
Nazywany muzycznym geniuszem Brian Wilson - lider The Beach Boys, nazywany królem Kalifornii lat 60., autor płyty "Pet Sounds", uważanej za jedną z najważniejszych w historii muzyki rockowej - zmarł 11 czerwca w wieku 82 lat. 13 lipca współcześni Beach Boysi wystąpią w Warszawie.
Muzyka, którą tworzył Brian Wilson - napisał po jego śmierci Paul McCartney - była "jednocześnie prosta i genialna". "Jak poradzimy sobie bez Briana, Bóg jeden wie" - dodał eks-Beatles, nawiązując do tytułu jednego z największych przebojów lidera The Beach Boys, ballady "God Only Knows". "Geniuszem" w pożegnalnych wpisach nazwali go także Bruce Springsteen, Elton John, Keith Richards, Bob Dylan i Ringo Starr. Paul Stanley, muzyk grupy Kiss, żegnał "udręczonego geniusza". Questlove, perkusista grupy The Roots i producent filmowy, napisał, że "jeśli ktoś stworzył sztukę o niewysłowionym smutku, był to Brian Wilson".
Lato 1963 r. należało do The Beach Boys i "Surfin' U.S.A.". Płyta, wypełniona skocznymi, chwytliwymi piosenkami opiewającymi kalifornijskie plaże, słońce i niekończące się wakacje, okazała się przebojem i uczyniła gwiazdy z muzyków "rodzinnego" zespołu. Tworzyli go bracia Wilsonowie: Brian, Dennis i Carl, ich kuzyn Mike Love oraz kolega ze szkoły Al Jardine. "Surfin' U.S.A." była ich drugą płytą. Szczególną popularnością cieszyła się tytułowa piosenka, która zapoczątkowała modę na "surf-rock" i - jak w swojej książce poświęconej zespołowi napisał Luis Sanchez - "o ile nie przemienił Ameryki w jedną, wielką plażę, zrobił wiele, by stworzyć mit Kalifornii, i rozsławił ją bardziej niż ktokolwiek wcześniej".
"Wilson (...) czynił sztukę z tematów dorastania i nastoletnich miłości, kresu niewinności, kryzysu wiary."
Sami Beach Boysi - choć bracia dorastali kilkadziesiąt kilometrów od Pacyfiku - nie surfowali. Nie przesiadywali całymi dniami na plaży, nie wiedli beztroskiego życia, o jakim śpiewali w swoich piosenkach o nastolatkach, samochodach i pierwszej miłości; raju na ziemi, jakim była Kalifornia z ich utworów. Ich autorem - a także basistą, jednym z wokalistów, aranżerem i producentem nagrań zespołu - był Brian Wilson, najstarszy z rodzeństwa. To na nim spoczywała odpowiedzialność za muzykę i sukces zespołu. Ojciec, Murry Wilson, wywierał na niego presję - angielski dziennikarz Nick Kent nazwał go wręcz "sadystą".
Sukces synów miał zrekompensować Murry’emu własne niespełnione ambicje artystyczne. Frustracje związane z życiowymi porażkami wyładowywał na Brianie, niekiedy uciekając się do przemocy – w wyniku pobić Brian niemal całkowicie utracił słuch w prawym uchu. Ukojenie znajdował w muzyce. Wsłuchiwał się w starannie zaaranżowane harmonie wokalne zespołu The Four Freshmen, popularnego kwartetu z lat 50. Próbował odwzorować ich brzmienie, komponując partie dla swoich braci.
Murry obwołał się menedżerem zespołu; dyscyplinował synów, przypisywał sobie współautorstwo niektórych piosenek. Nie podobało mu się, że Brian rzadziej tworzy radosne radiowe przeboje. Jego utwory stawały się coraz bardziej melancholijne. Ojciec martwił się, że ta zmiana odbije się na popularności zespołu. Chciał, by The Beach Boys szli sprawdzoną drogą, która przyniosła sukces i sławę, a nie śpiewali o "dorosłych sprawach". Na "The Beach Boys Today!" z 1965 r. znalazły się introspekcyjne utwory o złożonej, nietypowej dla rock and rolla orkiestracji, nie mówiły już o samochodach i surfingu. Ich narrator to wrażliwy, niepewny siebie młody człowiek.
Piosenki były niemal autobiograficzne. W życiu prywatnym Brian Wilson zmagał się z kłopotami miłosnymi, depresją, eksperymentował z używkami związanymi z duchowym wyzwoleniem głoszonym przez kontrkulturę lat 60., jak marihuana i LSD. Odmówił także udziału w męczących trasach koncertowych, wolał się poświęcić komponowaniu i pracy w studiu. Gdy pozostali jeździli po świecie, grając jego wesołe piosenki, Wilson samotnie pracował nad płytą "Pet Sounds" - dyrygował zespołem złożonym z muzyków sesyjnych.
W skład The Wrecking Crew, jak nazywano tę grupę wirtuozów, wchodzili tacy artyści jak perkusista Hal Blaine, gitarzyści Tommy Tedesco i Glen Campbell, basistka Carol Kaye, kontrabasista Ray Pohlman czy kontrabasista Lyle Ritz: ich nazwiska nic nikomu nie mówiły, jednak to oni nagrywali największe przeboje tamtej epoki. Akompaniowali Sonny'emu i Cher w "I Got You, Babe", grają w "California Dreaming" grupy Mamas and Papas, to ich słyszymy w "Strangers in the Night" Franka Sinatry i "Mrs. Robinson" duetu Simon and Garfunkel. Wreszcie to oni nagrali "Pet Sounds" The Beach Boys, największe osiągnięcie artystyczne zespołu, album, który dziś wymieniany jest wśród najlepszych płyt rockowych w historii.
Gdy "Pet Sounds" trafił do sklepów w maju 1966 r., nie cieszył się jednak popularnością. Nowe piosenki Wilsona nie służyły do tańca - opowiadały o samotności, potrzebie miłości, wątpliwościach i nadziei na lepszą przyszłość. Muzyka także wykraczała poza typową rockandrollową estetykę. Na płycie wybrzmiewają instrumenty smyczkowe, klawesyn, flety, waltornia, akordeon, harmonijka basowa, banjo, guiro, a nawet theremin. Słychać także puszki po coca-coli, dzwonki rowerowe i szczekanie psa. The Wrecking Crew zadziwiał swą wyobraźnią, nieszablonowymi pomysłami, intuicją.
Pozostali członkowie The Beach Boys nie byli zachwyceni pracą, jaką Brian wykonał pod ich nieobecność. Czy nie ucierpi ich popularność, sprzedaż płyt i biletów na koncerty? Czy fani nie odwrócą się od całego zespołu i Briana Wilsona, o którym Nik Cohn pisał w książce "Awopbopaloobop Alopbamboom", że "właściwie stworzył Kalifornię"? Wilson nie pisał już piosenek opiewających urodę kalifornijskich dziewczyn, jak "California Girls". Uczynił sztukę z tematów dorastania i nastoletnich miłości, kresu niewinności, kryzysu wiary. "Ta muzyka miała w sobie duszę" - pisał Kent.
Mike Love nie krytykował Wilsona wprost. Chodził po studiu i powtarzał: "To z pewnością brzmi inaczej niż nasze piosenki". Dograli jednak swoje partie tak, jak obmyślił to Brian. Byli od niego zależni, autora muzyki, jej aranżera i producenta. Kiedy jednak okazało się, że "Pet Sounds" nie zostanie przebojem, mieli nadzieję, że Wilson powróci do pisania takich piosenek jak dawniej.
Swego kolejnego dzieła - albumu "Smile" - Wilson nie był w stanie ukończyć. W pracy przeszkadzały mu pojawiające w głowie głosy, które powtarzały, że jest oszustem, niczego nie potrafi, że nie nikomu nie podoba się to, co robi. Ostatnią, trwającą nieco ponad 3 minuty piosenkę "Good Vibrations" ukończył po siedmiu miesiącach pracy. Coraz bardziej pogrążał się w narkotykowych eksperymentach i depresji, tracił pewność siebie.
Pod koniec lat 60. Wilson - pisał Nik Cohn - stał się obiektem opowieści o upadku geniusza pogrążonego w chorobie psychicznej, zaniedbanego, o ekscentrycznym zachowaniu. Przestał wychodzić z domu, przybierał na wadze. W 1971 r. przypomniał o swoim talencie za sprawą "Surf's Up", piosenki zamykającej album Beach Boysów pod tym samym tytułem. Nie opowiadała o surfowaniu ani plażach, tylko o duchowym przebudzeniu, oddaniu się sile wyższej.
Pod koniec lat 70. przyznawał w wywiadach, że na scenie czuje się jak więzień. Leczył go Eugene Landy, psychoterapeuta, któremu zarzucano czerpanie korzyści finansowych z pracy z Wilsonem, a nawet przypisywanie sobie praw autorskich niektórych piosenek. Muzyk zerwał współpracę z Landym dopiero w 1991 r. O ich relacji, a także o pracy nad "Pet Sounds" opowiada film fabularny "Love and Mercy" (2014) w reżyserii Billa Pohlada, w którym młodego Briana Wilsona zagrał Paul Dano, a starszego - John Cusack.
Zapytany w 2006 r., czy nadal czuje się członkiem The Beach Boys, Wilson odparł, że "może odrobinę". Na jego relacjach z dawnym zespołem cieniem kładły się procesy sądowe o prawa autorskie, zaległe należności. Wilson stanął na czele własnej grupy, o której mówił, że jest "znacznie lepsza niż Beach Boysi". Z nowym zespołem wykonywał stare piosenki, m.in. te z albumu "Pet Sounds". W 2004 r. ukazała się płyta "Brian Wilson Presents Smile" - udało mu się dokończyć porzucony w 1967 r. materiał.
13 lipca The Beach Boys wystąpią w warszawskim klubie Progresja. Zespół przyjedzie do Polski w ramach trasy koncertowej "The Sounds of Summer". Jedynym występującym obecnie członkiem oryginalnego składu zespołu jest wokalista Mike Love, który w ostatnich latach dał się poznać jako zwolennik amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa. Współczesną odsłonę rockowej legendy współtworzy także Bruce Johnson, który dołączył do The Beach Boys w połowie lat 60., zastępując Briana Wilsona podczas tras koncertowych.
Piotr Jagielski (PAP)
pj/ miś/