O uchylenie wyroku uniewinniającego wicepremiera PRL Stanisława Kociołka i zwrot jego sprawy o sprawstwo kierownicze masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. do Sądu Okręgowego w Gdańsku wniósł w czwartek przed Sądem Najwyższym prokurator.
"Delegacja Sądu Okręgowego w Warszawie do rozpoznania tej sprawy wygasła, dlatego wnoszę o uchylenie wyroku i przekazanie sprawy do Sądu Okręgowego w Gdańsku" - oświadczył przed SN prokurator Prokuratury Generalnej Krzysztof Parchimowicz. Walczy on o uchylenie wyroku uniewinniającego Kociołka, wydanego przez stołeczny sąd okręgowy i apelacyjny.
"Gdyby sąd odwoławczy nie powielił błędów I instancji, sam uchyliłby ten wyrok" - uznał prokurator. Jak ocenił, Kociołek w czasie zajść wiedział, jaka jest sytuacja w Gdyni, a jego rzeczywista władza w Trójmieście była większa, niż przyjął to sąd. "Był związek między blokadą stoczni, a apelem Kociołka do robotników, by poszli do pracy" - podkreślił, przypominając, że sami robotnicy idąc do pracy 17 grudnia 1970 r. rano krzyczeli do wojska na stacji kolejki Gdynia-Stocznia: Kociołek kazał nam iść do pracy, a wy nam nie pozwalacie.
Pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych mec. Maciej Bednarkiewicz także wnosił o uchylenie uniewinnienia Kociołka. "To ostatni moment w historii, aby sąd mógł ocenić zasady, sposób i instrumenty funkcjonowania ustroju, który panował w Polsce do 1989 r. To konieczne także z uwagi na wydarzenia z 1956 i 1981 r." - mówił. Jego zdaniem istniał plan prowokacji mającej na celu odsunięcie od władzy Władysława Gomułki. Jest bezsporne, że wprowadzono go w błąd co do stanu konfliktu i jego rozmiarów - łącznie z nieprawdziwą informacją o używaniu broni przez protestujących.
Przypomniał, że sąd I instancji, wydając wyrok, zastrzegł się, że w grudniu 1970 r. mogło też dojść do prowokacji na szczytach władzy - ale myśli tej nie rozwinął. "Jest dla mnie oburzające, że orzekający w sprawie stołeczny sąd apelacyjny odesłał mnie do historii. Tak nie wolno. Jeśli nie ma dowodów na prowokację - to trzeba tak powiedzieć w wyroku" - dodał.
Obrońca Kociołka mec. Zbigniew Baczyński ocenił, że nie zaistniała prowokacja, o jakiej mówił Bednarkiewicz. "Nigdy nie powiedziano, co by to miało być i czy rzeczywiście doszło do zamachu stanu" - mówił. Był przeciw uwzględnieniu kasacji oskarżycieli.
Przed merytorycznym rozpoczęciem procesu kasacyjnego SN z przyczyn formalnych zakończył postępowanie ws. dwóch wojskowych - Bolesława F. i Mirosława W., skazanych na kary 2 lat więzienia w zawieszeniu. Kasacje mec. Bednarkiewicza w ich sprawie zostały pozostawione bez rozpoznania, bo prokurator dostrzegł, że mec. Bednarkiewicz nie był pełnomocnikiem osoby pokrzywdzonej czynami, za które skazani zostali F. i W. Dlatego SN zwolnił F. i W. oraz ich adwokatów z dalszego udziału w czwartkowej rozprawie. Ich obrońcy powiedzieli PAP, że ich klienci pogodzili się już dawno z wyrokami i nie odwoływali się od nich.
W kwietniu 2013 r. - po 18 latach od wniesienia aktu oskarżenia - Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił 81-letniego dziś Kociołka. Skazał zaś Mirosława W., dowódcę batalionu blokującego bramę Stoczni Gdańskiej, i Bolesława F., zastępcę ds. politycznych dowódcy 32. Pułku Zmechanizowanego blokującego stocznię w Gdyni.
Ogłoszone przez rząd PRL drastyczne podwyżki cen artykułów spożywczych wywołały spontaniczne demonstracje protestacyjne. Według oficjalnych danych na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęło 45 osób, a 1165 zostało rannych.
Gdańska prokuratura zarzuciła podsądnym "sprawstwo kierownicze" zabójstwa. W akcie oskarżenia napisano, że tylko Rada Ministrów mogła podjąć decyzję o użyciu broni palnej, a w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka. Sprzeciwu nie zgłosił nikt z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR; także ówczesny szef MON gen. Wojciech Jaruzelski. Początkowo było 12 oskarżonych, w tym zmarły w maju ub.r. Jaruzelski, którego sprawa w 2011 r. została wyłączona i zawieszona ze względu na zły stan zdrowia.
Podsądnym groziło dożywocie. Prok. Bogdan Szegda żądał dla nich kar po 8 lat więzienia i po 10 lat pozbawienia praw publicznych. Obrońcy i oskarżeni wnosili o uniewinnienie.
Zdaniem SO materiał dowodowy nie wykazał winy Kociołka. Wyrok pięcioosobowego składu SO był niejednogłośny: dwoje ławników złożyło zdanie odrębne co do winy Kociołka. Był on oskarżony m.in. o to, że 16 grudnia nakłaniał w TVP strajkujących w Gdyni do powrotu do pracy, choć miał wiedzieć, że następnego dnia rano stocznia będzie "zablokowana" przez wojsko - wtedy na stacji kolejki miejskiej pod stocznią zginęły osoby, które miały usłuchać apelu Kociołka.
Sędzia SO Agnieszka Wysokińska-Walczak mówiła, że nie dało się wykazać, iż jego działania przyczyniły się do tragedii. "W świadomości społecznej utrwaliło się przekonanie, że robotnicy poszli do pracy 17 grudnia na skutek przemówienia wicepremiera Kociołka. Należy wyraźnie podkreślić, że przemówienie nie miało na celu nakłonienie robotników do przyjścia do pracy, ale do podjęcia pracy" - mówiła sędzia. Podkreśliła, że mimo protestów robotnicy przychodzili do stoczni codziennie, choć część odmawiała pracy. Oznacza to więc, że - według sądu - nie można mówić o związku między przemówieniem a tragedią w Gdyni.
Sędzia dodała, że zeznania wielu świadków wskazywały, iż Kociołek dążył do pokojowego rozwiązania konfliktu. Nie udowodniono także, iż Kociołek wiedział przed tragedią o "blokadzie" stoczni.
Dwóm byłym wojskowym SO wymierzył kary po 4 lata więzienia, zmniejszone o połowę na mocy amnestii z 1989 r. i zawieszone na cztery lata. Według sądu mogli oni przewidzieć, że oddawanie strzałów nie tylko w powietrze, ale i w ziemię, może spowodować śmierć cywilów. SO zmienił kwalifikację ich czynu na udział w śmiertelnym pobiciu, gdyż odpowiedzialność za to przestępstwo nie wymaga ustalenia, kto oddał śmiertelny strzał do danej osoby - co jest konieczne do uznania winy przy zabójstwie, a co w tym wypadku było niemożliwe.
Zdaniem SO nie można było ustalić, kto oddał śmiertelne strzały, bo sytuacja była "dynamiczna", a broni użyły także oddziały niepodlegające rozkazom tych dwóch oskarżonych. Według sądu nie było zagrożone życie i zdrowie żołnierzy czy milicjantów, bo trudno przyjąć, aby zagrożeniem było rzucanie kamieniami w żołnierzy przebywających w transporterach.
W czerwcu 2014 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał wyrok SO. Apelację wniosła prokuratura, która chciała uchylenia wyroku SO i zwrotu sprawy do SO w Gdańsku. Tego samego chciał mec. Maciej Bednarkiewicz, pełnomocnik blisko 40 oskarżycieli posiłkowych. SA wskazał, że nie można podważyć wiarygodnymi dowodami wielu okoliczności przedstawianych przez Kociołka.
W PRL nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności karnej za wydarzenia. Śledztwo wszczęto w październiku 1990 r. Najpierw prowadziła je prokuratura wojskowa, potem Prokuratura Okręgowa w Gdańsku. Przesłuchano ponad cztery tysiące świadków. W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom: gen. Jaruzelskiemu, Kociołkowi, szefowi MSW Kazimierzowi Świtale, wiceszefowi MON Tadeuszowi Tuczapskiemu, dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego Józefowi Kamińskiemu, dowódcy 16. Dywizji Pancernej Edwardowi Łańcuckiemu, komendantowi Szkoły Podoficerskiej MO w Słupsku Karolowi Kubalicy oraz pięciu wojskowym.
Sąd w Gdańsku zebrał się po raz pierwszy w 1996 r., jednak proces długo nie ruszał; na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i wiekiem. W końcu proces zaczął się w czerwcu 1998 r. W 1999 r. proces - już tylko wobec 10 osób - przeniesiono do Warszawy; jesienią 2001 r. ruszył na nowo. Od tego czasu trwały żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła bowiem o przesłuchanie ok. 1110 osób; sąd nie zgodził się na ograniczenie ich liczby, o co w toku procesu wnosił prokurator. Na proces wpływały też kłopoty zdrowotne sędziów i ławników. W maju 2011 r. - po 10 latach rozpraw - sprawa musiała zostać przerwana z powodu śmierci ławnika. Wznowiony w lipcu 2011 r. proces prowadzono już bez Jaruzelskiego.(PAP)
sta/ itm/