
10 lat temu, 27 lutego 2015 r., zmarł Bohdan Tomaszewski – dziennikarz, komentator sportowy, tenisista. "Znajomość z Bohdanem Tomaszewskim to było wyróżnienie. Jego postać robiła wrażenie nie tylko w środowisku sportowym. To był ktoś" – podkreślił w rozmowie z PAP dziennikarz Stefan Szczepłek.
Trudno znaleźć postać, co do której środowisko ma tak jednoznaczne, pozytywne opinie - jedną z takich osób był Bohdan Tomaszewski. "Krótko tkwiłem w przekonaniu, że dziennikarz sportowy to ktoś taki, kto zna na pamięć wszystkie wyniki meczów i rekordy świata. To się zmieniło, od kiedy usłyszałem w radiu Bohdana Tomaszewskiego" – czytamy w książce "Szkoła falenicka" autorstwa Stefana Szczepłka.
Głos Bohdana Tomaszewskiego towarzyszył największym sukcesom polskiego sportu, jak pamiętne skoki Wojciecha Fortuny w 1972 r. w Sapporo. Skoczek z Zakopanego zdobył wówczas pierwszy dla polski złoty medal zimowych igrzysk olimpijskich. To właśnie Tomaszewski w 1976 r. podczas igrzysk olimpijskich w Montrealu, relacjonował rekord świata Ireny Szewińskiej w biegu na 400 metrów, a cztery lata później skok Władysława Kozakiewicza, którym Polak zdobył złoty medal, uciszając wrogą mu publiczność podczas igrzysk w Moskwie.
"Radia słuchałem jeszcze jako dziecko. Każdy człowiek radia i telewizji wie o tym, że mikrofon jest jak narkotyk. Pomimo tylu lat pracy jedna rzecz jest niezmienna - trema. Ona jest potrzebna, jest jak motorek, który nas nakręca".
"Jego rozległa wiedza, nie tylko z dziedziny sportu, powodowała, że tak pięknie potrafił opisywać rywalizację na stadionach świata. Przez długie lata zachwycał kibiców relacjami, zwłaszcza radiowymi" – wspominała przed laty Irena Szewińska. "W czasach, kiedy nie było transmisji telewizyjnych, w malowniczy sposób opisywał najważniejsze wydarzenia. Był wzorem dobrego dziennikarstwa, wielkim erudytą, który jednak sportowców traktował z niespotykaną na co dzień życzliwością" – dodała trzykrotna złota medalistka olimpijska.
Bohdan Tomaszewski urodził się 10 sierpnia 1921 r. w Warszawie. Sport fascynował go już od najmłodszych lat. "Pierwszy mecz, jaki oglądałem w życiu, to był mecz piłkarski WKS Legia. W ogóle pierwszy raz zobaczyłem wtedy sport na własne oczy" – wspominał w swojej książce "Romantyczne mecze". "Był to początek lat trzydziestych. Ten mecz przesądził, że choć jestem warszawiakiem, nigdy nie byłem za tak kochaną przez stolicę Polonią, nie za Warszawianką >>Kusego<<, nie za Marymontem, ani Skrą, ani żadnym innym klubem warszawskim – ale właśnie za Legią" – dodał Tomaszewski.
Jednak to nie piłka nożna zdobyła serce małego Bohdana, lecz tenis i to właśnie w tej dyscyplinie postanowił się sprawdzić. "Aż wstyd przyznać się: na kort zaprowadziła mnie matka. Ale uprosiłem, żeby nie wchodziła do środka. Została na zewnątrz i przez dwie godziny spacerowała nad brzegiem kanału. W klubie egzaminowała mnie Helena Łuniewska, ówczesna wicemistrzyni Polski" – czytamy w "Romantycznych meczach". Musiał zrobić dobre wrażenie, ku jego radości tenisowa sekcja Legii przyjęła go w swoje szeregi. Jak się później okazało, była to bardzo dobra decyzja. W 1938 r. został wicemistrzem, a rok później już mistrzem Polski juniorów. Obiecującą karierę przerwała jednak wojna.
W jego domu rodzinnym dużym szacunkiem darzono postać marszałka Józefa Piłsudskiego. "Kiedyś na wagarach szedłem z Łazienek w stronę Pięknej Alejami Ujazdowskimi, po stronie obecnego Urzędu Rady Ministrów. Była jedenasta i widzę - idzie naprzeciw zgarbiony Józef Piłsudski, a parę kroków z tyłu wyprężony adiutant. Zbliżam się i jak ten smarkacz mówię: >>Cześć, panie Marszałku!<<" – wspominał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". "Adiutant lekko się uśmiechnął, Piłsudski nawet nie spojrzał i poszedł w stronę Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Pomyślałem: >>Jak to? Mój ukochany Marszałek tak mnie potraktował?<<. Ale zrobił 15-20 kroków, odwrócił się, zerknął na mnie spod czapki i... zasalutował" – dodał Tomaszewski.
Podczas okupacji działał w Armii Krajowej, gdzie otrzymał pseudonim "Mały". W latach 1942-1944 chodził na zajęcia Tajnej Głównej Szkoły Handlowej im. Edwarda Lipińskiego. Po wojnie postanowił oddać się pracy dziennikarskiej. Przez kilka lat mieszkał w Szczecinie. W 1946 r. podjął współpracę z "Kurierem Szczecińskim", dwa lata później został dziennikarzem sportowym "Expressu Wieczornego". W kolejnych latach współpracował również z "Przeglądem Kulturalnym" i "Kulturą".
Jako dziennikarz najlepiej czuł się w tematyce sportowej, a szczególnie w swoim ukochanym tenisie. "Tenis to nie tylko artyzm gry, to też matematyka. Cudów nie ma - trzeba wygrywać najważniejsze punkty, należy bronić setboli i meczboli. Triumfator musi łączyć w sobie kilka przeciwstawnych cech. Powinien mieć polot, ale nieodzowne jest także wyrachowanie w liczeniu punktów. Poza tym taki gracz musi być w środku dżentelmenem. Jeśli zawodnik umie pięknie przegrywać, będzie też potrafił wspaniale zwyciężać" – podkreślał.
Dla Tomaszewskiego liczyły się nie tylko aspekty czysto sportowe, ale także postawa, jaką zawodnicy prezentowali względem siebie. Duży nacisk kładł na wzajemny szacunek i ducha fair play. "Patrzę na sport z miłością, ale i ze smutkiem. W meczu reprezentacji Polski rywale biją korner i nagle słyszę potworny gwizd, publiczność przeszkadza. To zaprzeczenie idei sportu" – powiedział w 2013 r. w rozmowie z "Gazetą Wyborczą". "W 1936 roku graliśmy z Niemcami, rządził już Adolf Hitler. Gdy wbiegali na boisko, na Stadionie Wojska Polskiego były oklaski. Warszawa nie może nie bić brawa gościom" – zaznaczył.
Marzył o pracy w radiu. "Radia słuchałem jeszcze jako dziecko. Każdy człowiek radia i telewizji wie o tym, że mikrofon jest jak narkotyk. Pomimo tylu lat pracy jedna rzecz jest niezmienna - trema. Ona jest potrzebna, jest jak motorek, który nas nakręca" – opowiadał.
"Moja pierwsza Olimpiada wypadła w bardzo trudnym czasie. Był pamiętny Październik 1956 roku. Gorączka przedolimpijska była niczym wobec ogromu napięcia politycznego, które nabrzmiewało w kraju. W Budapeszcie krwawe powstanie – wjechały tam obce czołgi. Wielkie i małe sprawy świata. Sportowcy i sprawozdawcy szykowali się do Olimpiady" – czytamy w napisanej przez niego książce "Przeżyjmy to jeszcze raz". "Początkowo miało jechać dwóch reporterów z radia, później trzech, potem znowu dwóch. Moja kandydatura wisiała na włosku. Byli tacy, którzy nie chcieli, bym jechał, znalazł się jednak ktoś w Radiokomitecie, kto w debiutanta uwierzył" – wspominał początki swojej radiowej kariery.
"Patrzę na sport z miłością, ale i ze smutkiem. W meczu reprezentacji Polski rywale biją korner i nagle słyszę potworny gwizd, publiczność przeszkadza. To zaprzeczenie idei sportu."
W Polskim Radiu Tomaszewski przepracował ponad 50 lat. W czasie stanu wojennego z uwagi na sytuację polityczną odmówił dalej współpracy, co tylko wzmogło szacunek środowiska dla jego osoby. "Miałem szczęście pracować z nim w jednej redakcji. Szkoda, że tak krótko. Kontakt urwał się niespodziewanie, kiedy nastał stan wojenny i Tomaszewski nie chcąc poddać się weryfikacji przeszedł na emeryturę. Powiem szczerze, że nam, młodym dziennikarzom zaimponował takim zachowaniem" – wspominał Krzysztof Miklas.
"Gdy pierwszy raz zobaczyłem Bohdana Tomaszewskiego, zrozumiałem, że mam do czynienia z dżentelmenem. Sposób ubierania się, sposób mówienia, gesty, pewnego rodzaju dystans. To nie był zły dystans, tylko dystans tego typu, że dopóki się nie znamy, to kłaniamy się, uśmiechamy do siebie, jest miło, ale nic poza tym. Gdy lody zostały już przełamane, zaczynała się rozmowa" – zaznacza z kolei związany z Polskim Radiem dziennikarz i komentator Andrzej Janisz.
Tomaszewski był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Napisał kilkanaście książek m.in. "Dziesięć moich olimpiad", "Łączymy się ze stadionem", "Pożegnalna defilada", "Proszę o klucz", "Przeżyjmy to jeszcze raz", "Romantyczne mecze", "Do ostatniego tchu" oraz "Wimbledon". W jego dorobku znajdują się również scenariusze filmowe – "Zaczarowany rower", "Bokser" i "Czekam na was w Monte Carlo".
"Zawsze mi imponował. Nie tylko tym jak mówił i pisał, ale również tym, jak wyglądał. To był wysoki, bardzo przystojny mężczyzna. Nigdy się nie garbił. Zawsze elegancko ubrany. Nosił tweedowe marynarki prosto z Anglii. Jego postać robiła wrażenie nie tylko w środowisku sportowym" – zaznacza w rozmowie z PAP Stefan Szczepłek.
Dziennikarz zwraca uwagę, że Tomaszewski "miał swój stały felieton w tygodniku >>Kultura<<, który obok >>Polityki<< był jednym z najważniejszych periodyków". "Pisał książki, scenariusze filmowe. Znajomość z Bohdanem Tomaszewskim to było pewnego rodzaju wyróżnienie. To był ktoś" – podkreśla. "Pamiętam, jak Klub Dziennikarzy Sportowych zorganizował warsztaty, podczas których jednym z wykładowców był właśnie Bohdan Tomaszewski. Kończąc nasze spotkania mówił – >>pamiętajcie, czytajcie książki, będziecie bogatsi<<. I to jest prawda" – dodał Szczepłek.
"Zawsze podkreślał, że dziennikarz sportowy powinien w sportowcu widzieć najpierw człowieka, a dopiero potem jego wynik. Uważam, że to bardzo ważne spostrzeżenie i sam staram się być wierny tej zasadzie" – podsumował związany z "Rzeczpospolitą" publicysta.
Na podobne aspekty zwraca uwagę Wojciech Fibak. Zdaniem wybitnego polskiego tenisisty, Tomaszewski wniósł do dziennikarstwa sportowego humanistyczne wartości. "To był wielki patriota, dżentelmen, elegant, którego cechowała wysoka kultura osobista. Przez kilka dekad był jedną z najwspanialszych postaci związanych ze sportem. Prawdziwy humanista o wspaniałym życiorysie, który wprowadził do sportu inny wymiar" – zaznaczył Fibak.
W swojej długiej karierze Tomaszewski otrzymał wiele nagród i wyróżnień, był laureatem m.in. "Złotego pióra” i "Złotego mikrofonu". "Człowiek uczy się do końca życia. Ja dopiero po wielu latach pracy z mikrofonem zrozumiałem, że najważniejsza w tym zawodzie jest cisza. Nadmiar słów może zgubić najlepszego komentatora, a gadulstwo to rzecz nieznośna" – mawiał.
Bohdan Tomaszewski zmarł 27 lutego 2015 r. Miał 93 lata. Jeszcze w tym samym roku ustanowiono dla dziennikarzy sportowych nagrodę im. Bohdana Tomaszewskiego. Pierwszym laureatem został Stefan Szczepłek. (PAP).
Autor: Mateusz Wyderka
mwd/ aszw/