W sobotę na cmentarzu w Zakopanem pochowany został Franciszek Gąsienica-Groń. Pierwszy polski medalista zimowych igrzysk olimpijskich (brązowy medal w Cortina d'Ampezzo w 1956 r w kombinacji norweskiej) zmarł w nocy ze środy na czwartek w zakopiańskim szpitalu.
W ostatniej drodze, prócz rodziny, przyjaciół i olimpijczyków z Podhala, towarzyszyły mu delegacje m.in. PKOl, PZN, TZN, nowotarskiego Klubu Olimpijczyka, a także klubów, stowarzyszeń i organizacji sportowych, władz samorządowych oraz Zespołu Szkół Mistrzostwa Sportowego im. Stanisława Marusarza w Zakopanem.
Nad grobem rozbrzmiewała góralska muzyka, a obok trumny spoczął odcięty kawałek narty skokowej.
"Pierwszy raz spotkaliśmy się na mistrzostwach Polski w 1948 roku. Franek miał wprawdzie trzyletnią przerwę, gdy uczył się w średniej szkole w Oświęcimiu, ale można powiedzieć, że wspólnie trenowaliśmy i startowaliśmy w kadrze do 1961 roku. Był nie tylko świetnym sportowcem wyznającym zasadę fair play, ale i doskonałym kolegą. Był może trochę, jak to się mówi, zamknięty w sobie, ale wszyscy go lubili" - wspominał w rozmowie z PAP były skoczek i dwuboista narciarski, rezerwowy zawodnik ZIO w Cortina d'Ampezzo, sędzia FIS i honorowy prezes Tatrzańskiego Związku Narciarskiego Władysław Gąsienica-Roj.
Podkreślił on też siłę charakteru brązowego medalisty olimpijskiego z 1956 roku. "Podczas skoków do organizowanego rok po igrzyskach w Cortina d'Ampezzo Memoriału Bronka Czecha i Heleny Marusarzówny warunki spowodowały, że miał bardzo groźny upadek. Doznał m.in. wstrząśnienia mózgu. Kilka miesięcy leczenia i dochodzenia do siebie sprawiło, że trudno było mu wrócić do dobrej formy, ale dźwigał się z tego niezwykle dzielnie. Niestety, decydenci nie dali mu szansy i nie wzięto go pod uwagę podczas kompletowania kadry na olimpiadę w 1960 roku" - podkreślił.
Dodał, że sport był zawsze wielką pasją Gąsienicy-Gronia. "To było widać gdy trenował i startował, ale także, gdy po zakończeniu kariery sam zaczął szkolić młodych dwuboistów narciarskich. Wiele lat grał też w piłkę nożną - był moim zdaniem jednym z najlepszych piłkarzy pod Tatrami. Zawsze starał się również być na każdych zawodach, jakie organizowane były w Zakopanem. Mocno je przeżywał".
Gąsienica-Roj podkreślił ciepło i miłość panujące w rodzinie przyjaciela. "Stanowili z Czesią (z domu Chyc - PAP) piękną i kochającą się parę z udanymi, dobrze wychowanymi dziećmi (bliźnięta Małgorzata i Jan - PAP), a potem także wnukami. Z przyjemnością się na nich wszystkich zawsze patrzyło" - wspominał.
Gąsienica-Groń urodził się 30 września 1931 roku w Zakopanem. Narciarz i kombinator norweski, wychowanek trenera Mariana Woyny-Orlewicza.
W latach 1948-64 był zawodnikiem klubu Wisła-Gwardia Zakopane. Po zakończeniu kariery sportowej pełnił w nim funkcję trenera. Zasłużony Mistrz Sportu, odznaczony m.in. Srebrnym Medalem za Wybitne Osiągnięcia Sportowe i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Wychował setki młodych zawodników, w tym ponad 40 mistrzów Polski w skokach, kombinacji norweskiej, a także w biegach i sztafetach narciarskich. Jego podopiecznymi byli m.in. skoczkowie: olimpijczyk z Innsbrucku (1976) Marek Pach, olimpijczyk z Nagano (1988) i Salt Lake City (2002) Robert Mateja, a z młodszego pokolenia - Klemens Murańka. Wnuk Franciszka Gąsienicy-Gronia Tomasz Pochwała reprezentował Polskę na igrzyskach w Salt Lake City 2002 w skokach narciarskich.(PAP)
jch/ krys/