
Kiedy spotykam się z twórcami oper, które chcę pokazać na deskach Met, mówię im, aby zawsze mieli na myśli widzów. Od wielu lat obserwuję trend dekonstrukcji oper, dla mnie to już nie jest sztuka, a dekonstrukcja właśnie - powiedział PAP dyrektor Metropolitan Opera w Nowym Jorku (Met) Peter Gelb.
Polska Agencja Prasowa: Jak definiuje pan miejsce, jakie zajmuje Metropolitan Opera? Czy w świecie opery jest to Mount Everest?
Peter Gelb: Jest jedną z najbardziej wiodących oper na świecie. Na operowym szczycie znajduje się cztery-pięć takich instytucji i niewątpliwie Met jest w tym gronie. Nie opisałbym jej jednak jako Everestu. Postrzegam ją raczej jako miejsce, z którego się czerpie.
Myślę, że o naszej pozycji w świecie operowym decyduje także nasze stanowisko, jakie zajęliśmy wobec agresji Rosji na Ukrainę. Od samego początku wspieramy Ukraińców w ich walce. Dostrzegamy znaczenie instytucji kulturalnych jako podłoża demokracji. Jest to niezwykle istotne teraz, kiedy widzimy, jak wiele zagraża demokracji. To dotyczy wielu krajów na świecie, również mojego.
A to znaczenie jest ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli bowiem chcemy nadal żyć w cywilizowanym i demokratycznym świecie, musimy pamiętać, że jego częścią jest także wolność sztuki. Met jest ważnym ogniwem takiego właśnie sposobu myślenia.
PAP: Czy zatem należy patrzeć na instytucje kultury nie tylko przez pryzmat artystyczny, ale również przez ich polityczne zaangażowanie?
P.G.: Dzisiaj nie mamy wręcz innego wyboru! Nie możemy myśleć o sztuce w oderwaniu od polityki. Z jednej strony mamy niebezpieczne upolitycznienie sztuki przez władze Rosji. Ale ten związek sztuki i polityki może mieć także inny wymiar. Zobaczmy, że Ukraińska Orkiestra Wolności (Ukrainian Freedom Orchestra) łączy sztukę i politykę. W tym roku zespół jest w czwartej trasie koncertowej.
W orkiestrze występują najlepsi ukraińscy artyści, zarówno wywodzący się z ukraińskich orkiestr, jak i diaspory. Raz w roku spotykają się pod dyrekcją kanadyjskiej dyrygentki pochodzenia ukraińskiego Keri-Lynn Wilson, prywatnie mojej żony, i spędzają tydzień lub dwa na próbach do trasy. I to jest jak najbardziej wymiar artystyczny.
Muzycy są artystami, ale poprzez muzykę stają się żołnierzami. Kiedy razem z moim kolegą i jednocześnie dyrektorem Teatru Wielkiego – Opery Narodowej Waldemarem Dąbrowskim zdecydowaliśmy stworzyć właśnie ten zespół, który był pomysłem Keri-Lynn, zdobyliśmy poparcie dla tej inicjatywy ze strony władz polskich i ukraińskich. Co więcej, prezydent Wołodymyr Zełenski oraz pierwsza dama Ołena Zełenska są patronami tej orkiestry. To oznacza, że wszyscy zrozumieli, jakie jest znaczenie tego zespołu w ochronie ukraińskiej kultury i pokazywaniu jej światu.
Chcę podkreślić, że nie chodzi o ucywilizowanie wojny. Ale prawdą jest, że kultura ukraińska – i to nie tylko muzyczna, ale w ogóle – nie była szeroko znana na świecie. Ukrainian Freedom Orchestra udało się to zmienić. Także program koncertów ma polityczny wymiar.
"Opera ma swoją artystyczną formę. I ona musi być zaawansowana artystycznie. Uważam jednak, że jednym z błędów, które popełniają niektóre opery – oczywiście, my też, jak zresztą każdy, popełniamy błędy – jest to, że zapomina się o publiczności."
PAP: Co zatem zabrzmi podczas tegorocznej trasy koncertowej?
P.G.: Orkiestra wykona suitę z opery „Matki z Chersonia” ukraińskiego kompozytora Maxima Kolomiietsa. Opera opowiada o matkach uprowadzonych przez Rosjan ukraińskich dzieci. Koncert w Warszawie będzie okazją do światowej prapremiery tego utworu.
Myślę, że znaczenie tej opery będzie porównywalne z filmem „Lista Schindlera”, który powstał przecież dekady po zakończeniu II wojny światowej. A „Matki Chersonia” dzieją się w czasie rzeczywistym. W przyszłości opera będzie wystawiona w Met oraz w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Będziemy się także starali, aby została również pokazana na ekranach kin na całym świecie. Dzięki temu tysiące ludzi będą mogły zobaczyć, jakie okrucieństwo dotyka ukraińskie dzieci.
Ukrainian Freedom Orchestra wykona także V Symfonię c-moll op. 67 Ludwiga van Beethovena. Została ona wybrana ze względu na symboliczne wartości, jakie zawarł w niej kompozytor, przede wszystkim podkreślenie znaczenia demokracji. Chciałbym także zwrócić uwagę na odwołania do historii związane z tym utworem. Obecnie każdej nocy Putin bombarduje Kijów. Podczas II wojny światowej Hitler bombardował Londyn. Wówczas ta symfonia stała się symbolem brytyjskiego oporu. Radio BBC używało nagrania początkowych dźwięków jako wojskowego kodu. O tym też chcemy przypomnieć. Dodam, że wykonanie utworu podczas trasy koncertowej zostanie zarejestrowane przez Deutsche Grammophon.
Podczas koncertu zabrzmi także Preludium i Liebestod z opery „Tristan i Izolda” Richarda Wagnera. To opera mówi o tragicznej miłości, ale także o odrodzeniu. Myślę, że jest to ważne i symboliczne, kiedy myślimy o odbudowie Ukrainy.
Program trasy ma zatem w sobie moc. Jest to ważne i artystycznie, ale i politycznie. Ludzie mówią, że wojna jest tak daleko, że ich nie dotyczy. Mam świadomość, że ludzie w Polsce są tą wojną już zmęczeni. Powinniście jednak cały czas pamiętać, że jeśli Ukraina upadnie, Polska i kraje bałtyckie znajdą się w bezpośrednim zagrożeniu ze strony Rosji. Nigdy nie możemy zapominać, że Ukraińcy walczą o demokrację i wolność. I nie tylko o swoją demokrację i wolność, ale całego świata.
PAP: Czy myśli pan, że widownia kierowanej przez pana opery, a także innych światowych oper, jest gotowa na to, aby słuchać o wojnie i obronie demokracji?
P.G.: Kiedy przyjrzymy się historii opery, kompozytorzy zawsze nawiązywali do tego, co działo się wokół nich, a współczesne im problemy znajdowały odzwierciedlenie w ich dziełach. Mozart, pisząc „Wesele Figara”, zawarł w tej komedii zachodzące wówczas zmiany w społeczeństwie. „Fidelio” Beethovena było aktem artystycznej niezgody na dyktatorskie zapędy Napoleona, a „Tosca” Pucciniego traktowała o sile demokracji.
Uważam więc, że amerykańska – ale także europejska – publiczność rozumie, że opera nie jest wyłącznie artystyczną rozrywką, ale niesie wartości i przekonania. A w dzisiejszym świecie nie ma zbyt wielu osób, którym można wierzyć, politykom na pewno trudno jest zaufać. Publiczność Met docenia, że chcemy służyć nie tylko operze, ale również poprzez sztukę kształtować współczesne społeczeństwo.
PAP: Ile w Metropolitan Opera jest miejsca na tradycję, a ile na nowoczesność inscenizacji? Czy Met jest dla pana synonimem opery w ogóle?
P.G.: Opera ma swoją artystyczną formę. I ona musi być zaawansowana artystycznie. Uważam jednak, że jednym z błędów, które popełniają niektóre opery – oczywiście, my też, jak zresztą każdy, popełniamy błędy – jest to, że zapomina się o publiczności.
Moim celem jest zachowanie opery jako artystycznej formy, która cały czas się rozwija. Tak samo zresztą, jak kino i inne dziedziny sztuki. Kiedy spotykam się z twórcami oper, które chcę pokazać na deskach Met – niezależnie, czy są dawne i ponadczasowe, jak np. Pucciniego, Wagnera, Mozarta, Verdiego czy Straussa, czy współczesne – mówię im, aby zawsze mieli na myśli widzów.
"W niektórych teatrach europejskich już od wielu lat obserwuję trend dekonstrukcji oper, który jest często niezrozumiały dla publiczności. Dla mnie to już nie jest sztuka, tylko dekonstrukcja właśnie. A opera przetrwa jedynie wtedy, kiedy będzie brała pod uwagę publiczność. Zagrożeniem dla jej istnienia jest to, że staje się zbyt specjalistyczna."
W niektórych teatrach europejskich już od wielu lat obserwuję trend dekonstrukcji oper, który jest często niezrozumiały dla publiczności. Dla mnie to już nie jest sztuka, tylko dekonstrukcja właśnie. A opera przetrwa jedynie wtedy, kiedy będzie brała pod uwagę publiczność. Zagrożeniem dla jej istnienia jest to, że staje się zbyt specjalistyczna.
PAP: Jaka zatem powinna być opera?
P.G.: Dla mnie opera jest najwspanialszą z artystycznych form. Łączy w sobie wszystko – muzykę, teatr, taniec, aktorstwo, sztuki wizualne. Kiedy masz więc wszystko, to jedynym, co powinien zrobić twórca, jest wywarcie wpływu na publiczność, pobudzenie jej. Tak właśnie powinna w przyszłości wyglądać opera.
PAP: Na scenie Met występuje wielu zagranicznych śpiewaków, w nadchodzącym sezonie wystąpi siedmioro Polaków: Aleksandra Kurzak, Piotr Beczała, Artur Ruciński, Tomasz Konieczny, Piotr Buszewski oraz debiutujący w Met: Andrzej Filończyk i Adam Palka. Co trzeba zrobić, aby trafić do Met? Czy poszukiwanie nowych artystów jest podobne do tego, które prowadzą drużyny piłkarskie?
P.G.: Szukając nowych artystów, nie robimy wcześniejszych założeń, jacy oni powinni być. Chcemy po prostu mieć u siebie na scenie najlepszych śpiewaków. A w dzisiejszym świecie muszą być oni nie tylko świetnymi śpiewakami, ale również świetnymi aktorami. Mogą pochodzić z Ameryki lub spoza niej. Również z Polski, ale i z innych krajów. Jeśli miałbym więc odwołać się do piłkarskich porównań, to powiedziałbym, że w Met chcemy mieć najlepszą drużynę.
PAP: Powiedział pan, że nie definiuje Met jako Everestu, ale może jest to jednak szczyt szczytów dla artystów?
P.G.: A to trzeba zapytać samych artystów! Ale faktycznie niektórzy z nich sami mi mówili, że najważniejszym celem ich kariery artystycznej jest wystąpienie właśnie na scenie Met.
PAP: Rozmawiamy o Met jako o domu sztuki. A jak działa ona jako firma? Wspominając prace nad swoimi inscenizacjami w Met Mariusz Treliński mówił o restrykcyjnych zasadach związanych m.in. z długością prób.
P.G.: Met jest bardzo rozbudowanym organizmem, w którym pracuje trzy tysiące ludzi. Mamy w repertuarze wiele oper, a to wiąże się z tym, że odbywa się wiele prób i rotacyjnych przedsięwzięć. Zatem są to ogromne puzzle, które trzeba dobrze ułożyć, aby wszystko prawidłowo funkcjonowało. Ponadto mamy normy wyznaczone przez związki pracownicze. W Stanach Zjednoczonych jest to bardzo ważne, choć tych zasad jest faktycznie bardzo wiele. W związku z tym także próby podlegają tym restrykcjom. Ale nadal można tworzyć wspaniałe sztuki, takie jak te Mariusza.
Jeden z wielkich reżyserów, Robert Lepage, kiedyś powiedział mi takie zdanie: „problemy to moi przyjaciele”. I każdy dyrektor opery musi zrozumieć, jakim wyzwaniem są problemy i jak należy sobie z nimi radzić. To już mój dwudziesty rok na stanowisku dyrektora Met i kiedy każdego dnia idę do pracy, zdaję sobie sprawę, że będę musiał się mierzyć z jakimś kryzysem. Bo zawsze śpiewak może zachorować i trzeba go zastąpić, zawsze mogą pojawić się techniczne problemy ze sceną.
Dużym wyzwaniem dla Met jest także aspekt finansowy. Nie mamy dotacji rządowych, opieramy się na prywatnych donacjach. Opera odgrywa jednak ważną rolę na scenie polityki, udzielając odpowiedzi na obawy współczesnego świata. Należy być zatem otwartym na nowe źródła finansowania.
Tych problemów jest zatem mnóstwo. Ale takie jest życie, zwłaszcza w wielkich instytucjach. Moją rolą jest jednak zakasać rękawy i zmierzyć się z nimi.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ wj/ dki/ mhr