
Kiedyś uważałem, że aktorstwo to zajęcie dla odważnych, dzisiaj aktorem może być każdy. Kiedyś wymagano dyplomu, dzisiaj dyplom jest niekonieczny. Każdy może mówić, co chce. Nawet jeśli ma niewiele do powiedzenia - stwierdził w rozmowie z PAP Henryk Talar, który 25 czerwca kończy 80 lat.
Polska Agencja Prasowa: Wiem, że ostatnio był pan w Rzymie, czy to w związku z urodzinami?
Henryk Talar: Byłem na pięknym, wzruszającym koncercie dzieci z zespołem Aspergera. To, jak wiadomo, jedno z zaburzeń ASD, czyli spektrum autyzmu. W formie tańca, piosenki i zabawy młodzi aspergerowcy nawiązywali kontakt ze „zdrowymi” na widowni. Największe wrażenie zrobiło na mnie przerwanie piosenki i wypowiedź młodego chłopca, że jest niepoukładany motorycznie i dzisiaj ma wyjątkowe kłopoty w emocjonalnym pozbieraniu się.
PAP: Poruszające.
H.T.: Była w tym wielka indywidualność…
PAP: Ja bym jeszcze dodał, że odwaga...
H.T.: …o tak, zdecydowanie. To była odwaga.
PAP: Aktorstwo to zajęcie dla odważnych?
H.T.: Kiedyś tak uważałem. Teraz trochę się jednak zmieniło. Dzisiaj aktorem może być każdy.
PAP: Co ma pan na myśli?
H.T.: O każdym, kto występuje przed kamerą, mówi się „aktor”. Niekoniecznie nawet musi umieć dobrze mówić, a przecież odpowiedni warsztat to podstawa. Za moich czasów aktorem był ten, kto miał dyplom aktorski. Dzisiaj dyplom jest niekonieczny – aktorski, reżyserski. Każdy może się wypowiedzieć, mówić, co chce. Nawet jeśli ma niewiele do powiedzenia. Może to dobrze? Ja nie jestem od oceniania. Kiedyś wymagano dyplomu.
PAP: Uważa pan, że szła za tym odpowiedzialność?
"Żeby zrównać się z wielkimi, trzeba być nie mniejszym od nich. Przyjmując bezrefleksyjnie prawo współczesnych do burzenia, tracimy możliwość zadziwienia, że już nic do burzenia nie pozostało."
H.T.: To otwierało drogę. Nie było tak, że mam „stempel” i już mogę wszystko. Nie jestem przeciwko młodości, ja w młodych ludziach widzę wiele talentów. Chodzi jednak o to, że chcąc wypowiadać się we własnym imieniu, trzeba być przygotowanym technicznie. Widz ma odnieść wrażenie, że aktorowi sypie się jak z rękawa. Technika aktorska to podstawa i w moim odczuciu powinna być dla widza niezauważalna, ale do tego trzeba być perfekcyjnie przygotowanym.
PAP: Przed laty francuski aktor Benoit-Constant Coquelin napisał: „Narzędziem aktora jest on sam. Materiałem jego sztuki, tym, co on urabia i przetwarza dla wydobycia zeń swej kreacji, jest jego osoba, jego ciało, jego życie”. Kiedy pan poczuł, że chce zostać aktorem, i co to dla pana oznacza?
H.T.: Byłem i mam nadzieję, że pozostanę prowincjonalnym udziałowcem i odbiorcą tego, co dzieje się na podwórku aktorskich doświadczeń. Jestem łącznikiem pomiędzy tym, co napisano, a widzem, który nie jest mniej ważny ode mnie. Widzem, który ma prawo mnie wysłuchać i ma też prawo nie zgodzić się ze mną. Muszę być czuły na tę niezgodę. Aktorstwo to nie tylko aplauz, podziękowania i kłanianie się widowni. Dodam jeszcze, że nie jestem zwolennikiem burzenia i budowania czegoś według” - Szekspira, Wyspiańskiego, Falskiego itd.
PAP: Dlaczego?
H.T.: Żeby zrównać się z wielkimi, trzeba być nie mniejszym od nich. Przyjmując bezrefleksyjnie prawo współczesnych do burzenia, tracimy możliwość zadziwienia, że już nic do burzenia nie pozostało… A burzyciele po drodze zapewne się ulotnią.
PAP: Kogo Henryk Talar uznaje za swojego mistrza?
H.T.: Mam kilku. Za swoich mistrzów uznaję Izę Cywińską, Krystynę Miłobędzką i Andrzeja Falkiewicza. Bez tej trójcy z kaliskiego teatru nie byłoby mojego ciągu dalszego w tym staraniu się o godne miejsce w aktorskim szeregu.
PAP: Występował pan na teatralnych deskach we wspominanym Kaliszu, ale też m.in. w Bielsku-Białej, Częstochowie i Warszawie. Od wielu lat związany jest pan także z Teatrem Polskiego Radia. Pana głos usłyszymy w dubbingu, a nawet grach komputerowych, nie wspominając już o kilkudziesięciu rolach filmowych. Która z nich była dla pana przełomowa?
H.T.: Ról, włącznie z tymi radiowymi, było ponad tysiąc. Wymienię aż cztery – rolę Vittorio Matty w „Selekcji” w reżyserii wspaniałego Tadeusza Kijańskiego, Johanna Heimanna w „Polskich drogach” „Kuby” Morgensterna, „Konrada” w „Wyzwoleniu” w reżyserii Macieja Prusa i Prymasa Hlonda w "Prymasie" Pawła Woldana.
PAP: W jednym z wywiadów powiedział pan, że dostał od losu więcej, niż się spodziewał. Czuje się pan spełniony?
H.T.: Miał słuszność Jerzy Merunowicz, profesor krakowskiej PWST, który na moje żale dotyczące nieprzyjęcia mnie za pierwszym razem do aktorskiej szkoły odpowiedział: „niestety nie ten wzrost, nie ten głos i - proszę wybaczyć - nie aż tak duży talent”. Dzisiaj wiem, że profesor miał słuszność, ale 55 lat temu postanowiłem udowodnić, że się myli.
PAP: Czy tak długa obecność w zawodzie i współpraca z tyloma artystami nie przeczy jednak tym słowom?
H.T.: Może ma pan rację… Profesor mnie zmobilizował, bym podjął próbę skoczenia ponad swoje możliwości. Tak mi się wydawało. Oczywiście mogło się nie udać. Mogli nie przyjąć mnie za drugim razem i Bóg wie, co byłoby z Talarem.
PAP: Czyli porażki są potrzebne, bo dzięki nim rośniemy?
H.T.: Potrzebne, tak! U mnie porażki są na tej samej półce co ewentualne sukcesy.
PAP:. Kilka lat temu powiedział pan, że aktorstwo wiąże się z ryzykiem. Czy patrząc z perspektywy czasu, podjąłby się pan go ponownie?
H.T.: Ryzyko związane jest z prawie każdym zawodem. Problem leży u progu odpowiedzialności. Gdyby dane mi było stanąć jeszcze raz przed wyborem swojej przyszłości, prosiłbym los o wyznaczenie mi roli opiekuna ptaków. To, co stało się z kormoranami nad Zalewem Wiślanym, do dzisiaj mnie boli...
"U mnie porażki są na tej samej półce co ewentualne sukcesy."
PAP: Przyznam, że nie jestem na bieżąco z sytuacją kormoranów nad Zalewem Wiślanym...
H.T.: Kormorany żywią się głównie rybami i z uwagi na to, że trzebiły ich populację, ktoś wpadł na pomysł, żeby te ptaki wytępić. W Kątach Rybackich na Mierzei Wiślanej kormorany przez lata tworzyły piękną kolonię. Dzisiaj trudno je tam spotkać. To mnie boli.
PAP: Jestem zaskoczony zarówno panem w roli ewentualnego opiekuna ptaków, jak i płynnością, z którą przeszliśmy z aktorstwa do tematyki liczebności kormoranów na Mierzei Wiślanej.
H.T.: Los tych ptaków jest dla mnie ważniejszy od losu Talara.
PAP: Czy to jednak nie jest za duża skromność?
H.T.: Nie, to nie skromność. To w pewnym sensie powaga sytuacji. Nie będzie kormoranów, za chwilę wróbli, potem gołębi, bocianów i tak dalej, a może przyjedzie czas i na ludzi? Taka jest moja refleksja – starego człowieka, który ma prawo zatroszczyć się nie o siebie.
PAP: Pana córka Zuzanna w pewnym sensie poszła w pana artystyczne ślady – jest autorką sztuk teatralnych, tworzy scenariusze, również radiowe. Co pana zdaniem wyróżnia dobry scenariusz, na co pan zwraca uwagę?
H.T.: Należę do tych wykonawców, którym czasem przecinek lub słowo wydaje się do zamiany, ale nigdy nie miałem potrzeby zawłaszczania tego, co należy do autorów tekstu. Widzę, jak moja córka, zamykając się w swoim świecie, tworzy materiał dla mnie z nadzieją, że nie wykoślawię tego, co stworzono.
PAP: Koniec roku szkolnego to tradycyjnie początek egzaminów na kierunki aktorskie. Dla wielu kandydatów będzie to bardzo trudne doświadczenie. Czy jest coś, co chciałby im pan przekazać?
H.T.: Przekazałbym to, co lata temu w młodości przekazałem Henrykowi Talarowi – szukaj siebie.
Rozmawiał Mateusz Wyderka (PAP)
Henryk Talar - aktor teatralny, filmowy, dubbingowy i radiowy. Absolwent krakowskiej PWST. Występował na deskach teatrów w Szczecinie, Kaliszu i Warszawie. Dyrektor naczelny i artystyczny Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie (1994-1997) i Teatru Polskiego w Bielsku-Białej (1997-1999). Wieloletni współpracownik Teatru Polskiego Radia.
mwd/ wj/ miś/ lm/