Zwycięstwo Polski w wojnie polsko-bolszewickiej to też po części zasługa dziesiątek tysięcy przedstawicieli Polonii z USA i innych krajów, którzy odpowiedzieli na wezwanie do walki za polską niepodległość. Według badacza Błękitnej Armii gen. Hallera, dr Paula Valaska, do walki zgłosiło się ponad 20 tys. emigrantów z całych Stanów Zjednoczonych.
Zwycięstwo nad bolszewikami miało wielu ojców. Choć twarzą kampanii był marszałek Piłsudski, to niewielu jednak wie, że Polska ocaliła swoją niepodległość również dzięki dziesiątkom tysięcy emigrantów, którzy zostawili swoje życie i rodziny za Oceanem, by bić się za Polskę.
"To wciąż dosyć mało znana wiedza nawet w Polsce, coś o czym w Polsce dopiero stosunkowo niedawno zaczęto mówić. Wiele polskich rodzin nie wie nawet, że ma hallerczyków wśród krewnych" - mówi PAP dr Paul Valasek, autor książki "Haller's Polish Army in France" (Polska Armia Hallera we Francji) i badacz losów polonijnych żołnierzy. Jak stwierdził, on sam zainteresował się tematem dzięki błękitnemu mundurowi w szafie swojego dziadka, który jako 17-letni uczeń liceum skłamał na temat swojego wieku, by dołączyć do tworzącej się w USA polskiej armii.
Jak mówi badacz, aktywność amerykańskiej Polonii na rzecz polskiej niepodległości sięga początku XX w., jednak to I wojna światowa dała impuls do walki za niepodległość kraju, z którego wyjechali. Do pomocy Polaków w USA zachęcał m.in. Ignacy Jan Paderewski, który również samodzielnie zabiegał u prezydenta Woodrowa Wilsona na uzyskanie zgody na sformowanie korpusów polskich ochotników, którzy mieliby stanowić część tworzonej we Francji armii gen. Józefa Hallera. Wilson zgodził się, lecz pod pewnymi warunkami.
"Prezydent Wilson powiedział im: możecie prowadzić rekrutację w Stanach Zjednoczonych, możecie brać polskich imigrantów, ale nie obywateli USA, którzy mogli zostać wcieleni do amerykańskiej armii" - mówi Valasek. W rezultacie, stworzono 47 centrów rekrutacyjnych niemal w całym kraju, prowadzonych głównie przez Polskie Towarzystwo Gimnastyczne "Sokół".
Jak mówi Valasek, który zbadał setki tysięcy stron spisów rekrutacyjnych, do wojska zgłosiło się 33 tys. osób, w tym 75 kobiet. Ponieważ jednak obiekcje dotyczące tworzenia polskiej armii w Ameryce zgłaszała Rosja - wówczas sprzymierzona z Ententą - szkolenie jej odbywało się w Kanadzie, w obozie Kościuszko w Niagara-on-the-Lake przy granicy z USA. Ostatecznie do Francji - rozpoczynając od grudnia 1917 r. udało się - 23 tys. Polaków z USA i ok. 500 z Kanady.
"Szkolili się, bo większość z nich nie wiedziała nic o walce. Część z nich służyła w armii rosyjskiej, część w austriackiej, część w niemieckiej, choć ci ostatni się do tego woleli nie przyznawać. Niektórzy zostali odrzuceni ze względu na wiek, tak jak mój pradziadek" - opowiada Valasek.
Emigracyjni ochotnicy dołączyli do Armii Polskiej we Francji, stanowiąc trzon jednostki pod dowództwem gen. Hallera. W Błękitnej Armii - nazwanej tak ze względu na kolor mundurów - służyli też emigranci z Francji, Holandii i innych krajów. Po zakończeniu I wojny światowej - w czasie której żołnierze Hallera nie brali dużego udziału w walkach - armia nie została rozwiązana, lecz została przeniesiona do nowo powstałej Polski, by walczyć o przetrwanie odrodzonej Polski. Transport nie obył się bez trudności, bo ze względu na sprzeciw Niemiec, musieli oni podróżować w zamkniętych wagonach towarowych (osobnymi pociągami przewieziono ich uzbrojenie).
"Potem wysadzili ich w południowej Polsce i mówią +idźcie walczyć+. Więc to był duży chaos, jak wówczas w całym kraju. Ale ponieważ mieli ze sobą dobre uzbrojenie podarowane przez Francuzów - w tym czołgi i samoloty - byli prawdopodobnie lepiej wyposażonym oddziałem od wszystkich innych wówczas walczących w Polsce" - mówi badacz. "Amerykańscy" żołnierze Hallera wkrótce potem wzięli udział w wojnie polsko-ukraińskiej, przyczyniając się m.in. do obrony Lwowa, zaś później część z nich wraz z regularnymi polskimi oddziałami oraz wojskami Ukraińskiej Republiki Ludowej brali udział w wyprawie na Kijów przeciwko Bolszewikom. Najzacieklejsze walki podczas wojny polsko-bolszewickiej stoczyli z oddziałami sowieckiej kawalerii gen. Siemiona Budionnego na południu, w tym w kluczowym zwycięstwie pod Komarowem 31 sierpnia i w kolejnych bitwach, które zakończyły wojnę z Sowietami.
Jak mówi Valasek, tylko część z "amerykańskich" ochotników pozostała po wojnie w Polsce. Choć powroty trwały jeszcze wiele miesięcy po wojnie, według badanych przez niego spisów, do Ameryki wróciło ok. 15-16 tys. Jak mówi Valasek, powrót do kraju dla wielu weteranów nie był łatwy, bo lądowali w USA z 5-10 dolarami w kieszeni. Z wysiłków, aby im pomóc, zrodziły się organizacje polonijne, w tym jedna z najstarszych z nich, Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce (SWAP).
"Mój dziadek wrócił w lutym 1921 r. wraz ok. 200-300 innymi Hallerczykami. Podobnie jak inni, wrócił, bo w Chicago wciąż miał rodzinę: swojego ojca, młodszych braci, którzy byli zbyt młodzi, by wstąpić do armii. Potem, w II wojnie światowej oni wszyscy służyli w armii USA jako oficerowie" - mówi Valasek.
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
osk/ kgod/