12.07.2009 Warszawa (PAP) - Tym, którzy - nie bacząc na groźne często konsekwencje - odmawiali tajnej współpracy ze służbami specjalnymi PRL, poświęcony jest najnowszy, lipcowy numer "Biuletynu IPN".
Frazik podkreślił, że w czasach powojennych - do 1953 r., bardzo trudno było odmówić współpracy z UB czy Informacją Wojskową. "W większości wypadków odmowa była równoznaczna z podpisaniem na siebie wyroku kilku, kilkunastu lat więzienia, a w skrajnych wypadkach kary śmierci" - powiedział. Dodał, że niewiele osób decydowało się na odmowę wprost, charakterystyczna była zaś odmowa pośrednia: w wyniku szantażu zgadzano się na współpracę, a następnie jej nie podejmowano.
Jako "bardzo skuteczną" metodę wyrwania się z kręgu współpracy historyk opisał sytuację, gdy oficerowi prowadzącemu mówiono, że sprawę ujawniło się na spowiedzi księdzu, który odpowiedział, iż to jest niemoralne. "To było niesprawdzalne, a jednocześnie bezpieka obawiała się, że agent jest zdekonspirowany i zrywała współpracę" - wyjaśnił Frazik.
Inny historyk IPN Filip Musiał podkreślił w "Biuletynie", że w latach 60. konsekwencje odmowy były niewielkie. "Bezpieka zorientowała się już, że represjonowanie osób, które odmówiły współpracy, jest w pewnym sensie dekonspiracją własnych celów operacyjnych" - dodał.
Według niego w latach 70. "bezpieka nasila werbunki, których podstawą jest tzw. zainteresowanie materialne". "Dekada gierkowska przedstawiana w propagandzie jako czas dobrobytu przynosi więc zmianę sposobu werbunku (...) Bezpieka rozumie, że +wartościową+ sieć agenturalną należy budować na zasadzie barterowej wymiany" - podkreślił Musiał. Dodał, że w tym czasie bezpieka zaczyna też "rozgrywać politykę paszportową w celach werbunkowych".
Zdaniem historyka w epoce Gierka stosunkowo najłatwiej było odmówić współpracy, zwłaszcza po 1976 r., kiedy nielegalna, ale jawna opozycja zaczęła informować, jak unikać werbunku. Rolę taką pełniła wydana w "drugim obiegu" słynna instrukcja pt. "Obywatel a Służba Bezpieczeństwa" z 1977 r., której głównym autorem był mec. Jan Olszewski.
Musiał ocenił, że atmosfera "karnawału Solidarności" lat 1980-1981 sprawiała, że odrzucenie propozycji współpracy mogło być łatwiejsze, bo werbowany "mógł mieć świadomość, że po zakończeniu rozmowy nie zostanie z problemem sam, ale może liczyć na pomoc".
Z kolei w stanie wojennym powrócił werbunek za pomocą "twardego szantażu" i zastraszenia. Musiał podkreślał, że realia stanu wojennego powodowały, że konsekwencje odmowy współpracy znowu - jak tuż po wojnie - mogły stać się bardzo dotkliwe.
Najwyższą w PRL liczebność agentury, która w 1988 r. wyniosła 98 tys. współpracowników, Frazik tłumaczy "bardzo poważnym spadkiem nastrojów społecznych". "Opór masowy wygasa i wydaje się, że nie ma perspektyw na jakiekolwiek pozytywne zmiany. Instrukcje bezpieki idą w tym kierunku, że należy dokonywać werbunków masowych, wtedy się pojawia +kontyngent+ współpracowników, który każdy funkcjonariusz powinien mieć" - ocenia historyk. Wtedy też zaczyna się "rozliczanie esbeków z ilości, a nie z jakości źródeł", a agentura to nie tylko źródło informacji, ale też "sposób pacyfikowania potencjalnych czy rzeczywistych opozycjonistów".
Według Musiała, przy tej rozbudowie sieci agentów "raczej chodziło o swoiście rozumianą agenturę wpływu". "W tym wypadku mogło chodzić o zabezpieczenie przebudowy systemu, która miała się odbywać na gruncie jawnym, ale musiała - ich zdaniem - być wzmocniona tą tajną warstwą operacyjną, której realizacja była uzależniona od sieci agenturalnej" - powiedział Musiał. Z drugiej strony masowa rozbudowa sieci agentów wpływała na uspokajanie nastrojów opozycyjnych - dodał.(PAP)
sta/ wkr/ bk/