordynacją wyborczą, która zakładała wprowadzenie ogólnopolskiego pięcioprocentowego progu wyborczego i premiowanie ugrupowania zwycięskiego. Nawet lewica nie sądziła, że w nowym sejmie będzie dysponowała prawie 40 proc. mandatów. Skala klęski prawicy wynikała również z ogromnego rozproszenia partii. W czasie kampanii wyborczej podziały pogłębiły się m.in. przez rozłam pomiędzy Janem Olszewskim a Jarosławem Kaczyńskim. Innym politykom wydawało się, że zbudują szersze listy koalicyjne, niż ostatecznie to się stało. Efektem wyborów było przepadnięcie ponad 1/3 głosów oddanych na listy, których przedstawiciele nie znaleźli się w parlamencie. Splot wielu czynników zadecydował o tak głębokiej zmianie politycznej, która nastąpiła jesienią 1993 r.(PAP)
Rozmawiał Michał Szukała
Autor: Michał Szukała
szuk/ skp/