To jest artystka, projektantka i rzeźbiarka, która miała plan na siebie - powiedziała PAP Małgorzata Czyńska, autorka książki „Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy”. Budowała swoją osobistą markę w sposób niezwykle świadomy - dodała.
PAP: Na czym polegała wyjątkowość Julii Keilowej?
Małgorzata Czyńska: Julia Keilowa jest pierwszą w Polsce projektantką, która z mocą i pełnią świadomości budowania własnej marki, weszła na teren projektowania przemysłowego, dotychczas zarezerwowany dla mężczyzn. Zaistniała jako metaloplastyczka pracująca dla fabryk platerów.
PAP: Oprócz wątków biograficznych Keilowej, opisuje Pani także jej rodzinę, znajomych oraz rodzinę jej męża. Poświęca Pani uwagę także wydarzeniom historycznym związanym z sytuacją Żydów w pierwszej połowie XX wieku. Jak wyglądał jej świat?
M. C.: To jest dla mnie bardzo ważny wątek, który wyróżnia tę opowieść, od tego co wcześniej było mówione o Julii Keilowej. Kiedy w 2012 roku napisałam artykuł o Julii do „Wysokich obcasów”, to cała wiedza o Keilowej zamykała się w krótkim tekście. Wiadomo było bardzo niewiele. Skontaktowałam się wtedy z jej rodziną i przekonałam się, że krewni wiedzą bardzo, bardzo mało. Wojenna trauma, powojenne zapomnienie czy niepamięć odgrywają w biografii Julii Keilowej wielką rolę. Jej życiorys cały czas trzeba składać jak puzzle.
Kwestia pochodzenia powraca raz po raz. Julia dorastała w zasymilowanej i zamożnej rodzinie, w której ważna była emancypacja dziewcząt, dostęp do szkolnictwa, także wyższego. Zarówno Julia, jak i jej starsza siostra Celina studiowały, Celina zrobiła doktorat z chemii. Przywykliśmy postrzegać Keilową przez pryzmat jej sukcesu zawodowego w latach 30, a ja chciałam poznać i pokazać jej życie, okoliczności, w których przyszło jej dorastać, uczyć się, pracować. Antysemityzm był w nie wpisany, taka była rzeczywistość, choć przecież Keilowie byli zasymilowani, a jednak trafiały się osoby, choćby dziennikarze, czy recenzenci, którzy wyciągali Julii pochodzenie. W książce przytaczam choćby nieprzychylne artystce pochodzenia żydowskiego recenzje prasowe, wypadki historyczne, których była świadkiem. Biografia Julii Keilowej jest jednocześnie opowieścią o antysemityzmie, ten wątek wciąż się przewija. Nietrudno przecież skojarzyć, dlaczego syn Julii i Ignacego Keilów został ochrzczony w 1937 roku, w wieku trzynastu lat.
PAP: Jak wyglądało jej ludzkie otoczenie? Jaka była specyfika jej życia artystycznego?
M. C.: Jej krąg towarzyski był bardzo barwny i ciekawy. Połowa lat 20., kiedy Keilowa zaczęła studiować rzeźbę w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych, to moment światowych triumfów profesorów szkoły na wstawie w Paryżu. Trafiła na znakomite grono pedagogów, rzeźbę studiowała u Tadeusza Breyera, a techniki metalowe u Karola Stryjeńskiego. W Szkole Sztuk Pięknych jednocześnie utrzymywała się atmosfera pracy jak i szalonej zabawy. Julia brała udział w studenckich balach, pisała recenzje i artykuły do prasy, które świadczą o jej wielkim poczuciu humoru. Opis spotkania Julii Keilowej z Zofią Stryjeńską pokazuje, że tupetem i dowcipem nie ustępowała rubasznej „księżniczce polskiego malarstwa”.
PAP: Występują braki w informacjach o artystce, np. o dokładnych okolicznościach i dacie jej śmierci. Brakuje także niektórych zdjęć.
M. C.: Pracując nad tą książką nieustannie napotykałam białe plamy. Ale też wiedząc jaki skromny był wyjściowy stan wiedzy o Julii Keilowej, mam ogromną satysfakcję z każdej informacji, z każdego źródła, faktu, które udało mi się dołożyć do opowieści o jej życiu. Jeśli chodzi o datę śmierci Keilowej, to nie sposób podać jednoznacznej odpowiedzi, bo nawet jej syn w ankietach personalnych raz podaje rok 1942, raz 1943, a raz nawet 1944.
PAP: A z czego to wynika? Nie istnieją archiwa, w których znajdują się te informacje czy może zaginęły podczas wojny? Rodzina nie posiada dokładnych informacji?
M. C.: Trzeba pamiętać o pochodzeniu Julii i jej rodzinie. Mało kto przeżył zagładę. Od początku wojny do końca 1941 roku Julia z mężem i synem przebywali we Lwowie, następnie ukrywali się w Warszawie po aryjskiej strony (udało się odkryć, kto pomagał rodzinie). Większość dóbr materialnych, pamiątek, zdjęć, przepadło. Zdjęcia i dokumenty były nawet niebezpieczne. Trauma i powojenna rzeczywistość też nie sprzyjały snuciu wspomnień. W rodzinie zachowały się skrawki informacji. Dlatego zebranie nawet tych skrawków jest tutaj tak ważne.
PAP: Przejdźmy do wątków związanych z emancypacją kobiet. Przywołuje Pani w książce dane o udziale kobiet w studiach artystycznych za czasów Keilowej. Czy Julia przyczyniła się do zmiany realiów studentek kierunków artystycznych? Czy była jedynie beneficjentką polepszających się realiów akademickich dla kobiet?
M. C.: Kobiety nareszcie zostały dopuszczone do szkół artystycznych, i szeroką falą ruszyły studiować, także rzeźbę, która długo była zarezerwowana dla mężczyzn. Julia Keilowa wykorzystała szansę.
PAP: Przedstawia Pani wiele portretów Keilowej, które ostatecznie składają się w jeden obraz - młodej kobiety, odnoszącej sukcesy, dbającej o wygląd, artystki, metaloplastyczki, matki, Żydówki. Jaki był jej wizerunek? Czy dbała o swoją kreację artystyczną, publiczną?
M. C.: Dbała. Budowała swoją markę, image, w sposób niezwykle świadomy. Bardzo mi to imponuje. Jej przykład, kariera mogły stanowić inspirację dla innych kobiet, artystek, projektantek. Mam wrażenie, że musiała brać od kogoś przykład. Z dokumentów, które zachowały się w archiwum Akademii Sztuk Pięknych, wynika, że dużo podróżowała po Europie i były to podróże artystyczne. Zwiedzała, może nawet odbywała praktyki w pracowniach metaloplastycznych. Widziała, jak funkcjonują projektanci w innych krajach. Świetnym przykładem jest niemiecka projektantka, metaloplastyczka Emmy Roth. Jestem pewna, że się znały osobiście, że Julia bywała w jej pracowni i showroomie w Berlinie. Emmy Roth mogła być dla Julii wzorem, jak budować markę osobistą. Keilowa sygnowała ręcznie wykonane prace, przy tych produkowanych seryjnie dbała o to, żeby w reklamach prasowych były podpisane jej nazwiskiem. Zdjęcia reklamowe jej obiektów wykonywał Benedykt Jerzy Dorys, wówczas najmodniejszy, najbardziej wzięty fotograf. Keilowa była bardzo utalentowaną i pracowitą artystką, która swoją karierę budowała w sposób świadomy i nowoczesny.
PAP: Pisze Pani, że kobiety wkroczyły na dobre na terytorium metaloplastyki dopiero w 20-leciu międzywojennym. Czy Keilowa była prekursorką w swojej dziedzinie?
M. C.: W Polsce, tak. Po pierwszej wojnie światowej platernictwo przechodziło kryzys, ale też dawało szansę młodym projektantom. Trzeba było odświeżyć, unowocześnić ofertę. Młode państwo potrzebowało wzornictwa na nowe czasy. W myśl tego działała Szkoła Sztuk Pięknych, ponieważ zgodnie z jej nowatorskim programem, studenci mieli być przygotowywani do pracy w przemyśle.
PAP: Jak wyglądała jej droga do emancypacji?
M. C.: Ringlowie (panieńskie nazwisko Julii - PAP) byli rodziną bardzo otwartą i światłą. Julia zaczęła od studiów chemicznych, ale szybko przeniosła się do Państwowej Szkoły Przemysłowej we Lwowie, wyszła za mąż, urodziła synka, i szybko wróciła na studia. Jej mąż Ignacy Keil był prawnikiem, wybrał pracę w domach wydawniczych. Julia miała z jego strony najwidoczniej przyzwolenie i pełną akceptację dla swojej pracy i studiów. Zachowało się wspomnienie Ignacego Holzera, przyjaciela Keilów, który mówił, że u Keilów było dziwnie, bo tam mąż prowadził dom i nawet gotował, a żona była rzeźbiarką. Nawet w inteligenckich rodzinach był to rzadko spotykany podział ról.
PAP: Czy Julia Keilowa jest postacią symboliczną jako kobieta metaloplastyczka?
M. C.: Dla mnie jest. Powinna zapisać się w naszej świadomości zbiorowej jako topowa projektantka dwudziestolecia międzywojennego, kobieta, która nie działała w cieniu mężczyzn. Trzeba pamiętać, że wiele utalentowanych projektantek pracowało w duetach albo w zespołach z mężczyznami. To męskie nazwisko sprzedawało projekt i produkt. Wystarczy wspomnieć Charlotte Perriand i Le Corbusiera czy projektantek Bauhausu. To było swego rodzaju przekleństwo. Niewiele wybiło się na niepodległość, wyszło z cienia mężczyzny, partnera. Dopiero od kilkunastu lat przypominamy te projektantki, pokazujemy ich samodzielną pracę, ich znaczenie i rolę. Julia Keilowa od samego początku pracowała na własne nazwisko.
PAP: Jak wyglądały kulisy powstania książki?
M.C.: Zaczęłam pracować nad tą książką jeszcze przed pandemią Covid-19. Po raz pierwszy korzystałam z fachowej pomocy kwerendystów. Samej nie udałoby mi się zbudować genealogii rodzin Ringlów i Keilów. Nieoceniona była pomoc Andrzeja Pawłyszyna, który sprawdził lwowskie archiwa, podsyłał mi zdjęcia dokumentów, ale też miasta, kamienic itd.
Nie mogłam pojechać do Lwowa i wejść do kamienicy, w której mieszkała Julia i jej rodzina, ale zdjęcia dawały obraz, wyobrażenie. Ważne były rozmowy z wnuczką Julii Keilowej, panią Małgorzatą Windorbską, która podzieliła się ze mną tymi okruchy wspomnień zachowanych w rodzinie, zapiskami syna Julii, zdjęciami. Dla każdego badacza takie informacje i dokumenty są bezcenne. Książka ukazuje się jeszcze podczas trwania wystawy Julii Keilowej w Muzeum Warszawy, i cieszę się, że coraz więcej osób ma okazję przekonać się jak świetną artystką i projektantką była Keilowa. Cieszę się, że lata zapomnienia ma za sobą, że dzisiaj jej obiekty zyskały status ikon wzornictwa art deco.
Książka „Julia Keilowa. Metaloplastyczka na nowe czasy” autorstwa Małgorzaty Czyńskiej ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy. (PAP)
Rozmawiała Zuzanna Piwek
piw/ aszw/