Na początku myśleliśmy, że to efekt pirotechniczny; później na widok płomieni wszyscy, którzy znajdowali się w hali, próbowali się z niej wydostać, panował chaos i panika - tak Anna Golędzinowska wspomina po 30 latach tragiczny pożar w Stoczni Gdańskiej, w którym życie straciło 7 osób.
24 listopada 1994 roku w hali Stoczni Gdańskiej podczas koncertu zespołu Golden Life wybuchł pożar, w wyniku którego śmierć poniosło 7 osób, a ponad 300 zostało rannych.
Zespół promował najnowszą płytę "Natura". Dodatkowo na telebimach trwała transmisja wręczania nagród MTV w Berlinie. Początek występu rozpoczynał się o godzinie 20. W pomieszczeniu znajdowało się kilkaset osób. Wśród nich była 16-letnia Anna Golędzinowska. Dziś radna miasta Gdańska i mama dwójki dzieci.
"Pamiętam, że na początku, kiedy pojawił się ogień, nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że stało się coś niebezpiecznego. Miałam przekonanie, że jest to efekt pirotechniczny" - powiedziała Golędzinowska.
Jak opisała w rozmowie z PAP, miała wrażenie, że wystrzeliła raca, dopiero później zobaczyła ogień. Pożar rozprzestrzenił się błyskawicznie. Zapaliły się kurtyny oraz drewniany dach.
"Ze sceny zaczęły padać komunikaty, że mamy się ewakuować. Panowały chaos i panika. Większość uczestników koncertu kojarzyła główne wejście, przez które weszła na teren hali, i w tym kierunku zaczęliśmy biec" - zrelacjonowała.
W przepychance, stratowana przez tłum zginęła pierwsza ofiara - 13-letnia Dominika Powszuk. Drugą ofiarą był 32-letni Wojciech Klawinowski, operator telewizji Sky Orunia.
Dwa z pięciu wyjść ewakuacyjnych były zamknięte. "Główne wejście szybko się zatamowało. Pożar przybrał na mocy i w naszą stronę, w kierunku głównych drzwi, zaczęło docierać gorące powietrze" - opowiadała.
Jej i pozostałym uczestnikom koncertu udało się przedostać do przedsionka między halą a głównym wejściem. Ktoś zamknął za nimi drzwi. "Chwilę po zamknięciu drzwi do przedsionka runął dach i ogień zyskał nową drogę wyjścia, a my poczuliśmy napływ chłodniejszego powietrza z zewnątrz. Było trochę lepiej, ale wciąż mieliśmy problem z wydostaniem się z przedsionka" - powiedziała Golędzinowska.
Stojąc w przedsionku była przepychana przez tłum do przodu. "Wycieńczenie w tym momencie było już tak silne, że ledwo trzymałam się na nogach. Bałam się, że jeśli się osunę to tłum po mnie przejdzie" - zwierzyła się. Dodała, że kiedy nie dała już rady i zaczęła się osuwać, ktoś ją podniósł, podtrzymał i doprowadził do wyjścia.
Przed palącą się halę pierwsza przyjechała jednostka straży pożarnej. Strażacy najpierw udrożniali drogi ewakuacyjne. Akcja wyprowadzenia z budynku uczestników imprezy trwała około 20 minut. Temperatura wewnątrz hali sięgała tysiąca stopni.
Golędzinowska zapamiętała "walkę strażaków", którzy próbowali otworzyć głównie drzwi. "Po wyjściu ponownie poczułam rozpacz i beznadziejność. Wiedziałam, że nie jestem już w środku, ale nie wiedziałam, gdzie mam szukać pomocy" - powiedziała.
Została przeniesiona przez policjantów przez barierki, które znajdowały się między głównym wejściem do hali a torami tramwajowymi i zaprowadzona do pojazdu, którym przewieziono ją do Szpitala Akademii Medycznej.
"Spotkałam moją koleżankę z liceum, która na mój widok powiedziała: +Aniu... twoja twarz+" - wspomniała i dodała, że poza poparzeniami na twarzy, miała rany na rękach i nogach. "To był kolejny sygnał, że nie jest dobrze. Widziałam swoją zwisającą skórę" - powiedziała.
Po pożarze poza Golędzinowską do Szpitala Akademii Medycznej został przewiezionych ok. 80 osób. 24 osoby przetransportowano helikopterami do szpitala oparzeniowego w Siemianowicach Śląskich.
W wyniku poparzeń na szpitalnych oddziałach zmarło 5 osób, w tym dwóch ochroniarzy, którzy wcześniej wynosili nieprzytomne osoby z płonącej hali.
Golędzinowska w szpitalach (później również trafiła do Siemianowic Śląskich) spędziła ok. 2 miesiące. Rehabilitacja trwała ponad 1,5 roku.
Na pamiątkę tego tragicznego wydarzenia zespół Golden Life nagrał utwór 24.11.94. Z kolei na zewnętrznej ścianie muru stoczni zbudowano pamiątkowy pomnik. Do jego budowy wykorzystano elementy spalonej hali: kolumny, metalową belkę i tylną ścianę. Na belce widnieje cytat z piosenki Golden Life: "Życie choć piękne, tak kruche jest, zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć".
W czasie prowadzenia śledztwa prokuratura ustaliła, że przyczyną pożaru było podpalenie. Jego sprawcy lub sprawców do dziś nie udało się ustalić. O nieumyślne spowodowanie tragedii oskarżeni zostali: były komendant stoczniowej straży pożarnej Jan S., ówczesny kierownik hali Ryszard G. oraz organizatorzy imprezy Tomasz T. i Jarosław K. W 2012 roku dostali karę jednego roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata za sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia poprzez niezapewnienie otwarcia wszystkich wyjść ewakuacyjnych z hali.(PAP)
autor: Piotr Mirowicz
pm/ jann/