„Nie ma mocnych” to komedia charakterów, wciąż żywa i aktualna. Ludzie zawsze są tacy sami, niezależnie od ustroju i czasów - uważa Anna Dymna, filmowa Ania Pawlakówna. Mija 45 lat od premiery filmowego przeboju.
28 maja 1974 r. na ekrany kin wszedł film "Nie ma mocnych" w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego. Była to druga część losów zwaśnionych rodów Kargulów i Pawlaków. Początkowo reżyser wzbraniał się przed kontynuacją "Samych swoich", komediowego klasyka z 1967 r., gdyż jak wspominał w jednym z wywiadów źle przyjął drugą część "Ojca chrzestnego". Jednak film powstał i okazał się jeszcze większym przebojem niż poprzednik, przyciągając do kin przeszło 8,5 mln widzów.
Autorem scenariusza, podobnie jak w pierwszej, części był Andrzej Mularczyk. Na ekranie znów oglądać możemy Wacława Kowalskiego i Władysława Hańczę w rolach Kazimierza Pawlaka i Władysława Kargula. W filmie wystąpili również m.in. Anna Dymna (Ania Pawlakówna, wnuczka Pawlaka i Kargula), Andrzej Wasilewicz (Zenek Adamiec, narzeczony Ani), Maria Zbyszewska (Mania Pawlak, żona Kazimierza), Halina Buyno-Łoza (Aniela Kargul, żona Władysława), Jerzy Janeczek (Witia Pawlak, syn Kazimierza), Ilona Kuśmierska (Jadźka Pawlakowa, córka Kargula), Aleksander Fogiel (Sołtys), Bronisław Pawlik (Dyrektor PGR), Zdzisław Maklakiewicz (Traktorzysta Podoba) i Jerzy Turek (Milicjant Franio). Autorem muzyki był Andrzej Korzyński, za zdjęcia odpowiadali Jacek Stachlewski i Andrzej Ramlau. Plenery kręcono w Dobrzykowicach Wrocławskich.
"Ten film to dla mnie prezent na całe życie. Oglądając +Nie ma mocnych+ przenoszę się w cudowny, szczęśliwy czas i to dodaje mi sił. Władysław Hańcza i Wacław Kowalski przekazywali mi rady, którymi kieruję się do dziś" – wspomina w rozmowie z PAP Anna Dymna. Aktorka pytana o stworzoną przez siebie postać Ani, porusza również kwestię ciążącej na niej odpowiedzialności: "To była urocza rola. Byłam traktowana jak ukochana wnuczka. Gdybym jednak wtedy miała świadomość, że ten film będzie tak ważny w moim życiu i przez tyle lat powtarzany, to ze strachu bym tego nie zagrała" – dodając, że "Kargul i Pawlak po +Samych swoich+ byli kultowymi postaciami, kochanymi przez wszystkich. Gdyby ta ich wnuczka była niesympatyczna, nadęta, to ludzie by mnie znienawidzili" – zauważa.
Dymna opowiada, że "na planie panowała atmosfera szacunku i przyjaźni. Taki sposób pracy do tej pory jest dla mnie wzorcem." Zaś co do stylu pracy reżysera podkreśla, że "Sylwester Chęciński nigdy na nas nie krzyczał, był taki, że chciało się dla niego zrobić wszystko. Wtedy nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, jak to jest ważne".
Aktorka w rozmowie z PAP opowiada również o tym, jak dowiedziała się, że zostanie ekranową wnuczką Pawlaka i Kargula: "To była moja pierwsza rola po uzyskaniu dyplomu aktorskiego. Gdy byłam na trzecim roku szkoły teatralnej i szłam korytarzem Wytwórni Filmów Fabularnych we Wrocławiu, jakiś pan spojrzał na mnie i powiedział – o, Ania Pawlaczka! Ja odpowiedziałam – nie, proszę pana, nazywam się Ania Dziadyk. Mężczyzna odparł wówczas – bo ty jeszcze nie wiesz, że nią jesteś. To był właśnie, jak się wyjaśniło za rok – Sylwester Chęciński" – wspomina.
Trafne wybory reżysera porwały nie tylko widzów, również współczesna prasa odniosła się do filmu bardzo pozytywnie. W magazynie "Film" Oskar Sobański oceniał: "Komedię +Nie ma mocnych+ ogląda się z przyjemnością i mile zachowuje w pamięci. Równie dobrze się ją... czyta! Bowiem najmocniejszą stroną filmu jest dialog (…) W +Nie ma mocnych+ to wszystko, co tak strasznie złości w telewizyjnym dukaniu różnych dyrektorów i działaczy, tutaj – użyte oszczędnie i umiejętnie – brzmi jak najprzedniejszy dowcip". Na dialogi uwagę zwrócił również Cezary Wiśniewski w magazynie "Kino": "(…) ten sam przedni dialog, te same krewkie charaktery i kresowa ciepła egzotyka, a ponadto inteligentnie przejaskrawiona aktualność". Z kolei Jerzy Niecikowski na łamach "Filmu", krótko po premierze w felietonie zatytułowanym "Z czego się śmiejemy?" stawia wymowną tezę: "Wszedł niedawno na ekrany film Mularczyka i Chęcińskiego, który rzeczywiście pobudza do śmiechu. Wypadek to na tyle wyjątkowy, że aż warto się nad nim poważnie zastanowić".
Takie oceny krytyków w połączeniu ze znakomitą frekwencją w kinach musiały poskutkować nagrodami. Sylwester Chęciński otrzymał za "Nie ma mocnych" m.in. Złote Lwy na Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni w 1974 r., w kategorii Nagroda Publiczności. W tym samym roku na festiwalu Lubuskie Lato Filmowe, reżyser otrzymał Złote Grono za najlepszy film, zaś Wacław Kowalski za najlepszą rolę męską.
Komedia "Nie ma mocnych" na stałe weszła do kanonu polskiej kinematografii. Wciąż jest powtarzana i chętnie oglądana przez kolejne pokolenia. Podobnie zresztą, jak i cała trylogia Chęcińskiego, zapoczątkowana filmem "Sami swoi" (1967), a zakończona "Kochaj albo rzuć" (1977). (PAP)
autor: Mateusz Wyderka
mwd/ wj/