O ile Jerzemu Giedroyciowi polityczne bliska była idea odrodzenia narodowego Białorusi czy Ukrainy, o tyle na poziomie prywatnym i emocjonalnym bliższa była mu kultura rosyjska. Znał ją lepiej, choćby dlatego, że język rosyjski znał doskonale. Na tym tle Giedroyc próbował znaleźć wspólny język z Rosjanami, oczywiście z tymi, którzy gotowi byli rozmawiać z Polską i innymi spadkobiercami tradycji I Rzeczypospolitej. Do wspierania go na tym polu absolutnie niezbędny okazał się Michaił Heller – mówi dr Wojciech Stanisławski, historyk i publicysta.
MHP: Dobrych kilka miesięcy temu, nakładem Wydawnictwa Naukowego UKSW ukazała się przygotowana przez Pana edycja listów, które wymienili ze sobą Jerzy Giedroyc i Michaił Heller. Jest to kolejna z wielu już publikacji korespondencji redaktora „Kultury”. Heller nie doczekał się natomiast, jak dotąd, pełnej biografii, a bez wątpienia warto tę postać przypomnieć.
Wojciech Stanisławski: Wypada zastrzec, że wielkim krokiem w stronę poznania biografii Hellera jest również wydana w roku 2022 praca polskiego historyka Jędrzeja Piekary. Postać na pewno warto przypomnieć.
Był Heller rosyjskim historykiem, który doszedł szlifów akademickich i który podjął stałą współpracę z jednym z najważniejszych środowisk, czyli z kręgiem paryskiej „Kultury”. Nie tylko publikował tam teksty i wydał część swoich książek, ale współtworzył cały projekt „Kultury”, był jednym z dwóch lub trzech najważniejszych doradców Jerzego Giedroycia w sprawach rosyjskich i sowieckich. Jego życiorys jest malowniczy, ale też smutny. Jego pełne odtworzenie wydaje się dziś niemożliwe, również dlatego, że Heller był powściągliwy i skromny w opowieściach o sobie.
Urodzony w 1922 roku pochodził z ubogiej, rzemieślniczej rodziny o korzeniach żydowskich. Jako absolutny self-made man, korzystając z perspektyw, które otwierała mu rewolucja bolszewicka, poszedł na studia historyczne w przedziwnym roku 1940. Wkrótce potem studenci zostali ewakuowani do Azji Środkowej. Heller był słabego zdrowia, nie wcielono go do armii; pozostał w szeregach akademii. Nie wiemy, co sądził o Związku Sowieckim jako dziecko czy nastolatek, ale po zakończeniu wojny i obronie pracy magisterskiej z pewnością najmniejszych złudzeń już nie żywił – tym bardziej, że był to czas apogeum antysemityzmu epoki późnego Stalina. Ze względu na swoje pochodzenie nie miał szans na karierę akademicką.
Zatrudniony na kilku biedaposadach (m.in. współpracował z sekcją historii powszechnej w opracowywaniu artykułów do drugiego wydania Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej) starał się kontynuować pracę naukową. Stało się to niemożliwe wówczas, gdy w roku 1952 trafił pod sfingowanymi zarzutami do łagru. Został zwolniony dopiero na fali odwilży: w lecie 1956 roku wrócił do Moskwy.
MHP: Rok później znalazł się w Warszawie. Jak to się stało?
Wojciech Stanisławski: Jego przyjazd do Warszawy bez wątpienia zdeterminował jego późniejsze losy. Nie był to jednak jego wybór, chociaż z pewnością zgodził się na tę „przeprowadzkę”. Jego żona, poznana na studiach Eugenia Heller urodziła się na terenach II Rzeczypospolitej, w Słonimiu, i tu mieszkała do ataku ZSRS na Polskę we wrześniu 1939 roku. Podobnie jak Michaił Heller nie miała złudzeń co do sowieckiej Rosji. Postanowiła więc skorzystać z możliwości tzw. repatriacji, którą na krótko uruchomiono w 1956 roku i jako obywatelka II RP wraz rodziną przybyła z początkiem 1957 roku do Polski Ludowej.
Wydawało się, że osiądą tu na dobre: Eugenia (Żenia) pracowała w prasie filmowej, Michaił znalazł zatrudnienie jako tłumacz z rosyjskiego w Interpressie. Po 11 latach względnego spokoju rodzinę Hellerów dotknął jednak kolejny wstrząs, a mianowicie wydarzenia marcowe 1968 roku. Podjęli wówczas kolejną trudną decyzję o emigracji i wyjechali do Paryża.
MHP: W 1969 roku Hellerowie osiedli w Paryżu i od tego zaczyna się ta trwająca przez trzy dekady przyjaźń i współpraca z Jerzym Giedroyciem. Jak to się zaczęło?
Wojciech Stanisławski: Eugenia Hellerowa jako filmoznawczyni wyjeżdżała do Paryża kilkakrotnie i wiemy, że przy okazji jednej z podróży nawiązała kontakty z osobami z kręgu „Kultury”. Bliższe okoliczności znajomości pozostają jednak nieznane. Gdy Heller zjawił się w Paryżu, współpraca z Giedroyciem zaczęła się niemal od pierwszych dni. Pierwsze listy, jakie wymienili, ze stycznia 1969 roku, dotyczą już konkretnych spraw, tak jakby warunki współpracy zostały już wcześniej omówione. Z korespondencji Zygmunta Hertza z Czesławem Miłoszem wiemy z kolei, że państwo Hellerowie pojawili się w Maisons-Laffitte w grudniu 1968 roku, więc możemy przypuszczać, że wtedy Jerzy Giedroyc ujrzał w Michaile Hellerze swojego przyszłego współpracownika. Jak wiemy, redaktor miał nosa do ludzi i autorów.
MHP: Od samego początku Heller robił na rzecz „Kultury” bardzo dużo.
Wojciech Stanisławski: Ta współpraca miała rzeczywiście bardzo szeroki wymiar. Heller pod pseudonimem „Adam Kruczek” regularnie drukował w „Kulturze” przegląd prasy sowieckiej, który był również nieformalnym kalendarium wydarzeń politycznych w ZSRS. Ponadto przekładał teksty z języka rosyjskiego. I oczywiście publikował większe artykuły analityczne na temat bieżącej sytuacji w sowieckiej Rosji.
Michaił Heller, Rosjanin, trafił do kręgu Jerzego Giedroycia, w którego myśli Rosja, jej historia i kultura oraz relacje polsko-rosyjskie zajmowały miejsce szczególne. Jakie były poglądy Giedroycia na sprawy rosyjskie?
Wojciech Stanisławski: Środowisko „Kultury” słusznie kojarzone jest z „programem ULB” (Ukraina, Litwa, Białoruś) zdefiniowanym przez Juliusza Mieroszewskiego. Polegał on na uznaniu podmiotowości, a w przyszłości i suwerenności tych trzech państw, spadkobierców I Rzeczypospolitej, z jednoczesnym budowaniem na tej płaszczyźnie „szczególnych więzów” łączących Warszawę, Wilno, Mińsk i Kijów. Nieraz mówimy o Giedroyciu jako o spadkobiercy idei prometejskiej, czyli tej bardzo zgrabnej, ale i nieco dywersyjnej koncepcji politycznej kręgu Piłsudskiego, w myśl której wspieranie aktywności narodów zniewolonych przez Moskwę mogłoby doprowadzić do osłabienia, a ostatecznie dezintegracji Związku Sowieckiego.
Tyle że w przypadku Giedroycia jego życzliwość dla wszelkich ruchów, które miały na celu utrzymanie bądź rozszerzanie autonomii zniewolonych narodów, niekoniecznie prowadziła do jego antyrosyjskości. Jerzy Giedroyc był wychowany w kulturze rosyjskiej i był w niej głęboko zakorzeniony, szczególnie w kulturze tzw. srebrnego wieku, a więc schyłku imperium rosyjskiego. Zaryzykowałbym więc tezę, że o ile politycznie bliska mu była idea odrodzenia narodowego Białorusi czy Ukrainy, o tyle na poziomie emocjonalnym bliższa była mu kultura rosyjska: ją znał lepiej, język rosyjski znał doskonale.
I na tym tle Giedroyc próbował znaleźć wspólny język z Rosjanami. Oczywiście z tymi, którzy gotowi byli rozmawiać z Polską i innymi spadkobiercami tradycji I Rzeczypospolitej takimi jak Ukraina. Do wspierania go na tym polu Heller okazał się absolutnie niezbędny.
MHPL W tym „rosyjskim” kręgu Giedroycia Heller nie był jedyny. Wspomniał Pan Mieroszewskiego, ale dodajmy Czesława Miłosza czy Józefa Czapskiego. Kto jeszcze doradzał redaktorowi w sprawach rosyjskich i jaką pozycję w tym środowisku zajął Michaił Heller?
Wojciech Stanisławski: No właśnie! Patrzymy na krąg „Kultury” niebezpodstawnie jako na grono osób o przekonaniach antysowieckich, ale też trudno nie zwrócić uwagi, że jednocześnie często są to ludzie mocno osadzeni w kulturze rosyjskiej. Nie wszyscy i może nie w takim stopniu jak Giedroyc, ale szalenie istotny jest fakt, że większość osób z kręgu „Kultury” znała wschodnie realia – czasem z racji pobytu w łagrze, częściej po prostu z powodu kresowego pochodzenia. Heller był bez wątpienia najbliższym współpracownikiem Giedroycia spośród Rosjan. W sprawach rosyjskich redaktor konsultował się prócz tego przede wszystkim z dwoma osobami: z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim i z Jerzym Pomianowskim. W tym kręgu znajdowali się także Leopold Łabędź, Leopold Unger, Juliusz Mieroszewski. Ale jeżeli spojrzymy na korespondencję Giedroycia i Hellera i spróbujemy skorelować ją z dwoma tematycznymi numerami „Kultury” poświęconymi tematom rosyjskim i adresowanymi do Rosjan, wydanymi w języku rosyjskim – natychmiast można dostrzec, że Michaił Heller był primus inter pares.
MHP: Jerzy Giedroyc zarządzał kierowaną przez siebie redakcją w sporej mierze przez korespondencję. Opasły tom przygotowany przez Pana także to ilustruje. Na ile listy z Michaiłem Hellerem są wyjątkowe spośród innych kolekcji listów redaktora „Kultury”?
Wojciech Stanisławski: Tytułów zbierających korespondencję z jego współpracownikami i przyjaciółmi wydano dotychczas kilkadziesiąt. Pod tym względem Giedroyc był niezwykły. Ale to wspaniale, ponieważ pozostawił znakomite źródła do historii intelektualnych i osobistych wielu osób. Takiego pomnika myśli i pracy Jerzego Giedroycia jak te listy już nie będzie, bo czas korespondencji papierowej minął. Listy między Giedroyciem a Hellerem są niezwykle gęsto utkane: zdarzają się sytuacje, że kolejne listy przychodzą dzień po dniu.
Niesłychanie szeroka jest też rozpiętość spraw w tej korespondencji poruszanych. Z jednej strony są to konkrety, może są mniej zajmujące, ale pokazujące tryb funkcjonowania „Kultury”, czyli cały „młyn” związany z terminami, korektą itp. Ale z drugiej strony mamy tam również rozważania, które mogłyby być zalążkiem eseju, np. fantazje geopolityczne Giedroycia, który usiłował rozmontowywać Sowiety, wspierając islam w Azji Środkowej. Pod wieloma względami te listy nie różnią się zbytnio od pozostałej korespondencji Redaktora, ale bez wątpienia osobliwością jest fakt, że przez tych trzydzieści kilka lat językiem listów Hellera pozostał rosyjski, a Giedroycia – polski.
MHP: Jak w perspektywie tej korespondencji rysują się relacje rosyjsko-ukraińskie?
Wojciech Stanisławski: Zarówno Heller, jak i Giedroyc zdają sobie sprawę, że o autentyczne porozumienie rosyjsko-ukraińskie nie będzie łatwo i to, co można zrobić, to szukać punktów wspólnych. Obaj są świadomi złożoności gry. Rozumieją, że tłem ich rozmów są słabnące od lat osiemdziesiątych Sowiety, ale też dokonująca się na Ukrainie emancypacja narodowa, wspierana przez „Kulturę”.
Dla obu korespondentów ważne było prowadzenie rozmów z emigracją rosyjską z nadzieją na zrozumienie przez jej działaczy ambicji niepodległościowych Ukrainy. Jerzy Giedroyc, przy ogromnym wsparciu Hellera, podjął próbę zdobycia podpisów najwybitniejszych emigrantów i dysydentów rosyjskich pod listem otwartym, który uznawałby ambicje niepodległościowe Ukrainy. W późnych latach siedemdziesiątych! Kilkanaście takich podpisów udało się uzyskać. Namawiano do tego Aleksandra Sołżenicyna, który uchylił się od podpisania listu. Ale już sam fakt podjęcia rozmów z osobami tego formatu co rosyjski noblista świadczy o tym, jaką rolę chciał Giedroyc odegrać. Heller i Giedroyc we dwóch próbowali robić coś, nad czym obecnie pracują wielkie think tanki…
MHP: Heller wzbogacał „Kulturę” swoimi tekstami, wpływał na jej kształt, doradzając w wielu sprawach Giedroyciowi. Ale dzięki niemu na łamy wydawnictw Jerzego Giedroycia trafiło również sporo nowych nazwisk Rosjan i rosjoznawców.
Wojciech Stanisławski: W „Bibliotece Kultury” wydano Archipelag Gułag Sołżenicyna i inne jego powieści. To oczywiście najłatwiejszy przykład, bo mówimy o pisarzu szeroko znanym. Opublikowano także wiele bardzo ważnych tytułów zmieniających polską wiedzę w kwestiach rosyjskich, wielu autorów mniej znanych z obszaru literatury łagrowej czy dysydenckiej. Ale dzięki Hellerowi do kręgu Giedroycia zbliżyli się m.in. Roj Miedwiediew czy Alain Besançon.
MHP: Niewiele powiedzieliśmy o twórczości Michaiła Hellera, a przecież jego książki (wydane pod pseudonimem Adam Kruczek) znajdują się w kanonie prac sowietologicznych, jak choćby Maszyna i śrubki. Jak wyglądałby dorobek „Kultury” bez dzieł Hellera?
Wojciech Stanisławski: Można żartobliwie odpowiedzieć, że podobnie jak natura nie znosi pustki, tak Jerzy Giedroyc pustki nie znosił. Sądzę, że znalazłby jakichś doradców w sprawach rosyjskich, w latach siedemdziesiątych pojawiają się w jego orbicie ludzie, którzy albo są wychodźcami z ZSRS, albo po prostu Rosję znają, więc wiedzy sowietologicznej z pewnością Giedroyc nie byłby pozbawiony. Myślę natomiast, że bez Hellera „Kultura” byłaby pozbawiona trzech rzeczy. Po pierwsze, bardzo insiderskiego spojrzenia na politykę sowiecką i przemiany dokonujące się w tej polityce. Po wtóre: szczególnego typu ironii i niedowierzania, punktowania brutalności i prostactwa władców Rosji sowieckiej przy pomocy subtelnych aluzji literackich. A po trzecie, znakomitego researchu, zarówno w dziedzinie analityki politycznej, jak w sprawach literackich. Heller potrafił wyłowić dziesiątki nazwisk lokalnych, nieznanych autorów, często wpadał na trop dysydentów, którzy nie debiutowali w samizdacie rosyjskim, lecz właśnie w paryskiej „Kulturze”.
MHP: Przygotowana przez Pana korespondencja ma jeszcze jeden aspekt, o którym warto pomówić: wymiar osobisty. Widzimy jak długa i ścisła współpraca przejawia się w przyjaźń. Po śmierci Hellera w 1997 roku Jerzy Giedroyc pożegnał go nekrologiem niezwykle ciepłym, serdecznym. To nie był ton typowy dla Redaktora.
Wojciech Stanisławski: Na temat ich osobistych relacji tak naprawdę bardzo niewiele wiemy. Dziś już nie ma kogo o to zapytać. Wiemy, że państwo Hellerowie bywali w Maisons-Laffitte na słynnych „śledzikach”, czyli spotkaniach, które odbywały się tam w przeddzień wilii Bożego Narodzenia. Charakterystyczne jest jednak również to, że do końca życia zwracali się do siebie „per pan”. Zachowywali pewien dystans, podszyty poczuciem bliskości i serdeczności. Sam Giedroyc w nekrologu, o którym Pan wspomniał, określił Hellera mianem „jednego ze swoich niewielu przyjaciół”.
MHP: Edycja listów Giedroycia i Hellera jest bardzo obszerna, a jej opracowanie było tak czasochłonne jak i pracochłonne. Co przekonało Pana by wydać całość?
Wojciech Stanisławski: To oczywiście sytuacja luksusowa dla edytora, gdy może wydać całość: było to możliwe w pierwszej kolejności dzięki temu, że komplet listów został zachowany. Owszem, wątpliwości rodziły się we mnie, gdy trafiałem na listy, które mają charakter czysto techniczny: jednozdaniowe wiadomości, ponaglenia czy uzgodnienia, które dziś przesyłano by pewnie smsem. Uznałem jednak, że tego typu listów jest tak niewiele, że nie warto z nich rezygnować – zarówno ze względu na pełnię, kompletność wydania, jak na fakt, że takie „prynuki” pokazują, jak ogromnym wysiłkiem było wydawanie „Kultury” miesiąc po miesiącu przez pół wieku.
Chciałbym jednak również powiedzieć, że dobrym duchem tego wydania był prof. Piotr Mitzner, którego dokonania w zakresie rozumienia Rosji i utrzymania wzajemnych kontaktów są ogromne. W moim przekonaniu jest on współczesnym spadkobiercą doktryny Józefa Czapskiego, którą zresztą sam w książce Ludzie z nieludzkiej ziemi niejako zdefiniował. Wskazał pewną możliwość rozmowy polsko-rosyjskiej, pewien trop czy ścieżkę pozwalające na lawirowanie między Scyllą a Charybdą. Na tej ścieżce unika się dwóch spojrzeń: z jednej strony przerażenia i wrogości wobec „Rosji/Sowietów”, które zawsze będą zagrożeniem, a z drugiej strony przerażenia i zachwytu, czyli tego drżenia małego przed wielkim („triepiet’ małogo piered bol’szim”, pisał Miłosz), przed potęgą, z którą MUSIMY rozmawiać, MUSIMY się z nią układać. Z tych dwóch postaw wyrosła ogromna większość polskich zachowań wobec Rosji w XX wieku: od Dmowskiego do Piłsudskiego. Czapski proponuje: rozmawiajmy z Rosją z całą świadomością jej przeszłości, jej zbrodni, niefunkcjonalności jej państwa, ale także ze świadomością tego, że są tam ludzie, którzy są wolnymi osobowościami, z którymi jesteśmy w stanie podjąć dialog i się porozumieć, od których możemy też oczekiwać rozumienia i współczucia.
Profesor Mitzner takich wąskich mostów porozumienia z Rosjanami się doszukuje i je odtwarza. Uznałem, że wydanie listów Hellera i Giedroycia jest bardzo interesującą propozycją badawczą, ale też, że mogę w ten sposób dorzucić do jego antologii mostów kolejne, bodaj wąskie, przęsło.
Rozmawiał Tomasz Siewierski
Źródło: MHP