
Potrafił śpiewać dla prawie każdej publiczności z równym sukcesem. A to domena naprawdę nielicznych - tak Zbigniewa Wodeckiego wspominał Piotr Metz. 6 maja artysta obchodziłby 75. urodziny.
Wodecki był jedną z najważniejszych postaci polskiego świata muzycznego. Był znany m.in. z takich przebojów jak: "Opowiadaj mi tak”, "Pszczółka Maja", "Zacznij od Bacha", "Izolda", "Chałupy".
"Ktoś, kto kojarzy Zbigniewa Wodeckiego z dwóch, trzech największych przebojów, to ktoś, kto nie ma pojęcia, jak wielka była jego klasa, jak zaczynał w krakowskim środowisku. Ale tak to już jest. Być może jest to dowód na jego szaloną uniwersalność. Potrafił śpiewać dla prawie każdej publiczności z równym sukcesem. A to domena naprawdę nielicznych" - powiedział PAP Piotr Metz, dziennikarz muzyczny.
Wodecki był bowiem nie tylko popularnym piosenkarzem, głosem, ale także skrzypkiem, trębaczem i kompozytorem, a w opinii Magdy Umer - "jednym z najpoważniejszych artystów, jakich poznała". Był też dla niej "królem życia".
Jak powiedział aktor Andrzej Grabowski, Wodecki nigdy nie potrzebował konferansjera na koncertach, ponieważ sam z powodzeniem pełnił tę funkcję. "Był niezmiernie dowcipny, ludzie się śmiali podczas jego koncertów, słuchali tych jego fantastycznych wykonań piosenek, jego genialnej gry na skrzypcach. Słuchali, jak grał na trąbce, słuchali jego opowieści o sobie, o życiu, o dzieciństwie".
Wodecki był nie tylko wokalistą i instrumentalistą, dał się poznać również jako kompozytor i aranżer. Samego siebie określał mianem "śpiewającego muzyka".
Mówił, że nigdy nie przywiązywał szczególnej wagi do słów, muzyka była ważniejsza. "Kiedy dorosłem, niektóre teksty stały się dla mnie ważne, ale zasadniczo byłem melodykiem. Słuchałem różnych interesujących kapel i dbałem o to, by i u mnie muzycznie wszystko brzmiało" - powiedział w rozmowie dla portalu Dwutygodnik.pl.
Naukę gry na skrzypcach rozpoczął jako pięciolatek. W Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia im. W. Żeleńskiego w Krakowie uczył się w klasie Juliusza Webera. Pod koniec lat 60. wciągnął go artystyczny Kraków i Piwnica Pod Baranami. Występował też z zespołami Anawa (na skrzypcach), Czarna Perła (na trąbce). Grał m.in. z Ewą Demarczyk, Markiem Grechutą. Był skrzypkiem Orkiestry Symfonicznej PRiTV oraz Krakowskiej Orkiestry Kameralnej pod dyrekcją Kazimierza Korda.
"Miałem fart, bo mnie wyrzucili z liceum muzycznego. Gdyby nie to, byłbym teraz koncertmistrzem w filharmonii. Ale wyrzucili mnie i musiałem pójść do szkoły muzycznej o charakterze zawodowym. Tam nie było żadnych przedmiotów ogólnych - historii, geografii czy fizyki - tylko sama muzyka" - wspominał w wywiadach.
W jednej z rozmów z PAP wspominał, że śpiewać zaczął przez przypadek. Jako wokalista zadebiutował w 1972 r. na X festiwalu piosenki polskiej w Opolu utworem "Tak, to ty". W tym samym roku zrealizował swój pierwszy recital telewizyjny "Wieczór bez gwiazd". Wkrótce potem jego kompozycje i piosenki zaczęli doceniać jurorzy festiwali w całej Polsce. Łącznie nagrał siedem albumów (w tym jedną EP-kę), m.in. "Dusze kobiet", "Obok siebie". Ostatni z nich – "1976: A Space Odyssey" – ukazał się siedem lat temu i zyskał status złotej płyty, dzięki współpracy Wodeckiego z zespołem Mitch&Mitch.
Album wydany w 1976 r. nie podbił polskich list przebojów. W końcu, jak przyznawał, o płycie "Zbigniew Wodecki" zapomniał nawet jej autor. Przypomnieli mu o niej członkowie formacji Mitch and Mitch, którzy zaprezentowali materiał z lat 70. w jego uwspółcześnionej formie podczas OFF Festivalu. Młoda publiczność nie tylko zaakceptowała wokalistę z "epoki rodziców" - jego koncert i album stały się wręcz jednymi z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku. Nagrany wspólnie z muzykami młodszego pokolenia album, którego bazą były zapomniane przez lata młodzieńcze utwory Zbigniewa Wodeckiego, sam twórca nazwał swoim "debiutem po czterdziestu latach".
"Typowy brak wiary we własne siły" - oceniał Wodecki po latach. "Jakoś nie wierzyłem, żeby ten debiut był szczególnie fajny. Niby mi się ta płyta podobała, muzycy ją chwalili, ale nic poza tym. Co innego się wtedy puszczało" - mówił artysta, który w momencie nagrywania płyty miał 26 lat. "Ale pamiętam taki moment, kiedy po nagraniu +Zacznij od Bacha+ z Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji prowadzoną przez Andrzeja Trzaskowskiego podszedł do mnie pewien facet i pyta: +To pan to nagrał?+. Odpowiedziałem, że ja. Pokiwał głową i poszedł. Na to ktoś podbiega do mnie i mówi: +Wiesz, kto to był?! Władysław Szpilman!+. Wielki pianista. No więc muzykom się podobało, lubili to grać. Ale resztą rządził ówczesny rynek" - dodał.
"Mój zawód i pasja, która mnie dotknęła – mogę powiedzieć – genetycznie to jest nieustanny pęd do osiągnięcia sukcesu – żeby się popisać, zdać dyplom, egzaminy, żeby się podobało, żeby były brawa. Potem człowiek osiąga sukces i jest to początek nowej orki. (…) Ponieważ życie to wielki egzamin" – opowiadał w rozmowie z PAP w 2015 r. Wszyscy jego bliscy, przyjaciele i koledzy po fachu twierdzili, że był pracoholikiem o niespożytych siłach twórczych. Nigdy nie zapominał, że osiągnięcie sukcesu jest tak samo trudne jak jego utrzymanie. Nie wszyscy zdawali sobie sprawę, jak wiele kosztowała go pozorna swoboda, z jaką występował na scenie.
"Jak ktoś nie ma tremy, to uważam, że jest słabym artystą, bo nie ma wyobraźni" – przekonywał.
Jak podkreślił Metz, Wodecki "potrafił śpiewać, grać na trąbce, prowadzić koncert z fantastyczną lekkością. Jako jedyny chyba narodził się po raz kolejny po kilkudziesięciu latach, i to dla zupełnie innej publiczności, robiąc z zespołem Mitch and Mitch swoją klasyczną, choć nieco zapomnianą płytę. Myślę, że była to unikatowa postać pod każdym względem" - ocenił.
Umer wspomniała natomiast zdziwienie artysty, gdy "po wydaniu płyty z zespołem Mitch and Mitch udzielał wywiadów, w których mówił, że sam nie wie, co się dzieje - że młodsze pokolenie wzięło go za swojego rówieśnika. Cieszył się bardzo tym, że nie tylko dzieci, z powodu +Pszczółki Mai+, go znają, ale że akceptuje go także młode pokolenie. Odszedł w momencie największego uznania" - podkreśliła.
Jak sam mówił: "To, że udało mi się przez tyle lat utrzymać na powierzchni mętnej wody naszego show-biznesu, to na pewno pochodna tego, że łaziłem po kuchni, po pokojach, po salach szkolnych i ćwiczyłem gamy, tercje, oktawy, utwory Bacha czy Beethovena. Otarłem się o różne estrady i zespoły. Cały czas przebywałem w środowisku świetnych ludzi, prawdziwych autorytetów. Jak się żyło w takim tyglu, to była większa szansa, że się trafi na swój czas i odpowiedni moment. Dlatego życzę wszystkim młodym, żeby pracowali nad sobą, ćwiczyli i nie załamywali się" – podkreślił Wodecki, który sam marzył, by promować młodych zdolnych ludzi.
"Potrafił śpiewać dla prawie każdej publiczności z równym sukcesem" - mówił o nim dziennikarz muzyczny Piotr Metz. A przecież płyt w swoim dorobku miał wiele. Nagrywał je w różnych stylach i konwencjach, nie obawiał się eksperymentów, poddawania samego siebie artystycznym próbom, nie uciekał od wydeptanych ścieżek, które mogły być niewątpliwym gwarantem kolejnego sukcesu. Nie tolerował komercyjnego podejścia do muzyki, nie znosił słów "hit", "przebój". "Teraz wszyscy nagrywają hity i przeboje, a mnie szlag trafia" - przyznawał.
Dziennikarze muzyczni, przyjaciele i koledzy z branży artystycznej wspominali jego barwną osobowość, umiejętność błyskotliwego opowiadania dowcipów i prowadzenia głębokich rozmów, twórczą energię – która czasem kazała rezygnować ze snu i odpoczynku na rzecz wytężonej pracy.
Wodeckiego dobrze kojarzy również młoda widownia - artysta chętnie angażował się w produkcje dla dzieci. To on był odtwórcą piosenki przewodniej polskiej wersji słynnej wieczorynki "Pszczółka Maja". "+Pszczółka Maja+ niesie na tych skrzydełkach już tyle lat i chyba już czwarte pokolenie ją zna" – żartował. Wykonywał piosenki m.in. do serialu "Plecak pełen przygód" i do bajki "Rudolf, czerwononosy renifer". Użyczył głosu do filmu "Disco robaczki".
Nie unikał telewizji. Na swoim koncie ma epizodyczne role w takich tytułach jak m.in. "Jan z drzewa", "Klan", „Miodowe lata", "Świat według Kiepskich". Zasłynął jako juror popularnego telewizyjnego programu "Taniec z gwiazdami". Był też gospodarzem telewizyjnych programów muzycznych "Droga do gwiazd", "Twoja droga do gwiazd". Jak mówił PAP, mimo że technologia, show-biznes i rozrywka zmieniają się na przestrzeni lat, to "meritum estrady pozostaje jedno i to samo: trzeba coś umieć i ciężko nad sobą pracować".
Artysta chętnie występował w Polsce i za granicą, jednak nie zawsze czuł się pewnie na scenie, przed kamerami. Wspominał, że dawniej bał się widowni. Po 30 latach pracy artystycznej uświadomił sobie, że już "nie jest Zbysiem, który musi odnieść sukces". "30 lat na scenie to już jest sukces. Widzę sympatię ludzi – autentyczną i niekłamaną. Ciężko nam się rozstać podczas spotkań z publicznością i to jest coś, o czym marzyłem i co się spełniło" – wyznał. Jak zapewniał, miał w życiu "dużo szczęścia, bo stykał się z prawdziwymi autorytetami".
"Zaczynałem wśród muzyków, którzy grali w krakowskiej Operze i Operetce, potem w +Symfonii+ Polskiego Radia. Stykałem się ze wspaniałymi ludźmi z tej branży. Grałem pod batutą Stanisława Wisłockiego, Jerzego Maksymiuka czy Kazimierza Korda. Miałem przyjemność zetknąć się w swoim młodym życiu ze środowiskiem studenckim. Pierwszą płytę nagrałem z Markiem Grechutą i zespołem Anawa. Potem była Piwnica pod Baranami, Ewa Demarczyk i Piotr Skrzynecki oraz całe to środowisko. Świetni kompozytorzy: Stanisław Radwan, Zygmunt Konieczny, Andrzej Zarycki" – wspominał w wywiadzie dla PAP.
Jego twórczość została doceniona licznymi nagrodami, m.in. medalem Zasłużony Kulturze "Gloria Artis" i odznaką Honoris Gratia. Był również laureatem Fryderyków.
Nie zdążył wystąpić na koncertach "Mój jubileusz", które planował jesienią 2017. 8 maja dostał udaru i zmarł dwa tygodnie później.
"Mimo niezwykłej woli życia i starań lekarzy udar dokonał nieodwracalnych obrażeń. Zbigniew Wodecki odszedł od nas w jednym z warszawskich szpitali" – napisano 22 maja 2017 r. na oficjalnej stronie artysty.
Głęboki smutek poczuli wszyscy. I ci, którzy znali go z popularnych piosenek, jak "Opowiadaj mi tak", "Zacznij od Bacha", "Lubię wracać tam, gdzie byłem", "Chałupy" lub "Izolda"; i dzisiejsi dorośli, którzy w dzieciństwie spędzonym w latach 80. śpiewali z nim piosenkę znaną z kreskówki o Pszczółce Mai; i widzowie popularnego programu "Taniec z gwiazdami", w którym był jurorem; a także ci, którzy znali jego wszechstronność i dostrzegali muzyczny geniusz.
Zbigniew Wodecki odszedł w wieku 67 lat.(PAP)
mdn/ pj/ bko/ mwp/ aszw/