01.10.2009 Warszawa (PAP/Media) - O specyfice dziennikarstwa przedinternetowego, wspólnocie reporterskiej, pracy korespondenta Polskiej Agencji Prasowej i przyjaźni z Ryszardem Kapuścińskim pisze, w październikowym numerze "Travelera", Mirosław Ikonowicz.
Ambicją wielu dziennikarzy pracujących dla PAP oraz dla tygodników "Kultura" i "Polityka", dla których pisał też Kapuściński, było przemycić czytelnikom, wbrew cenzurze, jak najwięcej wiedzy o świecie. Ikonowicz wspomina, że po powrocie Kapuścińskiego z Konga MSZ próbowało mu zakazać dalszych wyjazdów, ponieważ reporter rewolucję opisywał jako "anarchię" i wykazywał brak zrozumienia dla "procesów marksistowsko-leninowskich zachodzących w Afryce" - jak ujął to pewien urzędnik. "Tymczasem Kapuściński całym sercem był po stronie ludów Czarnego Kontynentu, walczących o wyzwolenie z kolonializmu. Od 1960 roku, kiedy przybył do Afryki po raz pierwszy, niepodległość uzyskało 17 krajów" - pisze Ikonowicz.
"PAP w tamtych czasach była ambitną, ale biedną agencją. Jeżdżąc jako korespondenci wojenni do różnych zapalnych punktów świata, jej wysłannicy nie byli nawet ubezpieczeni" - wspomina Ikonowicz. Na początku 1975 roku, podczas pobytu w Portugalii, odebrał on telefon z Warszawy. "Rysiek teleksuje, że został w Luandzie bez pieniędzy i bez papierosów. Mieszka w jakimś strasznym afrykańskim hotelu... Zrób coś" - dramatyzował Michał Czarnecki z warszawskiej centrali PAP-u. Przesłanie kilkuset dolarów w drobnych banknotach i kartonu papierosów wydawało się jednak zadaniem nie do zrealizowania, tego rodzaju przesyłki konfiskowano w Luandzie już na lotnisku. Ikonowicz wykorzystał kolegę reportera, który wszedł właśnie do portugalskiego rządu. Koperta zawierająca 300 dolarów drobnymi i karton papierosów poszła więc drogą rządową sygnowana przez samego premiera. Kapuściński, obudzony w nocy przez żandarmów, wieziony jeepem za miasto, żegnał się już z życiem i bardzo się zdziwił, gdy w portugalskiej bazie lotniskowej pod Luandą wręczono mu przesyłkę z pieniędzmi i papierosami od samego premiera Portugalii.
Czasami bywało groźnie. W samym środku Czarnej Afryki Kapuściński zachorował na malarię mózgową, która nieleczona kończy się śmiercią. Obawiając się odwołania do Warszawy, Kapuściński ukrywał też przed redakcją, że odnowiła mu się gruźlica, na którą chorował podczas wojny. Leczył się w bezpłatnej przychodni dla miejscowych, aby uniknąć wysyłania do Warszawy rachunków z płatnego szpitala. "Zresztą chciał być jak najbliżej opisywanych ludzi, żyć choć trochę ich życiem. Zamiast w hotelach dla białych mieszkał w zarobaczonych murzyńskich pensjonatach, w ubogich domach swych ugandyjskich czy tanzańskich przyjaciół" - wspominał Ikonowicz. W końcu jednak wiadomość o "kłopotach ze zdrowiem" Kapuścińskiego dotarła do redakcji. Na odsiecz do Tanganiki wysłano Alicję Kapuścińską, z zawodu lekarkę, której udało się nawet umieścić męża na jakiś czas w szpitalu.
Jako korespondent PAP Kapuściński na początku lat 90. zbierał materiały do "Imperium", podróżując po Związku Radzieckim. Legitymację agencji miał "od zawsze", nie był jednak już od lat zatrudniony w PAP-ie i nie pracował w danym momencie dla agencji. "Jednak PAP zawsze uważała Kapuścińskiego za +swego+, kibicowała jego twórczości. Rysiek otrzymał od PAP oficjalne pismo zaświadczające, że udaje się do ZSRR jako specjalny wysłannik agencji, aby zbierać materiały o postępach pierestrojki. Bez takiego glejtu nie mógłby się poruszać. Szefowie PAP i korespondent agencji w Moskwie zaproponowali Kapuścińskiemu, że załatwią mu wywiad z samym Gorbaczowem. Kapuściński odmówił. Nigdy nie robił wywiadów z wielkimi tego świata" - pisze Ikonowicz.
"Przy wszystkich zaletach Ryszard potrafił być czasami nieznośny. Głównie z dwu przyczyn. Jego uśmiech mógł wprowadzać w błąd, tak naprawdę był człowiek niebywale serio. Jego druga nieznośna cecha nasilała się z wiekiem. Pozornie beztroski i odprężony w sposobie bycia, żył pod dojmującą tyranią upływającego czasu. W ostatnich latach coraz bardziej gnębiła go myśl o nienapisanych książkach, nie zdążył na przykład napisać o rodzinnym Pińsku. (...)Śmiertelnie się na mnie obraził na całe dwa tygodnie, gdy spóźniłem się 30 min. do knajpy na umówiony obiad. Wstał od stolika i poszedł. Jeżeli chodzi o poczucie czasu, z Ryśkiem nie było żartów" - wspomina Ikonowicz.
Mirosław Ikonowicz zaczął ponad pół wieku temu pracę w PAP jako 22-letni młodszy redaktor w dziale krajów socjalistycznych. Potem był kolejno korespondentem Agencji w Sofii (1956-1958), Hawanie (1963-1969) oraz Madrycie i Lizbonie (1973-1980). Z Hawany jeździł także do innych krajów Ameryki Łacińskiej. Z Madrytu i Lizbony robił wypady do Afryki jako korespondent wojenny, by relacjonować konflikty w Angoli, Kongu i Mozambiku. Obserwował sześć rewolucji, m. in. "rewolucję goździków" w Portugalii w roku 1974.Korespondentem PAP w Rzymie był najpierw w latach 1981-1986, a potem od 1990 do 1994 roku. Opisywał z bliska papieskie pielgrzymki zagraniczne częściej niż jakikolwiek inny polski dziennikarz; w sumie odbył z Janem Pawłem II podróże do 23 krajów. Jest autorem książek, m.in. "Zawód korespondent", "Hiszpania bez kastanietów" i "Angola Express". (PAP)
aszw/ ls/ woj/