Dziesięć lat temu, w Wigilię Bożego Narodzenia 2004 roku, w wieku 70 lat zmarła Elwira Seroczyńska, pierwsza polska medalistka olimpijska w łyżwiarstwie szybkim. W igrzyskach w Squaw Valley w 1960 roku wywalczyła srebro na 1500 m.
"Elwira, absolwentka Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, była osobą pełną energii, chęci wygrywania, pasjonatką sportu. To legenda i ikona naszej dyscypliny" - podkreślił prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego Kazimierz Kowalczyk.
Niedziela 21 lutego 1960 roku to wyjątkowy dzień w historii startów biało-czerwonych panczenistów w igrzyskach. Tego dnia reprezentantki Polski w jednej konkurencji zdobyły od razu dwa medale, bo brąz wywalczyła Helena Pilejczyk.
Na otwartym torze w amerykańskiej Dolinie Indianki szybsza była tylko słynna Lidia Skoblikowa. Czas Seroczyńskiej (2.25,7) był zbliżony do jej rekordu świata (2.25,2). Rosjanka została dwa dni później podwójną mistrzynią tamtych igrzysk, ale tylko dlatego, że pech zabrał Polce zwycięstwo na dystansie 1000 m.
Upadek zawodniczki z numerem 18 na ostatnim wirażu, w ostatnim wyścigu rywalizacji, pozbawił ją pewnego złotego medalu. Do dziś jest to jeden z najbardziej dramatycznych momentów w historii polskich sportów zimowych. Na pierwszy złoty medal igrzysk Zbigniewa Bródki panczeniści musieli czekać jeszcze 54 lata.
Sama Seroczyńska w 1969 roku tak opisywała tamten wyścig w albumie "50 lat na olimpijskim szlaku": "Dystans pokonuję swobodnie, podawane międzyczasy wskazują, że jadę po najlepszy wynik, gdyż najgroźniejsze konkurentki już przejechały. 150 m przed meta słyszę głos trenera: +Jedziesz po złoty!"+ (...) Już tylko 80 m do mety! Lewą łyżwą zawadzam o linię śniegową, która pod wpływem słońca i mrozu stała się lodową, i z wielkim poślizgiem wypadam poza tor łyżwiarski. Instynktownie podrywam się, chcę jechać dalej, lecz po chwili zdaję sobie sprawę, że wszystko już stracone".
Upadek Elwiry Seroczyńskiej na ostatnim wirażu, w ostatnim wyścigu rywalizacji, pozbawił ją pewnego złotego medalu. Do dziś jest to jeden z najbardziej dramatycznych momentów w historii polskich sportów zimowych. Na pierwszy złoty medal igrzysk Zbigniewa Bródki panczeniści musieli czekać jeszcze 54 lata.
Elwira Seroczyńska, z domu Potapowicz, urodziła się 1 maja 1934 roku w Wilnie. Do Elbląga jej rodzina trafiła w 1947 roku. Jako uczennica szkoły handlowej, chcąc zobaczyć Tatry, jesienią 1950 roku dała się namówić trenującym łyżwiarstwo koleżankom na wyjazd do Zakopanego na świąteczny obóz sportowy. Decyzja ta wpłynęła na całe jej życie. Od tego momentu na poważnie rozpoczęła łyżwiarskie treningi w Stali Elbląg. W 1955 r. przeniosła się do Warszawy, gdzie reprezentowała barwy Stali FSO, a od 1957 Sarmaty.
26 razy zdobyła mistrzostwo kraju w różnych konkurencjach, 17-krotnie ustanawiała rekordy Polski. Jej główną rywalką była Helena Pilejczyk, z domu Majcherówna.
"52 lata byłam +skazana+ na Elwirę, a ona na mnie. W 1952 roku pojechałam na zgrupowanie łyżwiarzy jako lekkoatletka. Tam poznałam mistrzynię Polski Seroczyńską. Miałam ją za wzór, biegałam za nią, naśladowałam jej ruchy podczas treningu. Ona i koleżanki poczuły się w pewnym momencie zagrożone" - przyznała brązowa medalistka ze Squaw Valley.
"Gdy zaczęłam dochodzić do poziomu Elwiry, kiedyś w trakcie +wieczoru szczerości+ stwierdziłyśmy: obydwie chcemy wygrywać, więc nie możemy do siebie mieć o to pretensji; po to przecież uprawiamy sport. Natomiast poza treningiem i zawodami powinniśmy być koleżankami, bo jesteśmy skazane na siebie, często mieszkamy w jednym pokoju, razem jeździmy na zgrupowania. Wytrzymałyśmy 52 lata. Pod koniec kariery ta przyjaźń jeszcze się zacieśniła. Elwira mieszkała w Warszawie, ja zostałam w Elblągu. Często u niej nocowałam, gdy przyjeżdżałam do stolicy. Była bardzo gościnną, radosną osobą" - dodała Pilejczyk.
Po nieudanych igrzyskach 1964 roku w Innsbrucku, w których startowała przeziębiona, Seroczyńska zakończyła karierę wyczynową i zajęła się szkoleniem w stołecznym klubie Sarmata. W latach 1971-76 była trenerką kadry narodowej kobiet, prowadząc m.in. Erwinę Ryś-Ferens, Stanisławę Pietruszczak, Janinę Korowicką.
Miała sentyment do Zakopanego, gdzie pierwszy raz zetknęła się z wyczynowym sportem. Lubiła tam jeździć jako zawodniczka, potem trenerka, także prywatnie. Pod Tatrami często spotykała najlepszą polską lekkoatletkę Irenę Szewińską.
"Z Elwirą byłam bardzo zaprzyjaźniona. Spotykałyśmy się przy różnych okazjach w PKOl czy w Towarzystwie Olimpijczyków Polskich. Często też w okresie Bożego Narodzenia widywałyśmy się z rodzinami w Zakopanem. Ja zawsze lubiłam chodzić po górach, ale były to raczej krótkie trzy-, czterogodzinne wycieczki. Ona zaś wybierała całodniowe trasy. Ja wracałam z tych wypraw na obiad, ona po wyczerpujących wędrówkach dopiero na obiadokolację. Byłam pełna uznania, że ma taką fantastyczną kondycję i tak kocha góry" - wspomniała siedmiokrotna medalistka olimpijska.
Stałym uczestnikiem zgrupowań łyżwiarek był syn Seroczyńskiej Dariusz, urodzony w 1958 roku, który tak wspomina tamte chwile: "Pamiętam pobyty z mamą na obozach w Spale czy Zakopanem. W stolicy Tatr dzięki niej po raz pierwszy założyłem +deski+ na nogi i nauczyłem się jeździć na nartach. Te wyjazdy wiązały się też z pewną rozłąką. W tamtych czasach przepisy nie pozwalały, by członkowie rodziny nocowali ze sportowcami w miejscu zakwaterowania, więc dnie spędzałem z mamą, ale noce u... sióstr zakonnych. Ona przychodziła po mnie z samego rana i częstowała śniadaniem".
Mieszkający w Londynie syn Seroczyńskiej podkreślił, że swoje grupy sportowe traktowała jako trenerka po matczynemu. "Starała się, by panowała w nich rodzinna atmosfera, traktowała zawodników jak synów czy córki. Pilnowała, żeby nikt się nie przeziębił, zawsze był ciepło ubrany, zakładał czapkę. Była wrażliwą osobą, wszystkie sukcesy czy porażki przeżywała razem z nimi" - dodał.
Przed przejściem na emeryturę Seroczyńska pracowała jako kierownik wyszkolenia w Polskim Związku Badmintona. Stanowisko zaproponowała jej Jadwiga Ślawska-Szalewicz, z którą studiowała zaocznie na warszawskiej AWF. W tej samej grupie byli m.in. Jerzy Hubert Wagner, Norbert Ozimek, Jerzy Kulej.
"Rok 1985. Spotykam Elwirę na ulicy i dowiaduję się, że zwolnili ją z pracy w Sarmacie. Była strasznie przygnębiona. Mówię: +Polski Związek Badmintona poszukuje kierownika wyszkolenia, chodź do nas, skoro nie chcą cię w łyżwach. Potrzebujemy mistrzyni, która przekona badmintonistów, że teoria sportu jest ważna. Że wspaniały trener to są miesiące pracy, analizy, przygotowań, a my tego nie mamy, bo związek ma dopiero osiem lat+. Nie pozwoliłam jej długo się zastanawiać. Pracowała z nami do emerytury. Pomogła nam dojść do późniejszych sukcesów. To ona przygotowywała plany szkoleniowe z naszymi trenerami - oni byli wtedy ludźmi z TKKF. Taka świeża myśl szkoleniowa była nam bardzo potrzebna" - przypomniała Ślawska-Szalewicz, wieloletnia sekretarz generalna i prezes PZBad.
Seroczyńska była osobą ciekawą świata, lubiła podróże. Wielokrotnie odwiedzała syna, absolwenta Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej, który na stałe osiedlił się w Anglii, po tym jak ogłoszony w 1981 roku stan wojenny zastał go poza granicami kraju.
"Jej wizyty u mnie w Londynie zawsze zaczynały się tym samym. Przyjeżdżała w okresie tenisowego turnieju na Wimbledonie. Przez dwa tygodnie siedziała wtedy przed telewizorem. Oglądała wszystkie mecze. Wieczorami rozmawialiśmy o nich, analitycznie podchodziła do taktyki i techniki zawodników. Potem podróżowaliśmy. Dzięki mamie zjeździłem Anglię samochodem wzdłuż i wszerz. Nie przeszkadzała jej wyspiarska, deszczowa i mglista pogoda. Przejawiała się w tym jej pasja poznawania świata, bo przecież lubiła też jeździć do Szwecji, Szwajcarii, w Alpy francuskie czy włoskie" - przypomniał jej syn.
Pochodziła z terenów obecnej Litwy, więc nie mogło zabraknąć podróży do kraju przodków. "Zawsze z łezką w oku wspominała swoje dzieciństwo. Wielokrotnie była w Wilnie. Pewnego razu pojechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów dalej, do jej majątku rodzinnego. Pokazała mi, gdzie mieszkała, chodziła do szkoły. Spotkaliśmy starszą panią - okazało się, że pamięta rodzinę Potapowiczów i moją mamę. Poszliśmy później ścieżką wzdłuż strumyka. Dla mnie to było niesamowite wrażenie, bo widziałem, jak mama w jednej chwili zupełnie się zmieniła. Stała się małą radosną dziewczynką, weszła do wody, zaczęła się chlapać - wróciła do swojego dzieciństwa" - relacjonował pan Dariusz.
W czerwcu 2004 roku Seroczyńska była na ślubie syna. Ponownie wybrała się do Londynu w grudniu, by spędzić z młodymi Boże Narodzenie w ich nowym domu. Tuż przed świętami doznała udaru, trzy dni leżała w szpitalu. Zmarła w Wigilię.
Marek Cegliński (PAP)
cegl/ pp/