Wiele lat trzeba było czekać, aby w Treblince, Sobiborze, Bełżcu, Chełmnie n. Nerem, Birkenau utworzono miejsca pamięci, do których przyjeżdżają ludzie z całego świata - mówi w wywiadzie dla PAP prof. Jerzy Eisler, dyrektor Oddziału IPN w Warszawie.
PAP: Jak pamięć o Auschwitz była wykorzystywana w PRL dla celów politycznych?
Prof. Jerzy Eisler: Zanim odpowiem na to pytanie, należy zacząć od samej nazwy. Auschwitz jest dzisiaj nazwą używaną w powszechnym obiegu, jednak jeszcze 30 lat temu, mówiono tylko i wyłącznie o Oświęcimiu. Auschwitz to była nazwa dla Niemców, dla Polaków był to Oświęcim.
Zupełnie odwrotna sytuacja jest dzisiaj. Chcemy maksymalnie wyłączyć kojarzenie Polski z tym obozem. To konsekwencją tej haniebnej zbitki, która pojawiła się w wielu tekstach, artykułach - "polskie obozy koncentracyjne", "polskie obozy zagłady". Myślę, że nie ma ani jednego Polaka, niezależnie od poglądów politycznych, wieku, wykształcenia, płci, którego by to nie irytowało i który nie uważałby tego za krzywdzące.
W czasach PRL-u była tendencja do przedstawienia obozu Auschwitz-Birkenau jako miejsca, gdzie przebywali więźniowie z całej Europy. Oczywiście największą ich liczbę mieli stanowić Polacy. To położyło się cieniem na stosunkach polsko-żydowskich. Po obu stronach nierzadko nie ma dobrej woli do dzisiaj.
Musimy zrozumieć, że w Generalnym Gubernatorstwie mieliśmy do czynienia z dwiema formami okupacji: jedna była dla Polaków, druga dla Żydów. Jeżeli Polak nie występował w sposób jawny przeciwko okupantom, czy np. nie został aresztowany w łapance, mógł przeżyć. Żyd, jeśli ocalał, to był cud. Wszyscy mieli być zamordowani. Efekt jest taki, że posługujemy się liczbą 6 mln obywateli polskich, którzy zginęli w czasie drugiej wojny światowej. Ta liczba obowiązywała w czasach PRL-u. Dopiero w III RP zaczęliśmy ją niuansować.
Rzeczywiście, zginęło około 6 mln polskich obywateli, tylko że w tym ok. 50 proc., czyli 3 mln stanowili Żydzi i Polacy żydowskiego pochodzenia, z niespełna 3,5 mln jacy żyli w Polsce przed wybuchem II wojny światowej. Jeżeli ktoś powie, że ponad 2,5 mln Polaków z 24 mln, którzy przeżyli wojnę, to jest to samo co 3 mln z 3,5 mln Żydów, to nie dojdziemy do porozumienia. Muszę jednak wyraźnie podkreślić, że tu nie chodzi o wyścig w martyrologii. Śmierć jednego człowieka jest wielką tragedią i w wymiarze ziemskim nie ma nic cenniejszego niż ludzkie życie.
Jerzy Eisler: W czasach PRL-u była tendencja do przedstawienia obozu Auschwitz-Birkenau jako miejsca, gdzie przebywali więźniowie z całej Europy. Oczywiście największą ich liczbę mieli stanowić Polacy. To położyło się cieniem na stosunkach polsko-żydowskich. Po obu stronach nierzadko nie ma dobrej woli do dzisiaj.
PAP: Przez całe dziesięciolecia, aż do początku lat 90. ub. wieku podawano, że Auschwitz pochłonął ponad 4 mln ofiar. Czy była to celowa manipulacja, czy błędy metodologii badań?
Jerzy Eisler: Nie było to celowe i zaplanowane działanie. Muzeum w Oświęcimiu z taką liczbą ofiar miało stać się powszechnym i rozpoznawalnym w społeczeństwie symbolem hitlerowskiego okrucieństwa. I to się udało władzy. Liczba ta miała być odpowiednikiem takich wyrazów jak: dużo, wiele, niewyobrażalnie, miała zadziałać na psychikę odbiorców, którzy słysząc taką liczbę, mogli być pełni przerażenia. Chodziło również o podkreślenie zjawiska, którego do tej pory nie znały dzieje ludzkości, o wyeksponowanie koszmaru.
PAP: Jak przedstawiano po wojnie przynależność narodową ofiar? Czy wokół tego były jakieś kontrowersje?
Jerzy Eisler: Kiedy w czerwcu w 1979 r. Jan Paweł II przybył do Muzeum Auschwitz-Birkenau dokonał wielkiej rzeczy. Oglądał kolejne tablice upamiętniające pomordowanych z poszczególnych państw. Najdłużej zatrzymał się przy trzech płytach upamiętniających Polaków, Żydów i mieszkańców Związku Radzieckiego. Oddał hołd ofiarom narodów, spośród których najwięcej zginęło w Auschwitz.
Nie ulega wątpliwości, że z 11 mln europejskich Żydów, Niemcy wymordowali 6 mln. Żaden naród nie poniósł takiej straty. Dla historyków pojawił się ogromny problem z ustaleniem ich przynależności narodowej. Bardzo wielu Żydów było mocno zasymilowanych ze swoim krajem, np. z Polską, Francją. Czy w tym momencie należało ich liczyć jako Żydów, Francuzów czy Polaków? A może podwójnie - w jednej i drugiej kategorii? Stosowano nieprecyzyjne liczby, które wynikały z bezsilności. Nie powiedziałbym jednak, aby specjalnie tym manipulowano.
PAP: Jak w PRL-u przedstawiano historię ruchu oporu w Auschwitz? Dlaczego przemilczano rolę rotmistrza Witolda Pileckiego, a eksponowano Józefa Cyrankiewicza?
Jerzy Eisler: Dla władz PRL-u najwygodniej było w ogóle pominąć ruch oporu rotmistrza Pileckiego. To, że walczył z Niemcami, że był ochotnikiem do Auschwitz, byłoby akceptowalne przez komunistyczną władzę, ale trudno jej było uciąć życiorys Pileckiego po 1945 r., gdy podjął walkę z okupantem sowieckim. Ostatecznie życia pozbawiły go właśnie władze komunistyczne.
W tamtych czasach był problem z osobami, które walczyły z dwoma okupantami. Władza po prostu skazywała na śmierć bohaterów, którzy zasłużyli się w walkach przeciw Niemcom, jeśli byli antykomunistami. Natomiast jeśli chodzi o Cyrankiewicza, to sam pamiętam, że silne emocje wzbudziła krążąca plotka, że był on kapo w obozie. Propaganda komunistyczna rozpoczęła silne eksponowanie jego pozytywnej roli w Auschwitz.
PAP: Czy w okresie PRL-u toczyły się spory wokół działalności Muzeum Auschwitz, dotyczące sposobu prezentacji historii obozu?
Jerzy Eisler: Nie pamiętam, aby kłócono się o jakiekolwiek elementy czy symbole. Zasługą władz PRL-u było to, że nie zniszczyli rzeczy, które pozostały po więźniach. Uważano, że pokazanie niewyobrażalnej sterty butów, okularów, torebek, walizek, bez żadnego światła, muzyki i wszelkich dodatkowych elementów przyniesie najmocniejszy efekt u widza. Człowiek musi być wstrząśnięty widząc taką ekspozycję.
Dobrze się stało, że muzeum nie obudowano jakimiś pomnikami socrealistycznymi, które miałyby wyrażać wdzięczność dla Armii Czerwonej za wyzwolenie obozu. Poza tym władza nie miała pomysłu, jak z jednej strony pokazać Polaków jako ofiary tego czasu, a z drugiej - jako zwycięzców wraz z Armią Czerwoną. Stąd taki, a nie inny wystrój muzeum.
Jerzy Eisler: Dla władz PRL-u najwygodniej było w ogóle pominąć ruch oporu rotmistrza Pileckiego. To, że walczył z Niemcami, że był ochotnikiem do Auschwitz, byłoby akceptowalne przez komunistyczną władzę, ale trudno jej było uciąć życiorys Pileckiego po 1945 r., gdy podjął walkę z okupantem sowieckim.
PAP: Prof. Wolfgang Wippermann (Uniwersytet Viadrina) w tekście "Do kogo należy Auschwitz" stawia tezę, że „Polacy sami w dość jasny sposób dali wyraz swym roszczeniom do Auschwitz - poprzez wzniesienie pomników z polskimi symbolami narodowymi na terenie miejsca pamięci Auschwitz. Chodzi o krzyże i miecze, które przypominają o bitwie 1410 r. niedaleko wsi Grunwald (...) Dla nie-Polaków było i jest to trudne do zrozumienia. Oprócz tego zadają oni sobie pytanie, dlaczego polski mit o +dwóch Grunwaldach 1410-1945+ jest celebrowany akurat w Auschwitz". Czy zgadza się pan z tą opinią?
Jerzy Eisler: Zgadzam się. Jest to typowo PRL-owski zabieg, który miał ukazać relację polsko–niemieckie, dla obcokrajowca całkowicie niezrozumiały. Co wspólnego z obozem mają miecze, typowe dla bitwy, walki? Może należałoby rozpisać międzynarodowy konkurs, który ukazałby głęboki, humanistyczny wymiar tragedii tych ludzi? Choć na pewno nie burzyłbym pomnika ofiar obozu Auschwitz-Birkenau, bo to oznaczałoby swoistego rodzaju karę. To bardzo delikatna sprawa.
PAP: Jak podręczniki szkolne przedstawiały w okresie PRL-u historię Holokaustu?
Jerzy Eisler: Tak, jak i dzisiaj, tak i w PRL-u, historia współczesna nie była omawiana. Uczniowie nie dowiadywali się o powojennych losach Armii Krajowej, Solidarności, czy wreszcie o dziejach Żydów i relacjach polsko-żydowskich. Świadomie odsunięto na bok tę tematykę. Pojawiały się najwyżej motywy getta i żydowskich dzieci.
PAP: Dlaczego w okresie PRL-u takie miejsca jak Treblinka, Sobibór, Bełżec, Chełmno n. Nerem nie były właściwie upamiętniane?
Jerzy Eisler: Od razu należy wyjaśnić, że nie były to obozy koncentracyjne tylko obozy zagłady. Przez długi czas oba pojęcia mylnie stosowano jako zamienne. W wymienionych miejscach ludzie byli dosłownie kilka godzin. Zabierano im ubrania, biżuterię, obcinano kobietom włosy, wyrywano złote zęby, zagazowywano, a następnie palono.
Natomiast w obozach koncentracyjnych więźniowie byli przetrzymywani przez jakiś czas. Istniała szansa, że kiedyś uda się im z niego wyjść. Obozy zagłady dotyczyły praktycznie tylko ludności żydowskiej i stąd władze PRL-u nie upamiętniły tych miejsc.
PAP: Czy mimo to były one obecne w świadomości społecznej jako miejsca zagłady Żydów?
Jerzy Eisler: W żadnej mierze nie mówiło się o tych miejscach. Wiele lat trzeba było czekać, aby w Treblince, Sobiborze, Bełżcu, Chełmnie n. Nerem, Birkenau utworzono miejsca pamięci, do których przyjeżdżają ludzie z całego świata.
Rozmawiała Ewelina Steczkowska (PAP)
ewe/ ls/ mjs/ agz/