
Na Hali Gąsienicowej jest ławka, z której widać cały świat! Na niej się odpoczywało, pracowało, obserwowało ludzi. Można też było po prostu patrzeć. Pełniła taką funkcję jak ławeczka pod sklepem w Wilkowyjach, była centrum świata - powiedziała PAP Beata Słama, autorka książki "Planeta Hala".
Polska Agencja Prasowa: Dlaczego właśnie Hala Gąsienicowa jest bohaterką pani książki?
Beata Słama*: Miałam to szczęście, że mieszkałam na Hali przez osiem lat z przerwami, ponieważ mój mąż prowadził Centralny Ośrodek Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu, czyli Betlejemkę. A że byłam tam szczęśliwa, uznałam, że temu miejscu należy się ode mnie opowieść.
PAP: Czym Hala wyróżnia się pośród innych tatrzańskich miejsc? Można wyjaśnić jej mistykę?
B.S.: Każda tatrzańska dolina ma swoich wielbicieli. Mnie los rzucił na Halę, więc dla mnie ona jest wyjątkowa. Jest tam efektowna grań, a jednocześnie przestrzeń, góry nie przytłaczają tak jak w Morskim Oku. Są miejsca sielankowe, jak Pojezierze, i groźne, zimne, jak Kozia Dolinka.
To na Hali większość wspinaczy stawiała pierwsze kroki, ponieważ szkolili się w Betlejemce. W otoczeniu Hali są tzw. drogi kursowe, czyli łatwe drogi wspinaczkowe, na których można się uczyć, nie walcząc o życie.
A co do mistyki… Każdy rozumie ją inaczej: jako bliskość Boga, bliskość natury lub wyzwolenie swego rodzaju duchowości, przez każdego pojmowanej inaczej.
PAP: Hala bywała natchnieniem dla pisarzy i poetów?
B.S.: Natchnieniem dla licznych twórców było raczej bardziej efektowne Morskie Oko. Gdy przeglądamy antologie tatrzańskiej poezji, rzadko znajdujemy wiersz o Hali, za to o Morskim Oku - często.
Poezja o Hali jest za to bardziej kameralna i bardziej… współczesna. Pisali o niej Michał Jagiełło czy Zofia Kalota-Szymańska. Była pretekstem do refleksji o miejscu człowieka w świecie czy jego stosunku do natury, a nie do zachwytów nad oszałamiającym pięknem gór.
PAP: Hala Gąsienicowa była też świadkiem wielu wydarzeń.
B.S.: Działo się tu mnóstwo! W mojej książce są seks, zbrodnia, dramaty, wypadki, wspinanie, feminizm, antysemityzm, ludomania i toponomastyka, historia architektury, anegdoty, plotki, przygody, wiersze i piosenki…
Mnóstwo osób, które były na Hali, pozostawiło jakiś ślad, co często widać w nazwach topograficznych czy w nazwach dróg wspinaczkowych. W Betlejemce na przykład szkolili się, ale też szkolili innych, niemal wszyscy znani himalaiści, zanim zostali znanymi himalaistami; przygody przeżywał Andrzej Zawada, w Murowańcu bywali Władysław Broniewski i Tomasz Stańko.
Hala jest też trochę krainą duchów. Krąży po niej duch Mieczysława Karłowicza, pięknego człowieka, który zginął pod Małym Kościelcem, czy duch Mariusza Zaruskiego, założyciela TOPR-u. Może patrzy na nas z góry Maria Steczkowska, autorka pierwszego przewodnika po Tatrach – choć swojej książki nie nazwała przewodnikiem i wydała ją anonimowo, w drugiej połowie XIX wieku. Opisuje w niej zachwycona, jak pływała tratwą po Czarnym Stawie. Może krąży gdzieś Jan Długosz, legendarny taternik, alpinista i pisarz, który zginął na Kościelcu. Wiele osób zapragnęło się wspinać po przeczytaniu jego książki "Komin Pokutników".
PAP: Co dzisiaj zostało z dawnej Hali Gąsienicowej?
B.S.: W górach piękne jest to, że się nie zmieniają, trwają jak wyspy na oceanie chaosu i pośpiechu. Może dlatego tak chętnie w nie wracamy. Na Hali nie ma jednak już schroniska Towarzystwa Tatrzańskiego i schroniska Bustryckich, zniknęły szałasy, a Murowaniec zamienił się w karykaturę górskiego schroniska.
Tym, co zmieniło się w ostatnich latach, jest charakter turystyki tatrzańskiej. Co prawda już na początku XX wieku zatroskani miłośnicy Tatr narzekali, ale to, co dzieje się teraz, przechodzi ludzkie pojęcie. W 2013 roku na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego weszły ponad 2 mln ludzi, w 2024 roku - prawie 5 mln. Jest tłok, są śmieci i fekalia, hałas i chamstwo. Mam wrażenie, że ludzie z mojego pokolenia – 50-, 60-latków – wchodzili w góry bardziej świadomie, z uwagą, z szacunkiem, trochę nieśmiało, choć oczywiście były też tłumy wczasowiczów. Dziś góry traktowane są przez wielu jako atrakcja, którą należy zaliczyć.
To chyba szersze zjawisko: natura przestała być wartością samą w sobie, trzeba ją umaić, a najczęściej na niej zarobić.
Stąd bramy do lasu, wieże widokowe czy ścieżki nad lub pod koronami drzew. Pójście w góry musi się opłacać: trzeba pobić własny rekord, zrobić efektowne zdjęcie do internetu. Na portalach społecznościowych padają pytania, z którego szlaku czy szczytu jest najładniejszy widok. A jak ocenić piękno widoku?
Góry się wartościuje. Określone tatrzańskie szczyty nazywane są dwutysięcznikami - dawniej takie dziwaczne podejście nikomu nie przyszłoby do głowy. Ludzie fotografują się na Rysach z kartką z wysokością tej góry - czy w Himalajach ktoś robi coś takiego?! Kompletują szlaki, liczą kilometry, biją rekordy szybkości. Papierowe mapy wyparły aplikacje, a przecież patrząc na mapę, umiejscawiamy się w świecie - a może nawet we wszechświecie - widzimy, co nas otacza, poznajemy nazwy, odległości, charakter i otoczenie okolicy.
Tatry mają historię, topografię, ważne punkty, dlaczego więc coraz częściej odwiedzający je ludzie traktują je jedynie jako spiętrzenie skał, które można zmierzyć i przemierzyć?
Właśnie z powodu tych zmian napisałam "Planetę Halę" - żeby Hala nie była miejscem, które się przemierza, mija, trochę anonimowym, bez właściwości, jednym z wielu. Żeby nie była jedynie sumą pięknych widoków i miejscem, do którego idzie się na piwo, ale krainą z historią, z charakterem.
PAP: Ma pani jakieś wyjątkowe wspomnienia z Hali?
B.S.: Lata 90., po Tatrach nie kręciło się tak dużo niedźwiedzi jak teraz, na Gąsienicową raczej nie zaglądały. Aż pewnego razu pojawił się młody niedźwiedź nazwany przez nas Blondynem ze względu na płową sierść. Latem udawało się go odstraszać, ale jesienią się rozzuchwalił. W Betlejemce skończyły się szkolenia, pokój instruktorski na parterze był wysprzątany, okiennice pozamykane.
Spaliśmy sobie spokojnie, mój mąż i ja, w naszym mieszkaniu, aż nagle obudził nas potworny łomot dobiegający zza ściany, z pokoju instruktorskiego. Na własnej skórze przekonałam się, że serce walące jak młotem, nogi jak z waty, zimny pot i włosy stające dęba to nie metafory. Zerwaliśmy się z łóżka, popędziliśmy do sieni i gdy wreszcie udało nam się znaleźć klucz oraz zakończyć kłótnię o to, czy otwierać, czy nie, otworzyliśmy drzwi i ujrzeliśmy przewieszonego przez parapet niedźwiedzia trzymającego w łapie... młynek do kawy. Wyrwał bardzo masywne okiennice, okno z framugą, jakie miał dalsze plany, nie wiadomo. Na szczęście w sali na górze nocowało kilka osób, więc z ich pomocą odgoniliśmy niedźwiedzia i zabezpieczyliśmy okno.
Na jakiś czas zapanował spokój, mąż pojechał na niziny, zostałam zupełnie sama. Pewnego wieczoru spojrzałam przez okno, by sprawdzić, jaka jest pogoda. Tuż pod domem siedział niedźwiedź. Znów nogi jak z waty, serce jak młotem, włosy dęba… Szybko przeanalizowałam sytuację: wszystkie drzwi i okna zamknięte, śmieci wyrzucone, nic mu nie powinno pachnieć… Nie wyobrażałam sobie jednak, że położę się spać albo że będę czuwała całą noc, nasłuchując w przerażeniu, czy niedźwiedź nie wyrywa drzwi. Postanowiłam działać - złapałam pojemnik na węgiel i szufelkę, gwałtownie otworzyłam drzwi wejściowe, stanęłam w progu i waląc szufelką w węglarkę, zaczęłam się drzeć na niedźwiedzia. Same niecenzuralne słowa. A on popatrzył, wzruszył ramionami i spokojnie się oddalił. Oczywiście nie zmrużyłam oka, a na kolejną noc poszłam spać do meteorologów, bo mieli kraty w oknach. Gdy wracałam rano do domu, na szybie przy wejściu widać było błotniste ślady nosa i łap. Mąż na moją prośbę przyjechał, lecz niedźwiedź już ani razu się nie pojawił.
PAP: A pani ulubione miejsce na Hali?
B.S.: Może to nietypowe: ławka przed Betlejemką, z której widać cały świat! Siedząc na niej, odbyłam mnóstwo ciekawych rozmów i zwarłam wiele ciekawych znajomości. Na ławce się odpoczywało, pracowało - redakcję robiło się w tamtych czasach na maszynopisie, z ławki obserwowało się ludzi. Można też było po prostu patrzeć. Pełniła taką funkcję jak ławeczka pod sklepem w Wilkowyjach, była centrum świata.
PAP: Czy w pracy nad książką coś panią zaskoczyło?
B.S.: Pisałam ją ponad dwa lata, gdy akurat nie miałam pracy jako redaktorka. Najpierw wymyśliłam, jak ma być skonstruowana, po czym wypełniałam ten szkielet, szperając w mnóstwie źródeł. Przeglądałam starą prasę i dawno napisane książki, szukając faktów, zdań i słów, z których mogłabym utkać opowieść.
Mam dość sporą bibliotekę tatrzańską, a gdy ją wykorzystałam, siedziałam w bibliotekach, co w Zakopanem jest bardzo przyjemne, bo pracują w nich przemiłe, cierpliwe i niezwykle pomocne osoby. Rozmawiałam też ze znajomymi, którzy pracowali kiedyś w Murowańcu, z meteorologami z Hali i Kasprowego Wierchu i ze znawcami Tatr.
Ale bycie redaktorem a bycie autorem to dwie zupełnie różne rzeczy. Autor jest samotny, sam musi rozstrzygać dylematy i dokonywać wyborów, co jest bardzo frustrujące.
Poza tym to, że poprawiam błędy innych, nie oznacza, że sama ich nie popełniam. Na szczęście trafiłam na profesjonalistów – redaktora prowadzącego, redaktorkę i korektorkę – którzy wybawili mnie z niejednej opresji.
Kolejnym zaskoczeniem było to, o jak wielu sprawach można napisać w kontekście tatrzańskiej doliny, na jak ciekawych ludzi się natknąć - wielu z nich zupełnie nieznanych, jak wiele zapomnianych historii wydobyć. Mam nadzieję, że udało mi się stworzyć ciekawą opowieść, i że po przeczytaniu "Planety Hali" wiele osób odkryje to miejsce, niektórzy na nowo, i pokocha je tak jak ja.
PAP: Nawiązując do tytułu pani książki, jaką planetą jest Hala Gąsienicowa?
B.S.: Jest planetą piękną, jedyną w swoim rodzaju. I moją ulubioną. Podoba mi się słowo "planeta", bo wyodrębnia to miejsce spośród innych, nadaje mu cechy indywidualne, choć oczywiście nie krąży ono samotnie w kosmosie. Tatry to całość i tak należy je traktować.
Rozmawiała Anna Kruszyńska
Książka Beaty Słamy "Planeta Hala. Opowieści z Hali Gąsienicowej" ukaże się 23 kwietnia nakładem Wydawnictwa Czarne.
*Beata Słama – od niemal 40 lat związana ze środowiskiem wspinaczkowym. Osiem lat spędziła w Betlejemce na Hali Gąsienicowej. Jako dziennikarka współpracowała z magazynami "Pani", "Marie Claire", "Taternik", "Góry", "Tatry". Pracuje jako redaktorka, jest też tłumaczką z języka angielskiego. Współautorka książek "Magia nart" i "Drzewa, które wybrały Tatry" wydanych przez Tatrzański Park Narodowy. Prowadzi stronę Górski Dom Kultury i związane z nią media społecznościowe poświęcone szeroko pojętej kulturze górskiej i okołogórskiej. Od kilku lat tworzy blok kulturalny na Krakowskim Festiwalu Górskim.(PAP)
akr/ miś/ jpn/