17 grudnia mieszkańcy Sidi Bouzid upamiętnią 4 rocznicę samopodpalenia na ulicy tego miasta Mohameda Bouaziziego. Jego czyn dał początek jaśminowej rewolucji, która przyniosła Tunezji upragnioną wolność. Jednak w samym sercu tego kraju nadal tli się zarzewie buntu.
Mieszkańcy Sidi Bouzid chlubią się tym, że ich region stał się kolebką rewolucji. Chętnie wspominają wydarzenia sprzed czterech lat. Męczeńska śmierć ich ziomka uruchomiła w kraju lawinę, która zmiotła reżim długoletniego prezydenta Ben Alego. Zapłonęły posterunki znienawidzonej policji i cały świat dowiedział się o Sidi Bouzid.
Na jednym z budynków w centrum miasta zwisa dziś wielka płachta z wizerunkiem Mohameda Tareka Bouaziziego. 17 grudnia 2010 r. ten znany wśród miejscowych młody sprzedawca warzyw podpalił się w proteście przeciw spotykającej go niesprawiedliwości i upokorzeniu ze strony policji. Zmarł dwa tygodnie później, a jego osobę otoczył kult męczennika.
W jego rodzinnym miasteczku, położonym na południe od Sidi Bouzid - Menzel Bouzaian - pamięć o nim jest jeszcze żywsza, choć niektórych to już irytuje. „Jego rodzina wciąż opowiada, jak to zmieniła historię” – mówi mieszkający tam Abdelhafid.
Żeby zrozumieć motywy desperackiego kroku Bouaziziego, trzeba wybrać się do Menzel, pooddychać duszną atmosferą głębokiej prowincji; przysiąść się do kawiarnianego stolika i wraz z bezrobotnymi młodymi mężczyznami gapić się, jak mija kolejny pusty dzień i następny, i tak w nieskończoność. Nie przysiądzie się do nich żadna dziewczyna, bo nie wolno, bo nie wypada, bo tradycja i islam zabraniają. Zresztą na życie towarzyskie trzeba mieć przecież pieniądze.
Mieszkańcy Sidi Bouzid chlubią się tym, że ich region stał się kolebką rewolucji. Chętnie wspominają wydarzenia sprzed czterech lat. Męczeńska śmierć ich ziomka uruchomiła w kraju lawinę, która zmiotła reżim długoletniego prezydenta Ben Alego. Zapłonęły posterunki znienawidzonej policji i cały świat dowiedział się o Sidi Bouzid.
Mury pokrywają liczne graffiti z wizerunkami Bouaziziego oraz drugiego, pochodzącego z regionu, słynnego męczennika lewicowego opozycjonisty Mohameda Brahmiego. Na jednej ze ścian Brahmi sąsiaduje z Hugo Chavezem. Na każdym kroku widać wypisane hasła i odezwy, wzywające do społecznej rewolty.
Na pierwszy rzut w okolicy panuje spokój. Jest pozorny. Liczne drogowe posterunki policyjne oraz wzmożone wojskowe patrole nie pozwalają zapomnieć, że znajdujemy się w zrewoltowanej strefie. Wprawdzie bezpieczeństwu zagrażają terroryści, jednak między miejscowymi a policją i lokalnymi władzami panuje kruchy rozejm. Siedziba policji w Sidi Bouzid nadal obwarowana jest betonowymi blokami i zasiekami. Tak na wszelki wypadek. Wszyscy doskonale pamiętają, jak przed czterema laty zapłonęły tu posterunki, budynki sądów i urzędów. Wielu „reżimowych” policjantów pracuje nadal, ludzie im tego nie zapomnieli, rewolucja wybuchła przecież także przeciw ich brutalności i bezkarności.
Bezstronni obserwatorzy doszukują się źródeł buntu w powszechnym dążeniu do wolności. Tu, na miejscu można się przekonać, że do wybuchu rewolucji doprowadził nierówny rozwój, który zakonserwował feudalne stosunki społeczno-ekonomiczne w środkowej części kraju. Innymi słowy, biedny i pozbawiony perspektyw interior wzniecił bunt przeciw systemowi i zadowolonemu z siebie i z życia wybrzeżu.
Ludzie pokładali wiele nadziei w rewolucji i w większości na niej się zawiedli. Zdecydowanie nie przepadają za politykami ze stolicy. „Oszukali nas, robią kariery naszym kosztem. Tu nic się zmieniło lub jest jeszcze gorzej” – komentuje Mohamad, jeden z młodych mężczyzn siedzący kawiarni. „Od czterech lat nie mogę znaleźć pracy. Nie głosuję” – dodaje, pytany o zainteresowanie wyborami.
W październikowych wyborach parlamentarnych oraz w listopadowej pierwszej turze wyborów prezydenckich w Sidi Bouzid zanotowano jedną z najniższych frekwencji w kraju. Jedynym kandydatem, któremu udało się pozyskać zaufanie tutejszych wyborców był pochodzący z Sidi Bouzid, Hechmi Hamdi - milioner i właściciel nadającej z Londynu stacji telewizyjnej Al-Mustakillah. Hamdiemu nie udało się wprawdzie przejść do drugiej tury, lecz w swym rodzinnym regionie zdobył 62 proc. głosów, co stanowiło ewenement w skali kraju.
Rodzinna wieś Hamdiego kilkanaście leży kilometrów od stolicy regionu.. ”Hechmi musiał emigrować, prześladował go reżim Ben Alego” - przypominał powody jego ponad 30 letniej emigracji jego brat Mohamed. Rozmowa toczyła się przy ich domu, nie wyróżniającym się niczym szczególnym spośród sąsiednich wiejskich zabudowań.
„Sidi Bouzid to region wybitnie rolniczy. Ziemia jest urodzajna i dobrze rodzi. Brakuje natomiast przemysłu przetwórczego, który dawałby zatrudnienie. Z wolności się cieszymy, teraz trzeba zadbać o rozwój gospodarczy” - mówi PAP gubernator Ammar Kohabebi.
Wprawdzie wyrastają nowe domy i budynki, przy budowie których nieliczni znajdują zatrudnienie, jednak za to, co zarobią - zwykły robotnik otrzymuje miesięcznie około 210 dinarów (400 zł) - ciężko przeżyć. Ludzie muszą stąd emigrować za chlebem.
Nie mając nic do stracenia czasami otrząsają się z marazmu i organizują protesty. W Menzel zatrzymują pociągi transportujące fosfor z kopalń Gafsy do portu w Safakisie. Nieregularnie nadaje stamtąd pirackie radio młodych Radio MB.
Powstają też bardziej oficjalne inicjatywy, tj. lokalne Radio Karama FM. „Wróciłem z emigracji w Belgii tuż po rewolucji, aby zrobić coś dla regionu” - mówi PAP nienaganną francuszczyzna szef rozgłośni Rabech Hajlaoui. W ciągu dwóch lat działalności, radio dynamicznie się rozwijało i obecnie zatrudnia kilkanaścioro młodych ludzi.
Na obrzeżach miasta wznoszą się lśniące nowością budynki wojewódzkiego sądu, prokuratury i centrum młodzieżowego. W tym ostatnim koncentruje się życie kulturalne społeczności. Bez problemu mogą się tam spotykać chłopcy z dziewczętami. W ich oczach widać najwięcej nadziei na zmianę.
Z Tunezji Łukasz Firmanty (PAP)
fir/ ala/