Aktorka Aleksandra Śląska. Fot. PAP/Zbigniew Matuszewski
                  4 listopada 1925 roku w Katowicach urodziła się Aleksandra Śląska, aktorka – ostatnia uczennica Juliusza Osterwy; zapamiętana jako królowa Bona, a także odtwórczyni niemieckich funkcjonariuszek SS w KL Auschwitz. Jej głosem mówiła też Glenda Jackson w serialu „Elżbieta, królowa Anglii”.
„Przez lata nazwisko Śląska kojarzyło się z wysokim poziomem aktorstwa, począwszy od teatru, przez słuchowiska radiowe i dubbing, po film i telewizję” - napisała Marta Cebera w artykule pt. „Aleksandra Śląska – nie tylko »zimna« królowa”. („Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu”, 2016).
„Do zawodowego teatru zawiodły ją młodzieńcze pragnienia charakterystyczne dla pokolenia, którego młodość przypadła na czasy wojenne. » Chciałam być kimś innym - z tęsknoty za fikcją, za bajką «. Ale u źródeł jej fascynacji sztuką była miłość do poezji, a więc i recytacji. Teatr zdawał się być świetną formą materializacji tych marzeń” – napisała Aneta Kielak-Dudzik, sekretarz literacki Teatru Ateneum, w artykule pt. „Jej wysokość Aleksandra Śląska” (2019).
„Uwielbiałam poezję już jako dziecko, wierszyki, bajki wierszowane. Znałam ich wiele na pamięć i chętnie je powtarzałam, proszona i nieproszona” – opowiadała aktorka na spotkaniu z publicznością w Cieszynie 13 lutego 1976 roku.
„Decydując się na studia aktorskie niczego od teatru nie oczekiwała. Chciała w nim tylko być i grać” – napisała kulturoznawczymi Mirosława Pindór w artykule pt. „Aleksandra Śląska (próba portretu)” („Zwrot”, 1990). „Aktorstwo było jej powołaniem, głosem serca, któremu bezgranicznie zaufała” – oceniła.
Jej ulubionym aktorem był Gerard Philipe (1922-59), z którym zetknęła się kilkakrotnie. „Zrobił na mnie niesłychane wrażenie jako aktor i jako człowiek. Umiłowany i doceniany był przez wszystkich. To się prawie nie zdarza” – wspominała Śląska w Cieszynie. Tu warto chyba na marginesie przypomnieć, że – jak żartowano nie bez pewnego podziwu - odtwórca Fanfana Tulipana „był tak dobrym aktorem, że nawet koń uwierzył, że jest wytrawnym jeźdźcem”.
Aleksandra Wąsikówna bo tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko, była córką Edmunda Wąsika, członka POW, powstańca śląskiego, urzędnika kolejowego i posła na Sejm RP (1935-38); oraz Heleny z Masłowskch Jewasińskiej.
„Wychowywała się więc (wraz z o rok młodszym bratem) w naprawdę dobrych warunkach bytowych; jej rodziców stać było na częste wizyty w teatrach, dokąd chętnie zabierali dorastającą córkę. W ten sposób nastoletnia Aleksandra złapała »scenicznego bakcyla« i zapragnęła zostać aktorką” – napisała Agnieszka Niemojewska w artykule pt. „Aleksandra Śląska: Nie tylko królowa Bona” („Rzeczpospolita” 2022).
Swój artystyczny pseudonim – pod którym przeszła do historii kultury – zyskała dopiero jako studentka Państwowej Szkoły Dramatycznej przy krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego. „Będziesz Śląska. To lepsze na afisz”– usłyszała od profesora Wiesława Góreckiego. Już wcześniej zresztą na uczelni często nazywaną ją: „ta ze Śląska”, była bowiem jedyną studentką z tego regionu.
Jeszcze wcześniej, u schyłku 1939 roku, gdy jako czternastolatce zagroziło jej wywiezienie na roboty przymusowe do Niemiec, rodzice wysłali ją do rodziny w Wiedniu. Rzadko o tym wspominała. „Tam opiekowała się nią jakaś ciotka, a ona pracowała i uczyła się aktorstwa” - powiedział „Dziennikowi Zachodniemu” (2017) Szczęsny Górski, syn aktorki. „Bolały ją uwagi na ten temat, wolała się nie tłumaczyć, że to była ucieczka od pracy przymusowej, nie każdy to rozumiał. Z powodu Wiednia spotykały matkę przykrości” - dodał.
Aktorstwa uczyła się od m.in. Ludwika Solskiego, Aleksandra Zelwerowicza i Juliusza Osterwy. „Od swoich mistrzów Śląska przejęła i kultywowała do końca życia etos pracy, sprowadzający się do całkowitego oddania teatrowi oraz rzetelnego opracowywania każdej roli” – napisała Marta Cebera, autorka książki pt. „Sztuka aktorska Aleksandry Śląskiej” (2021). „Szczególną estymą darzyła zwłaszcza Osterwę – była jego ostatnią uczennicą, nie tylko podpatrywała rzemiosło twórcy Reduty, ale także była świadkiem spalania się na scenie śmiertelnie już chorego, dożywającego swych ostatnich dni aktora” – przypomniała.
Jeszcze w trakcie studiów w 1946 roku partnerowała Osterwie w „Fantazym” – nieco wcześniej zadebiutowała na scenie przyjmując zastępstwo w sztuce „Bartosz Głowacki” Wandy Wasilewskiej - zyskując przychylne opinie krakowskiej krytyki.
Egzamin dyplomowy zdała w 1947 roku. Jesienią 1949 roku trafiła do warszawskiego Teatru Współczesnego. „Zagrała wówczas szereg ważnych ról, które wprowadziły ją w artystyczne środowisko Warszawy i pokazały jej aktorski talent. Do historii scenicznych interpretacji z tego okresu weszły bez wątpienia dwie: Ruth w »Niemcach« Kruczkowskiego (reż. E. Axer) i Wiwa w »Profesji pani Warren« Shawa (reż. Wilam Horzyca)” – napisała Aneta Kielak-Dudzik.
Od 1956 roku aż do śmierci była aktorką warszawskiego Teatru Ateneum im. Stefana Jaracza i żoną jego dyrektora, Janusza Warmińskiego. „Ich duet, żartobliwie nazywany zagłębiem śląsko-warmińskim, przez ponad 30 lat decydował o poziomie i stylu tej sceny” – przypomniała Marta Cebera. „Była nie tylko gwiazdą tej sceny, obsadzaną w tzw. wielkim repertuarze, ale także dyrektorową. Dyskretnie, niejako z ukrycia rządziła teatrem u boku męża Janusza Warmińskiego, słuchającego jej rad, choć potrafiącego również postawić na swoim. Nie ulega wątpliwości, że miała realny wpływ na profil artystyczny, kształt bieżącego repertuaru oraz obsadę spektakli” - oceniła.
„Trzymała dystans. Sama wyznaczała granicę zażyłości. Na terenie teatru nie demonstrowała wpływów. Ale Warmiński na próbach mówił jedno, a następnego dnia, po rozmowie z żoną, co innego” – wspominała Joanna Jędryka cytowana w tekście Katarzyny Bielas pt. „Ja ci zagram młodość” („Wysokie Obcasy”, 1999). Z tym „nie demonstrowaniem wpływów” aktorka chyba jednak nieco przesadziła, skoro w innym akapicie Katarzyna Bielas przypomniała, że o Śląskiej „w teatrze mówiło się: »Bazyliszek mógłby do niej na korepetycje latać«”.
„Dziś nie można mieć już wątpliwości, że nie byłoby powojennej historii, sukcesów artystycznych i frekwencyjnych Ateneum, gdyby nie znaczący w nich udział Aleksandry Śląskiej” – podkreśliła Aneta Kielak-Dudzik. „W Ateneum zagrała w sumie 34 role. Trudno je klasyfikować, bo ich wyjątkowość tkwi w skrajnej różnorodności, która dowiodła tylko skali aktorskiego talentu Śląskiej. Grała bohaterki z repertuaru klasycznego i współczesnego; amantki, kobiety nowoczesne, namiętne, zmysłowe, fascynujące, ale też zimne i okrutne” - przypomniała.
„Kobiety wspaniałe Aleksandry Śląskiej nadal rodzą się i przemijają nie bez śladu, lecz przecież w teatrze bezpowrotnie” - pisała Barbara Osterloff w miesięczniku „Teatr” (1979).
Śląska zagrała m.in. Blanche w „Tramwaju zwanym pożądaniem” (1958) wyreżyserowanym przez Warmińskiego, Matkę Joannę w „Demonach” (1963) w reż. Andrzeja Wajdy, Charlottę Corday w spektaklu „Marat-Sade” (1966) Konrada Swinarskiego, Helenę w „Wujaszku Wani” (1968) Kazimierza Dejmka, a także Arkadinę w „Mewie” (1977), Gertrudę w „Hamlecie” (1982) i Raniewską w „Wiśniowym sadzie” (1985) – przedstawieniach wyreżyserowanych przez Warmińskiego.
Na dużym ekranie debiutowała już w 1947 r. w „Ostatnim etapie” Wandy Jakubowskiej, która scenariusz filmu napisała na podstawie własnych przeżyć w niemieckim KL Auschwitz. Śląska początkowo miała grać jedną z polskich więźniarek, jednak Jakubowska - już na planie - zobaczyła w niej zimną i okrutną Oberaufseherin.
„Wychowanka Osterwy wykazała się nie lada odwagą, wcielając się, zaledwie dwa lata po zakończeniu wojny, w postać nadzorczyni obozu, wykonawczynię dyrektyw nazistowskiego systemu” – napisała Marta Cebera. „Grała rolę, która już z założenia powinna budzić niechęć, jeśli nie odrazę, co mogło kłaść się cieniem na jej aktorskim wizerunku” - dodała.
„Na ekranie wypadła tak wiarygodnie, że bardzo szybko zaczęła dostawać listy z groźbami i inwektywami, oskarżano ją o kolaborację z nazistami. Nie kryła zdziwienia i bardzo to przeżywała, chociaż nie dawała tego po sobie poznać” – przypomniał Paweł Piotrowicz w artykule pt. „Jedna z najwybitniejszych Polek. Była rozchwytywana i oskarżana” (Onet, 2024).
„Przede wszystkim rola ta pozwoliła mi zdać sobie sprawę z tych możliwości w moim aktorstwie, których sama w sobie bym nawet nie podejrzewała, a mianowicie, że mogę grać kobiety zimne, twarde, o jakiejś sporej sile wewnętrznej. Były to dla mnie odkrycia nieoczekiwane i w rezultacie nawet niezupełnie przyjemne. Niezbyt chętnie grywam ten rodzaj ról, aczkolwiek wielokrotnie mi je proponowano” – powiedziała Śląska Janinie Zdanowicz w wywiadzie zatytułowanym „Przybliżyć ludzi. Rozmowa – bez pytań – z Aleksandrą Śląską” („Polityka”, 1964). „Mnie w tej chwili szalenie absorbuje dociekanie złożoności psychologicznej każdej postaci. Bo czy utwór klasyczny czy współczesny, czy przedstawia problematykę filozoficzną, polityczną czy moralną, wszędzie człowiek ma prawo być skomplikowany” – wyjaśniła aktorka.
„Ostatni etap” stał się początkiem serii ról Niemek - w teatrze, jak w filmie i radiu. Śląska trzykrotnie występowała w „Niemcach” Leona Kruczkowskiego - jako Liesel na scenie eatru Współczesnego (1949) i jako Ruth w Teatrze Narodowym (1955) oraz w Teatrze Ateneum (1967). Za rolę Ingi w „Pierwszym dniu wolności” wystawionym przez Erwina Axera we Współczesnym (1959) dostała Nagrodę Państwową II stopnia. Nie powinno nikogo zatem dziwić, że Andrzej Munk postanowił powierzyć Śląskiej rolę Lizy w „Pasażerce” (1963).
„W kontekście wszystkich ról Niemek nie sposób pominąć niełatwej do opanowania umiejętności Śląskiej, polegającej na ukazywaniu ich po ludzku, bez przejaskrawiania, bez odwoływania się do zabiegów deformacyjnych” – napisała Marta Cebera. „Jej działania były nakierowane bardziej w stronę objawiania ich prawdy wewnętrznej, prób wyłuskania z nich pierwiastków człowieczeństwa – lecz bez intencji usprawiedliwiania. Śląska docierała do jądra ciemności tkwiącego w tych postaciach i wydobywała je przed oczami widza. Sugestywność, z jaką portretowała Niemki, w połączeniu z nordyckim typem urody, skutkowała wśród odbiorców szybko wytworzonym przekonaniem, że jest specjalistką od tego typu kobiet” - wyjaśniła.
Sama aktorka dystansowała się od tej, narzuconej przez odbiorców jej pracy artystycznej, „specjalizacji”. „Proszę pana, sposób poruszania tematu Niemek w aktorstwie trochę mnie irytuje. To nie jest pojęcie zawodowe. My nie gramy narodowości” – powiedziała Dariuszowi Domańskiemu w „Ostatniej rozmowie z Aleksandrą Śląską” („Życie Literackie”, 1989). „W późniejszym okresie grałam Amerykanki, Francuzki, Rosjanki, wiele postaci z repertuaru skandynawskiego, a każdy pyta o Niemki. Magia filmu?” – dodała.
Na szczęście publiczność zapamiętała również jej role królowych – wpływ miała na to niewątpliwie tytułowa kreacja w serialu „Królowa Bona” Janusza Majewskiego (1980), ale też niezwykłe oddanie własnego głosu „Elżbiecie, królowej Anglii”, w serialu emitowanym przez TVP w 1973 roku.
„Kreacja ta do dziś uznawana jest za najwybitniejszą kobiecą rolę w polskim dubbingu” – czytamy w Encyklopedii Teatru Polskiego. „Angielska aktorka Glenda Jackson, grająca tę postać, była pod takim wrażeniem roli Śląskiej, że wysłała jej list z gratulacjami” – napisał Piotrowicz.
Śląska dubbingowała też m.in. Elizabeth Taylor w filmie Mike’a Nicolsa „Kto się boi Virginii Woolf” - pokazanym w TVP w 1976 roku.
Wzięła też udział w 150 słuchowiskach radiowych. „Wiarygodnie wypadała w skrajnie odmiennych kreacjach, gdyż przy użyciu głosu była w stanie oddać szeroki wachlarz emocji i uczuć. Nawet w obrębie jednej roli potrafiła zawrzeć całą gamę kontrastów, od ciepła i serdeczności po zaskakującą surowość, przewrotność czy obłudę” – podkreśliła Marta Cebera.
Współpracowała z Teatrem Telewizji, gdzie zrealizowała około 30 kreacji, m.in. w dramatach Juliusza Słowackiego - tytułowej „Marii Stuart” (1965), Amelii w „Mazepie” (1969) i Matki Cenci w „Beatrix Cenci” (1973).
Rzadko kto jednak kojarzy Śląską z komedią – i chyba nikt już nie pamięta, poza Romanem Dziewońskim, że aktorka występowała też w Kabarecie Starszych Panów. „Niestety, nigdy nie miałam okazji wypróbować swych sił na estradzie. Żałuję, bo kiedyś miałam wielką ochotę i na wieczorkach urządzanych jeszcze podczas studiów grałam krótkie kabaretowe black-outy” – powiedziała Śląska Janinie Zdanowicz.
Przez blisko 20 lat aktorka zajmowała się pracą pedagogiczną. „Kiedy pojawiła się w warszawskiej PWST, ktoś z kadry, wspominając demoniczną bohaterkę »Wizyty starszej pani« Dürrenmatta, szepnął »Klara Zachanassian«” – napisała Katarzyna Bielas. „W 1987 roku przygotowała wraz ze swoim studentami, których prowadziła przez cztery lata, spektakl dyplomowy na podstawie» Lata «Rittnera. Spektakl został włączony do repertuaru Ateneum, a Agnieszka Pilaszewska, Dorota Nowakowska, Arkadiusz Nader, Tomasz Kozłowicz otrzymali angaż w tym teatrze” – przypomniała Aneta Kielak-Dudzik.
Ostatnią jej rolą w Ateneum była kreacja Madame de Montreuil w „Madame de Sade” Youkio Mishimy - spektaklu, który sama wyreżyserowała. Premiera odbyła się 25 czerwca 1988 roku.
Aleksandra Śląska zmarła 18 września 1989 roku – miała 63 lata.
„Nasze dzieło kończy się wraz z nami. To chyba jedyny zawód twórczy, który nie pozostawia po sobie właściwie żadnych śladów, nie licząc krótkotrwałej taśmy i zawodnej ludzkiej pamięci” – zacytowała z zapisków aktorki Katarzyna Bielas. (PAP)
Paweł Tomczyk
top/ aszw/