
120 lat temu, 18 maja 1905 r. urodził się Władysław Hańcza. Grał m.in. Władysława Kargula w "Samych swoich", Macieja Borynę w "Chłopach" i księcia Janusza Radziwiłła w "Potopie". "Jego sposób bycia, elokwencja i wiedza imponowały" – powiedziała PAP aktorka Emilia Krakowska.
"Przyglądając się moim bohaterom, doszedłem do wniosku, że zwykle gram cztery rodzaje ról: królów, profesorów, duchownych i gangsterów. Jeden z recenzentów dopowiedział – jeszcze chłopów, po czym dodał, że w każdym moim chłopie jest coś z króla, a w każdym królu coś z chłopa" – powiedział podczas wywiadu z okazji 30-lecia swojej pracy artystycznej. Często dodawał też, że należy "do aktorów, których prawdziwej twarzy, tej bez szminki, publiczność prawie nie zna".
Władysław Hańcza, a właściwie Władysław Tosik – bo tak brzmiało jego rodowe nazwisko - przyszedł na świat 18 maja 1905 r. w Łodzi. Jego rodzina była związana z przemysłem włókienniczym i początkowo nic nie wskazywało, że trafi na scenę. Miał zostać fabrykantem i by zrealizować ten cel, zamierzał wybrać się na studia do Belgii. Sprawy rodzinne doprowadziły jednak do tego, że trafił do Poznania, gdzie na tamtejszym uniwersytecie podjął studia polonistyczne i filozoficzne.
To właśnie w stolicy Wielkopolski nawiązał kontakty ze środowiskiem kulturalnym, m.in. z takimi postaciami, jak Emil Zegadłowicz i Stanisława Wysocka. Pod ich wpływem rozpoczęła się jego fascynacja teatrem, który pochłonął go do tego stopnia, że w 1927 r. przerwał studia i rozpoczął naukę zawodu w mieszczącej się przy Teatrze Polskim w Poznaniu Szkole Dramatycznej.
"Przyglądając się moim bohaterom, doszedłem do wniosku, że zwykle gram cztery rodzaje ról: królów, profesorów, duchownych i gangsterów. Jeden z recenzentów dopowiedział – jeszcze chłopów, po czym dodał, że w każdym moim chłopie jest coś z króla, a w każdym królu coś z chłopa."
Jeszcze tego samego roku, 27 listopada, zadebiutował na miejscowej scenie – rolą Hermesa w "Nocy listopadowej". Dwa lata później zdał organizowany przez ZASP egzamin kwalifikacyjny, zostając tym samym pełnoprawnym aktorem.
Do wybuchu wojny występował na deskach teatralnych w Poznaniu, Katowicach, Toruniu i Łodzi. Krótko przed wrześniem 1939 r. przeniósł się do Warszawy, w której podczas okupacji pracował jako magazynier. Po upadku powstania trafił do niemieckiego obozu pracy.
W 1945 r. wrócił do Łodzi. To właśnie tam oficjalnie zmienił nazwisko na Hańcza. Trzy lata później związał się z warszawskim Teatrem Polskim, w którym występował aż do śmierci. W latach 1944-53 pracował również jako lektor Polskiej Kroniki Filmowej. W tym czasie po raz pojawił się na dużym ekranie. Była to rola kapo w filmie "Dwie godziny" w reżyserii Stanisława Wohla i Józefa Wyszomirskiego. Wystąpił wówczas u boku takich aktorów, jak m.in. Jerzy Duszyński, Danuta Szaflarska, Tadeusz Łomnicki, Józef Węgrzyn i Aleksander Zelwerowicz.
Hańcza często powtarzał, że w zawodzie aktora trzeba być cierpliwym. Taki też był. Mimo że przez lata grał w teatrze, to na prawdziwą popularność musiał poczekać. Od czasu do czasu pojawiał się również w filmach – jak w "Popiołach" (1965) w reżyserii Andrzeja Wajdy, gdzie wcielił się w ojca głównego bohatera. "Gram w filmie bynajmniej nie ze względu na zarobki. Mnie raczej chodzi o pewien zapis siebie, o przekaz. Chciałoby się przecież w tym zawodzie coś po sobie zostawić. A film i telewizja dają taką szansę" – podkreślał Hańcza.
Popularność przyniosła mu jednak dopiero rola Władysława Kargula w filmie "Sami swoi" (1967). To była szansa, na którą przez lata czekał. Reżyser filmu Sylwester Chęciński od samego początku widział go w roli Kargula. Początkowo entuzjazmu twórcy nie podzielała jednak reszta ekipy. "Nie tylko ja, cała ekipa podchodziła do niego sceptycznie, wszystkim nam się wydawało, że Kargul to powinien być chłop z krwi i kości, prawdziwy chłop zza Buga" – wspominał Jerzy Janeczek, czyli filmowy Witia.
"Hańcza grywał głównie szlachciców albo arystokratów, co więcej, sam wyglądał i zachowywał się jak arystokrata. Czarne buty z białymi noskami, albo odwrotnie, już nie pamiętam, nieodłączny szaliczek, kapelusz, rękawiczki. Nie był wylewny, na planie zawsze trzymał się z boku, żył w swoim świecie" – argumentował Janeczek.
Ostatecznie film okazał się dużym sukcesem, a Kargul w wykonaniu Hańczy i Pawlak, w którego wcielił się Wacław Kowalski, stworzyli jeden z najbardziej rozpoznawalnych duetów w historii polskiego kina. Co ciekawe ekranowy Kargul nie mówi swoim, czyli Hańczy głosem. Kresowa gwara stanowiła dla niego duży problem. Chęciński powiedział, że "Kowalski chłopem jest, a Hańcza chłopa udaje".
Zdecydował więc, że postać Kargula będzie dubbingowana. Kiedy krótko po zdjęciach Hańcza musiał pójść do szpitala, Chęciński zatrudnił Bolesława Płotnickiego, który podłożył głos pod nieobecnego aktora.
"Kiedy usłyszałem, jak mówi Kargul, czyli Władysław Hańcza, opadły mi ręce. To było coś kompletnie innego. Dwaj bohaterowie i dwa różne języki. To, co w ustach Kowalskiego brzmiało śmiesznie, w ustach Hańczy było żałosne" – wspominał Chęciński.
Popularność "Samych swoich" skłoniła reżysera do nakręcenia dwóch kolejnych filmów o przygodach rodzin Karguli i Pawlaków. Tym samym w 1974 r. powstało "Nie ma mocnych", a trzy lata później "Kochaj albo rzuć". Oczywiście z Kowalskim i Hańczą w rolach głównych. Obaj byli przeciwieństwem nie tylko na ekranie, ale również i w życiu.
"Kowalski był wszędzie, o wszystko walczył, o rekwizyty, o każde słowo, był w ciągłym ruchu, nie tylko na planie. W domu robił wina, miód, sery. Miał pasiekę, kozy. A Hańcza był panisko. Uczył mnie życia, co trzeba wypracować w sobie, żeby móc być szczęśliwą aktorką filmową - przede wszystkim umieć czekać, być sympatyczną, nie wchodzić w konflikty" – opowiadała Anna Dymna.
Pomiędzy pierwszą i drugą częścią trylogii Chęcińskiego, wcielił się w postać Macieja Boryny w wyreżyserowanych przez Jana Rybkowskiego "Chłopach" (1972). Reżyser początkowo nakręcił 13-odcinkowy serial, z którego rok później powstała również wersja kinowa. "Znałam Hańczę jeszcze z teatru. Byłam nim zachwycona, zresztą nie tylko ja. Jego sposób bycia, elokwencja i wiedza imponowały. Do tego bardzo elegancki, ale w taki naturalny sposób, bez wywyższania się" – mówi PAP Emilia Krakowska.
"Na planie był bardzo przystępny, a jednocześnie taktowny i chętny do rozmowy oraz dzielenia się swoim doświadczeniem. Miałam dużo szczęścia, że mogłam partnerować tak wielkim aktorom" – podsumowuje filmowa Jagna.
Rola w "Chłopach" okazała się kolejnym po "Samych swoich" wielkim sukcesem Hańczy. Choć podobnie, jak w przypadku filmu Chęcińskiego, również i tutaj podkreślano szlachecką manierę granej przez niego postaci. "Powszechny aplauz zdobył Fijewski w roli Kuby. Władysław Hańcza w roli Boryny wydawał się niektórym mało chłopski, trochę »szlachecki«, ale jego wspaniałe aktorstwo budziło też wielkie uznanie – recenzowano krótko po premierze.
"Hańcza to jakby nad-Boryna, chłop-symbol, w gruncie rzeczy szlachcicem podszyty; podobnie Ignacy Gogolewski – Antek. To nie jest zarzut, oczywiście, bez takie aktorstwa nie osiągnąłby reżyser poziomu niezbędnego w scenach takich, jak śmierć Boryny. Ale ekspresyjne, ekspansywne aktorstwo Hańczy czy Gogolewskiego unosi film ponad życiowe prawdopodobieństwo" – zauważyła na łamach "Filmu" Małgorzata Piekarczyk.
Aktor cieszył się wśród kobiet dużym powodzeniem. "Słuszny wzrost i ładna budowa ciała, po drugie charakterystyczny, łatwo wpadający w ucho tembr głosu, po trzecie wyrazista dykcja i wreszcie fluid męskości, zdrowej, zadowolonej ze świata i siebie" – podkreślała Nina Andrycz.
Nie był również tajemnicą jego kochliwy charakter. Jednak, co podkreśla w rozmowie z PAP Krakowska, "zawsze wracał do swojej Basi". Barbara Ludwiżanka była jego drugą żoną.
Krótko po "Chłopach" Hańcza pojawił się w "Potopie" (1974) Jerzego Hoffmana. Tym razem wcielił się w postać arystokraty – księcia Janusza Radziwiłła. Była to jego kolejna wielka rola. Choć zawodowo święcił kolejne tryumfy, to dobiegającemu do siedemdziesiątki aktorowi, coraz częściej dawały się we znaki problemy zdrowotne, na które jednak nie zwykł się skarżyć. "Uwielbiał życie w jego wszystkich przejawach, i umiał z niego korzystać. Cieszyło go wszystko. I jedzenie, i picie, i podróże, i kobiety, i - oczywiście - role. Koledzy nazywali go królem życia" – wspominała wieloletnia przyjaciółka Hańczy, aktorka Teresa Marecka.
"Ulubionym jego powiedzeniem było, że czas pracuje na niego. To była prawda. Bo chociaż jako młody aktor grał z powodzeniem i Kreona, i »Korsarza« Acharda, i Pastora w »Uczniu Diabła« Shawa, to apogeum jego talentu i jakiejś szczególnej mądrości, którą umiał przekazać ze sceny - przypada na późniejszy okres" – dodała aktorka. Pomimo licznych ról w teatrach, dla wielu przede wszystkim był filmowym Kargulem, Boryną i Radziwiłłem – to właśnie te role zapewniły mu ogromną popularność.
Władysław Hańcza zmarł w Warszawie, 19 listopada 1977 r. Miał 72 lata. (PAP)
Autor: Mateusz Wyderka (PAP)
mwd/ wj/