Łódź 1964. Widzewskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego 1 Maja (Wi-Ma) w dzielnicy Widzew. Fabryka specjalizowała się w przędzalnictwie bawełny i włókien sztucznych. Fot. PAP/Afa Pixx/Mirosław Stankiewicz
Historyk i autor książki „Życie codzienne kobiet w PRL” prof. Błażej Brzostek powiedział PAP, że choć w Polsce Ludowej nie było mowy o emancypacji kobiet, to jednak kobiety migrowały ze wsi do miast, były samodzielne finansowo, a przestrzenią ich wolności była praca, choć na dwa etaty – jeden właściwy, w pracy, a drugi w domu.
Polska Agencja Prasowa: Jakie było życie codzienne kobiet w PRL?
Prof. Błażej Brzostek: Opisanie go jest trudne, bo próbujemy uchwycić doświadczenie połowy społeczeństwa — a wśród kobiet istniało wiele odmiennych grup, których losy nie składają się na jedną wspólną narrację.
PAP: Czyli w przypadku PRL mówimy raczej o wielu obrazach kobiet, a nie jednym?
B.B.: Właśnie tak. Zupełnie inne było doświadczenie kobiet mieszkających na wsi i pracujących w gospodarstwach rolnych, inne zatrudnionych w mieście, a jeszcze inne — kobiet, które przyjmowały tradycyjne role i zajmowały się wyłącznie domem i dziećmi. Różniły się ich rytmy dnia, kontakty społeczne, a także sposób uczestnictwa w kulturze.
PAP: Jaki obraz PRL wyłania się z pańskiej książki?
B.B.: PRL był dyktaturą, która ograniczała możliwość wyrażania społecznych interesów. Jestem sceptyczny wobec narracji przedstawiających PRL jako system, który miał charakter emancypacyjny, wspierający chociażby zmianę ról społecznych kobiet w stronę większej wolności. Każdy system, który blokuje wyrażanie ludzkich opinii i emocji, ma charakter nieemancypacyjny.
W PRL nie było rzeczywistej emancypacji kobiet, choć zachodziły procesy, które zwiększały ich niezależność - migracje ze wsi do miast, wzrost samodzielności materialnej, nowe prawo małżeńskie, które dawało większe samostanowienie. Od 1956 r. obowiązywało też liberalne prawo dotyczące aborcji, które z kolei oferowało też dużo większą niż dzisiaj swobodę wyboru.
"Jestem sceptyczny wobec narracji przedstawiających PRL jako system, który miał charakter emancypacyjny, wspierający chociażby zmianę ról społecznych kobiet w stronę większej wolności. Każdy system, który blokuje wyrażanie ludzkich opinii i emocji, ma charakter nieemancypacyjny."
PAP: Kiedy zatem można mówić o realnej emancypacji?
B.B.: Wtedy, gdy jest możliwe publiczne formułowanie postulatów i protestów. W PRL było to bardzo trudne. Problemy kobiet wynikały przede wszystkim z nierównej pozycji na rynku pracy – niższych płac, utrudnionego dostępu do atrakcyjnych zawodów i stanowisk. Dochodziła do tego nierówna dystrybucja czasu i faktyczny brak praw politycznych.
Tych kwestii nie można było publicznie artykułować tak, jak na to zasługiwały. Przestrzeń do wyrażenia własnych potrzeb pojawiła się dopiero w okresie „Solidarności”.
PAP: Wspomniał pan o „Solidarności”. Wcześniej zdarzały się też momenty, kiedy kobiety podnosiły głowę i próbowały działać wbrew systemowi?
B.B.: Tak, na różne sposoby. Kobiety były widoczne w protestach już w latach stalinizmu, zwłaszcza w zakładach pracy — często wręcz animowały sprzeciw. Podobnie podczas protestów chłopskich przeciwko kolektywizacji. Grupy kobiet blokowały wiejskie drogi i próbowały powstrzymać agitatorów domagających się wstępowania do spółdzielni produkcyjnych.
PAP: Skąd brała się ich odwaga?
B.B.: Kobiety działały w poczuciu względnego bezpieczeństwa. Aresztowanie mężczyzny było dla władz łatwiejsze niż zatrzymanie kobiety opiekującej się małymi dziećmi — i politycznie, i wizerunkowo. Represje wobec kobiet były więc słabsze, co zwiększało gotowość do działań, na które mężczyźni często się nie decydowali. Kobiety pozwalały sobie na silniejszą publiczną ekspresję: krzyczały na zebraniach, otwarcie protestowały.
Źródłem buntu była lepsza znajomość bolączek codziennego życia. To kobiety odpowiadały w największym stopniu za zaopatrzenie domu, więc w praktyce to one mierzyły się z permanentnymi brakami — a te były stałym elementem PRL, od początku do końca. To doświadczenie napędzało frustrację i sprzyjało krytyce zarówno sytuacji domowej, jak i samego systemu.
PAP: W musicalu „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery za liderami „Solidarności” stały kobiety, przede wszystkim ich żony - Danuta Wałęsa, Gaja Kuroń, Krystyna Frasyniuk oraz Alina Pienkowska i Henryka Krzywonos-Strycharska. Czy dzisiaj jesteśmy świadomi roli kobiet w przemianach, jakie nastąpiły w czasie „Solidarności” i które finalnie doprowadziły do transformacji ustrojowej w Polsce?
B.B.: Wciąż nie. Są oczywiście prace poświęcone kobietom „Solidarności”, m.in. książka Shany Penn „Podziemie kobiet”. Wynika z nich, że istniał specyficznie kobiecy rodzaj uczestnictwa w strukturach opozycyjnych. Lecz u swego kresu PRL była tworem politycznie patriarchalnym – zarówno w obozie władzy, jak i „Solidarności”.
"Kobiety były widoczne w protestach już w latach stalinizmu, zwłaszcza w zakładach pracy — często wręcz animowały sprzeciw."
Widać to najlepiej przy Okrągłym Stole: rozmowy prowadzili niemal wyłącznie mężczyźni. Obecne były zaledwie dwie kobiety, a w części komisji — tzw. podstolików — nie było ich w ogóle. Dotyczy to także podstolika zajmującego się ruchem związkowym, a więc legalizacją i przyszłością „Solidarności” i innych związków. To mówi wszystko o realnym udziale kobiet w formalnych strukturach negocjacyjnych tamtego czasu.
Ten problem trwa zresztą do dziś. Różnica polega na tym, że dziś żyjemy w kraju, w którym możemy o tym mówić i możemy organizować różne ruchy. Przykład Strajku Kobiet pokazuje skalę mobilizacji: masowy protest, który – mimo że nie przyniósł jeszcze zmian w prawie – był politycznie i społecznie donośny. W realiach PRL coś takiego byłoby nie do pomyślenia.
PAP: A jaki był światopogląd przeciętnej Polki?
B.B.: Przede wszystkim ukształtowany przez katolicyzm, co widać w badaniach i źródłach dotyczących życia publicznego w PRL. Niewątpliwie kobiety były bardziej wierzące niż mężczyźni, a także bardziej zaangażowane w utrwalanie rytuałów i tradycji w domu.
Kobiety ponadto były bardziej skłonne do uczestnictwa w publicznych rytuałach religijnych. To one zwykle inicjowały lokalne wydarzenia o charakterze mirakularnym. Mam tu na myśli cuda, czyli np. przemianę obrazu (chociażby pojawiające się łzy na wizerunku Matki Bożej), pojawienie się nieoczywistego światła albo ukazanie się sylwetki Matki Bożej lub Jezusa w jakimś miejscu. Takich zjawisk w PRL było bardzo wiele. Papież Jan Paweł II dodatkowo wzmacniał potrzebę posiadania autorytetu duchowego niezależnego od polityki partii.
Trzeba pamiętać, że społeczeństwo PRL pozostawało w dużej mierze tradycyjne. W takim środowisku pozycja kobiet była ambiwalentna. Dzisiaj Kościół postrzegany jest jako instytucja opresyjna wobec kobiet, ale nie zawsze tak było. W PRL oferował on wielu kobietom poczucie bezpieczeństwa, wsparcia duchowego. Nie były wówczas powszechnie dostępne terapie psychologiczne, więc osoby nieradzące sobie z problemami mogły się zwrócić o pomoc albo do swoich bliskich, albo do przyjaciółek, ryzykując osądzenie, albo do księdza. Brak innych sposobów radzenia sobie wzmacniał rolę religii w życiu społecznym.
PAP: Czy w PRL kobiety miały szansę wyjść poza kuchnię, Kościół i dzieci?
B.B.: Tak, a tym sposobem wyjścia była praca. Dla wielu kobiet była ona pierwszym doświadczeniem samodzielności. W latach 50. większość kobiet pochodziła ze środowisk społecznych, w których kobiety pracowały w domu. Praca zawodowa radykalnie zmieniła ich życie i stworzyła przestrzeń wolności. Dzięki własnym pieniądzom mogły się wyrwać się spod kontroli tradycyjnego społeczeństwa i konstelacji lokalnych męskich autorytetów. Po prostu pojawiła się większa przestrzeń wolności w ich życiu, którą przyniosła ze sobą praca.
PAP: Pracę jednak trudno jest pogodzić z obowiązkami domowymi...
B.B.: Praca zaczyna być problemem, kiedy pojawia się rodzina. Kiedy żona nie może liczyć na to, że mąż pomoże jej w realizacji domowych obowiązków, musi pracować na dwa etaty – jeden właściwy, w pracy, a drugi w domu.
Dla kobiet łączenie pracy zawodowej z obowiązkami domowymi oznaczało chroniczne przemęczenie, izolację i osamotnienie. Formą ucieczki przed tym stawała się codzienna, nieformalna solidarność — sąsiadek, znajomych, przyjaciółek, które pomagały sobie w opiece nad dziećmi czy przy zakupach. Ta solidarność dotyczyła sfery prywatnej, bo kobiety były nadal zamknięte w przestrzeni, z której bardzo trudno było się wydostać.
PAP: Skąd wziął się pomysł na tę książkę?
B.B.: Pamiętam schyłek PRL. Byłem wtedy chłopcem i pamiętam moją mamę stojącą w kolejkach, różne trudności życia codziennego, w które była uwikłana. Spędzałem z nią wiele czasu w tych sklepach, w podróżach „do miasta”, czyli z obrzeżnej dzielnicy do centrum Warszawy, gdzie można było więcej „dostać”. To jest ze mną. Życiem codziennym jako obszarem poszukiwań historycznych interesuję się od dawna, prawie ćwierć wieku temu wydałem książkę o codzienności robotników w latach pięćdziesiątych. Chciałem do tego wrócić. Mam też wrażenie, że mogę o historii kobiet powiedzieć coś nowego. Natomiast chcę sobie zrobić przerwę od historii miast.
PAP: Czy lepiej jest pamiętać historię, o której się pisze?
B.B.: To trudne pytanie. W książce uciekam raczej w głąb PRL, raczej w dekady, których nie mogę pamiętać. Powiada się, że własna pamięć zakłóca poszukiwanie historyczne. Ale przecież wiadomo, że może być przeciwnie. Pamięć jest inspiracją.
Rozmawiała Anna Kruszyńska
Książkę Błażeja Brzostka „Życie codzienne kobiet w PRL” wydał Państwowy Instytut Wydawniczy.
Błażej Brzostek – historyk, pracuje na Uniwersytecie Warszawskim oraz w Muzeum Warszawy. Zajmuje się historią społeczną i dziejami miast. Pisał o życiu robotników warszawskich w okresie stalinizmu, o codzienności w przestrzeni publicznej Warszawy oraz o kuchni w PRL-u. Bada również historię Rumunii – jest autorem książki „Paryże Innej Europy”, poświęconej porównawczej historii Bukaresztu i Warszawy, a także tekstów o rumuńskim wybrzeżu Morza Czarnego i jego kolonizacji turystycznej. (PAP)
akr/ dki/