Wielki mistrz krzyżacki Hermann von Salza zasługuje na pamięć, szczególnie historyczną i ocenę wolną od stereotypów - mówi mediewista, badacz historii zakonu krzyżackiego w Prusach dr hab. Jan Gancewski z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
20 marca mija 775. rocznica śmierci wielkiego mistrza krzyżackiego Hermanna von Salzy (1179-1239), uważanego za twórcę potęgi zakonu i państwa krzyżackiego w Prusach.
PAP: Gdyby w średniowieczu tworzono rankingi, to na które miejsce w kategorii wielkich mistrzów krzyżackich mógłby liczyć von Salza?
Jan Gancewski: Należał z pewnością do najwybitniejszych wielkich mistrzów Zakonu Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, tylko w Polsce nazywanego krzyżackim. Był zatem również dobrym dyplomatą. W pewien sposób przewidział to, co stanie się z ideą wypraw krzyżowych na Bliskim Wschodzie - tzn., że kiedyś nadejdzie ich kres i to w cieniu klęski krzyżowców, w tym także zakonu krzyżackiego, który służył im pomocą szpitalną, a później również orężem.
Dlatego myślał o przeniesieniu siedziby i samego zakonu do Europy. Rozważał różne terytoria, także te nad brzegiem morza Bałtyckiego. Nie był wizjonerem, ale bardzo uważnym i przewidującym politykiem. Nie był też przeciętnym duchownym i zarazem rycerzem, jak inni późniejsi wielcy mistrzowie zakonu, w czasach gdy zakon miał już główną siedzibę w Malborku.
PAP: Nie był wielkiego rodu. W jaki sposób zrobił tak błyskotliwą karierę?
Jan Gancewski: Nie do końca znamy jego losy i działalność w Ziemi Świętej. Mimo że pochodził z rodziny niemieckich ministeriałów (niewolnych urzędników dworskich możnowładcy - PAP), to jednak miał nieprzeciętny dar zjednywania sobie przyjaciół, pomocników. I to z wielkich rodów, bardzo wówczas znaczących w Europie, jak np. Staufów.
To właśnie tworzyło jego "nieprzeciętność" i stwarzało możliwości do wielu działań, również jako wielkiemu mistrzowi zakonu w czasie pobytu w Ziemi Świętej. Przez to jego pozycja uległa znacznemu wzmocnieniu. Wiele osób, również tych przybywających z Cesarstwa Niemieckiego na Bliski Wschód, musiało się z nim liczyć, mając na uwadze jego europejskie koneksje.
Jan Gancewski: Musimy uwolnić się jako społeczeństwo - gdyż historycy, w tym polscy, już dawno to zrobili - od sienkiewiczowskiego i antyniemieckiego stereotypu z okresu zaboru pruskiego i po drugiej wojnie światowej, który był słuszny w określonej sytuacji dziejów Polski.
PAP: Czy dość powszechny współcześnie wizerunek krzyżowca jako fanatyka religijnego, który potrafił jedynie sprawnie władać mieczem, byłby dla niego krzywdzący?
Jan Gancewski: Nie był fanatykiem ani przeciętnym rycerzem. Z pewnością – co już podkreśliłem – był przewidującym politykiem. To przejawiło się w jego dążeniu do przeniesienia zakonu do Europy, w celu walki z tamtejszymi niewiernymi.
Z drugiej strony nie było to też czymś nadzwyczajnym. Widział, co dzieje się z krucjatami na Bliskim Wschodzie, widział upadek tego, co zdobyto w pierwszych latach krucjat, widział w końcu narastającą wrogość tubylców i ich coraz większe sukcesy w potyczkach militarnych z krzyżowcami. Doprawdy nie trzeba było być kimś nadzwyczajnym, żeby dostrzec klęskę krucjat już na kilka dziesięcioleci przed ostatecznym upadkiem twierdzy Montfort.
Von Salza miał z pewnością jeszcze jeden - może podstawowy - zamysł, aby ideę krucjat i działalność zakonu przenieść na inne terytorium. I to już nie jako zwykłego zakonu szpitalnego, opiekuńczego czy rycerskiego, walczącego doraźnie, ale jako potężnego chrześcijańskiego państwa, działającego wspólnie z cesarstwem niemieckim i papiestwem, walczącego o wcielenie tych idei w Europie.
PAP: Czy to, co robił w Europie nie potwierdza stereotypu podstępnego Krzyżaka, który chce gwałtem zawładnąć ziemią tych, którzy mu zaufali?
Jan Gancewski: W 1211 r. Krzyżacy otrzymali od króla Andrzeja II darowiznę obejmującą przede wszystkim ziemię Borsa w Siedmiogrodzie na Węgrzech. Przenieśli się do swych nowych posiadłości, ale zamiast nawracać plemiona połowieckie na chrześcijaństwo, zaczęli budowę autonomicznego władztwa terytorialnego. Przystąpili do wznoszenia zamków obronnych.
Prowadzili przy tym politykę intensywnej ekspansji na sąsiednie ziemie należące do pogan, które włączali następnie nie do Królestwa Węgier, ale do własnej – budowanej - domeny. Zaczęli także przejawiać skłonności do uniezależnienia się od władzy królewskiej. Ich działania wzbudziły niepokój szlachty węgierskiej, która w 1225 r. po powrocie Andrzeja II z krucjaty zmusiła go do zbrojnego wypędzenia Krzyżaków z zajmowanych ziem.
Twierdzę jednak, że nie było czegoś nadzwyczajnego w postępowaniu Krzyżaków. Działali w średniowieczu jako mnisi i zarazem rycerze. Każdy rycerz walczył dla swojego pana feudalnego jak najlepiej potrafił. Epoka ta charakteryzowała się m.in. ciągłymi walkami i sporami. Wiązało się to z kształtowaniem państw i szukaniem "swojego miejsca" w Europie.
Tak samo postępowali rycerze innych władców na innych ziemiach, chociażby króla polskiego, biskupa warmińskiego, cesarza niemieckiego czy króla angielskiego. Śmierć i przemoc były wpisane w obraz tamtej epoki. Tym bardziej w walce z niewiernymi i dla chwały Bożej.
Można mieć pretensje do pewnego rodzaju "wymuszenia" nadania ziemi chełmińskiej, ale było to raczej narzędzie polityczne niż kłamstwo. Pamiętajmy, że dokument był prawdziwy, tylko jego treść odbiegała w interpretacji od celów, jakimi kierowali się książęta mazowieccy, sprowadzając zakon krzyżacki na ziemię chełmińską do obrony ziem polskich przed najazdami pruskimi, litewskimi i zapewne też pomorskimi.
Można w pewnej mierze być "obrażonym" na złotą bullę, ale to narzędzie polityki, często wówczas spotykane na innych dworach (uzyskaną od cesarza Fryderyka II i być może antydatowaną, która stała się dla Krzyżaków podstawą roszczeń do ziem zdobytych w Prusach - PAP) . Musiał przecież (von Salza - PAP) zrealizować swoje plany polityczne i zbudować państwo, a przynajmniej jego solidne podstawy nad Bałtykiem. Inaczej się nie dało. Brak działania i niezdecydowanie z pewnością utrudniłoby mu plany, jeśli w ogóle nie zaprzepaściło.
Podobne sytuacje zdarzały się przecież częściej, chociażby w traktacie unii polsko-litewskiej w Horodle w 1385 r. Czy ziemie litewskie miały być włączone do związku, unii z Polską czy wcielone do Królestwa Polskiego Jagiełły? Otóż, właśnie, to polityka.
PAP: Czy słusznie przypisuje mu się główną rolę w zbudowaniu państwa zakonnego w Prusach? Podobno nigdy tam nie był...
Jan Gancewski: Tak, niewątpliwie był autorem początków państwa krzyżackiego w Prusach z wszelkimi tego konsekwencjami, także pozytywnymi: wzmocnieniem tych ziem, rozpoczęciem osadnictwa, rozwojem gospodarki, powstawaniem miast. Pomagał mu w tym Hermann von Balk, który był jego urzędnikiem, pruskim mistrzem krajowym, więc wykonywał polecenia swojego władcy feudalnego.
Tym bardziej, że von Salza nie miał zbyt dużo czasu. Krążył między cesarstwem a ówczesną Italią, załatwiając sprawy związane z "instalacją" zakonu na kontynencie i we Włoszech. Wtedy też zachorował, dokładnie nie wiadomo na co. Ale musiała być to długa choroba, gdyż ponad rok, a może nawet dłużej, chciał się z niej wyleczyć. Bezskutecznie. Nie udało się, umarł w jednej z podróży z cesarstwa do ówczesnej siedziby głównej zakonu w Wenecji w 1239 r.
PAP: Czy zasługuje, żeby o nim pamiętać?
Jan Gancewski: Jak najbardziej zasługuje na pamięć, szczególnie historyczną. Musimy uwolnić się jako społeczeństwo - gdyż historycy, w tym polscy, już dawno to zrobili - od sienkiewiczowskiego i antyniemieckiego stereotypu z okresu zaboru pruskiego i po drugiej wojnie światowej, który był słuszny w określonej sytuacji dziejów Polski.
Hermann von Salza był dobrym politykiem, średniowiecznym władcą, dbającym o swój zakon i rozwój państwa krzyżackiego. Co jak co, ale braku zdolności politycznych i administracyjnych, a także chęci rozwoju gospodarczego Prus, nie można mu zarzucić.
Rozmawiał Marcin Boguszewski (PAP)
mbo/ abe/